Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

CAMEL - The Single Factor

 

(1982 Deram/ Decca; 2009 Remaster Esoteric Recordings)

Autor: Włodek Kucharek

 

 

camel-thesinglefactor

1.No Easy Answer (2:55)

2.You Are The One (5:21)

3.Heroes (4:49)

4.Selva (3:31)

5.Lullabye (0:55)

6.Sasquatch (4:42)

7.Manic (4:25)

8.Camelogue (3:41)

9.Tooday’s Goodbye (4:07)

10.A Heart’s Desire (1:11)

11.End Peace (2:52)

12.You Are The One (Single Version) (3:49)

SKŁAD:

Andy Latimer (wokal/ gitara/ instr. klawiszowe/ flet)

Graham Jarvis (perkusja)

David Paton (bas/ wokal)

Chris Rainbow (wokal)

GOŚCIE:

Dave Mattacks (perkusja)

Anthony Phillips (instr. klawiszowe/ gitara)

Haydn Bendall (syntezator)

Duncan Mackay (syntezator)

Simon Phillips (perkusja)

Peter Bardens (instr. klawiszowe)

Francis Monkman (synclavier)

Tristan Fry (glockenspiel)

Jack Emblow (akordeon)

Ten album obrazuje zdecydowanie punkt krytyczny w działalności artystycznej grupy Camel. W tym czasie nazwa „zespół” to pewne nadużycie w stosunku do składu personalnego, ponieważ faktycznie Camel stał się czasowo projektem solowym Andy Latimera z całą masą zaproszonych gości. Z tym, że muzycy wymienieni w punkcie „Skład” mieli ciut większy udział w nagraniu płyty, a artyści w rubryce „Goście” wystąpili epizodycznie, angażując swoje umiejętności przeważnie w konstrukcję jednego utworu bądź tylko wybranego fragmentu. Ciężko tak pisać, ale „The Single Factor” to w przeważającej części składanka kawałków „niemuzycznych”, raczej rzępolenia na instrumentach wydających dźwięki, z tanimi trickami brzmieniowymi, wielokrotnie prymitywnymi rozwiązaniami rytmicznymi, prościutkimi, „disco polowymi” melodyjkami. Uff!!! W ocenie mogłoby śmiało stanąć „0”, podkreślające totalną trywialność tego materiału, ale przed kompletnym zerem ratują ten album pojedyncze fragmenty, umieszczone na pozycjach 4,5,6, czyli łącznie nieco ponad 9 minut, oraz dwa drobiazgi, połączone w jeden organizm „A Heart’s Desire” i „End Peace” trwające dalsze 4 minuty. Reszta nadaje się do śmietnika historii muzyki, nawet nie rockowej, lecz jakiegoś dziwnego pop lub mainstream z tworzywa sztucznego. I nikt, kogo znam nie potrafi udzielić sensownej odpowiedzi na pytanie, jak to możliwe, że facet o takim potencjale kreatywności w dziedzinie sztuki rockowej jak Andy Latimer zaprasza do współpracy gości, którzy też „sroce spod ogona nie wypadli” i wspólnymi siłami rejestrują takiego gniota. Niektórzy z nich, to tylko moje niesprawdzone przypuszczenie, jak choćby znany z pracy w ekipie Genesis, Anthony Phillips, czy były „camelowy” kumpel Latimera, Peter Bardens, albo widniejący w składzie Curved Air, Sky i Renaissance Francis Monkman po latach oblali się rumieńcem wstydu, że firmowali w przeszłości swoimi nazwiskami tak „cieniutkie” przedsięwzięcie twórcze. Nie chcę posądzać Latimera o uleganie wpływom innych kierunków w muzyce rozrywkowej, ale płyta „The Single Factor” niedwuznacznie wskazuje na trendy przypisywane nurtowi synthie pop. Skąd taki wniosek? Opieram się na dwóch przesłankach; po pierwsze, tworzenie linii melodycznych według jednego dyskotekowego wzorca, po drugie, obecność w składzie instrumentarium licznych syntezatorów, nadających utworom brzmienie wyprane z emocji, plastikowe, sztuczne jak lalka Barbie. Nie wiem, czy mam w tej kwestii rację, czy to tylko z mojej strony nieudolna próba szukania w miarę wiarygodnego wyjaśnienia w sprawie „depresji” twórczej Camela na tym etapie aktywności. Jednak fakt pozostaje faktem, omawiana publikacja to monstrualne nieporozumienie, której słuchanie można sobie z łatwością odpuścić. Choć słuchacze nie znający w szczegółach zawartości „The Single Factor” mogą zaprzeczyć moim sądom o kiepskiej jakości muzyki przytaczając jeden argument, mianowicie wśród wszystkich 12 utworów, sam wymieniam 5 czyli prawie połowę programu, które moim zdaniem nadają się do akceptacji ze względu na piękny klimat, precyzję wykonawczą czy porywające motywy melodyczne, określając pozostałe jednym słowem „Dno!”. Ale gdyby zabawić się w matematyka z przedszkola, to po zsumowaniu czasu trwania część z dobrą muzyką stanowi tylko 13 minut, czyli z grubsza licząc tylko jedną trzecią objętości tego wydawnictwa, pozostałe dwie trzecie czasu dołują poziom stricte muzyczny, estetyczny, instrumentalny i nastrojowość jak wielka kotwica. I to jest „najprawdziwsza” prawda! Wystarczy się przekonać słuchając.

I jeszcze krótko na temat bardzo ograniczonej ilości wrażeń pozytywnych w odniesieniu do tej pozycji fonograficznej Camela. Jak już zaznaczyłem powyżej po stronie plusów zapisać można następujące kompozycje:

-„Selva”- malarski, instrumentalny pasaż z klawiszowym, lekko rozmazanym, melancholijnym tłem i subtelną partią gitary wysuniętą na pierwszy plan. Niesamowita atmosfera i prześliczna melodia to wręcz „wojna” w konfrontacji z bezbarwnymi poprzednikami. A Latimer występuje tutaj w roli wielkiego gitarowego romantyka.

-„Lullabye”- miniaturka, której treścią jest wyciszony, spokojny dialog głosu i fortepianu. Wielce pastelowa to kompozycja w rytmie refleksyjnej kołysanki.

-„Sasquatch”- utwór rozpiera energia, fajny rytm wytyczony partią perkusji i energetyczne frazy elektrycznej gitary. We wnętrzu znalazła się przestrzeń dla partii solowej Latimera oraz syntezatorowego popisu, który został trafnie „wtopiony” w strukturę instrumentalną i nie razi brakiem naturalności. Także wykonawcy mieli przeczucie, że to jeden z bardziej udanych pomysłów albumu i umieścili go w programie koncertowym Camela.

-„A Heart’s Desire”/ „End Peace”- potraktuję łącznie, bo znajdują się one w stanie symbiozy, zarówno formalnie, jak też pod kątem nastroju i spójności instrumentalnej. Z tym, że pierwszy z nich to kołysanka, w której porusza delikatność harmonii wokalnej oraz udział akordeonu jako głównego aktora akompaniującego. Łącznikiem spajającym obie części jest sztuka gitarowa pod dyrekcją Anthony Phillipsa, który „swawoli” sobie w „End Peace” pieszcząc przez ponad 2 minuty zmysły słuchacza pięknym, wyrafinowanym dziełem elektrycznych strun. W wirze takich dźwięków czujemy się jak w enklawie spokoju z nostalgicznym krajobrazem.

Co przeszkodziło artystom w stworzeniu muzy, odpowiadającej klasie wyżej wymienionych utworów? Podejrzewam, że tego nie wie nikt, łącznie z głównym inżynierem projektu. Niestety, nie jest to dobra rekomendacja, ale „The Single Factor” należy omijać szerokim łukiem jako całość, a gdy ktoś postanowi zachować jakieś nutki w domowym archiwum, to jak chirurg plastyczny powinien wyciąć wskazane przez mnie pozycje, ze świadomością, że te okruchy to jedyne elementy albumu, które go zadowolą. Reszty niech nie rusza, bo ryzykuje poczucie uderzenia „obuchem w łeb”. I to tyle.

Ocena 1/ 6

Włodek Kucharek

PS. Francis Monkman zagrał na instrumencie noszącym nazwę „synclavier”: wczesny syntezator cyfrowy oraz polifoniczny, cyfrowy system samplingu wyprodukowany w New England Digital Corporation w Norwich.

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

4992160
DzisiajDzisiaj3199
WczorajWczoraj3581
Ten tydzieńTen tydzień14794
Ten miesiącTen miesiąc74993
WszystkieWszystkie4992160
44.211.49.158