Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

MOUNTAIN - Go For Your Life

 

(1985 Yellow Label; Remaster 2013 Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)

Autor: Włodek Kucharek

 

mountain-goforyourlife

Tracklist:
1.Hard Times
2.Spark
3.She Loves Her Rock (And She Loves It Hard)
4.Bardot Damage
5.Shimmy On The Footlights
6.I Love Young Girls
7.Makin’ It In Your Car
8.Babe in The Woods
9.A Little Bit Of Insanity
 
Skład:
Leslie West (wokal/ gitara)
Corky Laing (perkusja)
Mark Clarke (bas)
 
Goście:
Chuck Kirkpatrick (wokal)
Eric Johnson (mini moog)
Ian Hunter (sekwencer)
Miller Anderson (gitara slide/ wokal)
Ron Dante (wokal)
 
            Nowojorska, hard rockowa formacja Mountain została założona w 1969 roku przez gitarzystę Leslie Westa, wywodząc swoją nazwę od tytułu jego solowego albumu, który w wielu wykazach dyskograficznych widnieje także jako debiut płytowy zespołu. W tworzeniu projektu uczestniczyli także Felix Pappalardi, Steve Knight oraz Corky Laing, którzy postrzegali swoją grupę jako kontynuatorkę dzieła legendarnego super trio Cream. Ale tak wysokie „loty” w kwestii porównań klasy artystycznej wynikały z faktu, że Pappalardi był producentem ostatnich trzech albumów Cream w okresie bezpośrednio przed rozwiązaniem grupy. W początkowym etapie swojej działalności w latach 1969- 1974, wtedy kwartet, Mountain wydał aż osiem longplayów, po czym zamilkł na ponad dziesięć lat. Już na samym starcie do kariery zespół spotkało nie lada wyróżnienie, mianowicie posiadając na koncie fonograficznym tylko jeden album, „Leslie West- Mountain” zaproszony został do występu w ramach sławnego na całym globie festiwalu Woodstock w 1969 roku, dając wówczas świetnie przyjęty występ. Jak się później okazało Mountain wielokrotnie udowadniał, że prawdziwe z niego koncertowe „zwierzę”, ponieważ właśnie przed publicznością rockmani uwalniali niesamowite pokłady energii prezentując swoją spontaniczność i dokładając decybeli „do pieca”, aby zasłużyć na miano jednej z najgłośniejszych grup rockowych świata. Po najbardziej owocnym okresie w aktywności bandu w latach 70-tych nastąpił okres stagnacji i dopiero począwszy od roku 1985 pojawiły się pierwsze, skuteczne próby reaktywacji zespołu. Po rekonstrukcji skład personalny ekipy Mountain zmieniał się ustawicznie, jednak muzycy pozostali stylistycznie wierni żywiołowemu hard rockowi. Trendy obecne w muzyce rozrywkowej w późniejszych dekadach odcisnęły delikatne piętno na charakterystyce kompozycji tworzonych przez Amerykanów, stąd w utworach pojawiać się zaczęły akcenty elektroniki, zupełnie zbyteczne, ale artyści chcieli być „trendy”, dlatego przykładowo na albumie, o którym za moment, „Go For Your Life”, goście obsługujący mini mooga czy sekwencer, choć „zepchnięci” do ról trzecioplanowych. To unowocześnianie „na siłę” w niektórych, całe szczęście nielicznych utworach, nie wpłynęło korzystnie na jakość rockowych propozycji i spowodowało, że określenie „jedna z najgłośniejszych grup świata” nieco wyblakło. Ta ekstremalna na tamte czasy głośność była znakiem rozpoznawczym ich występów „na żywo”, gdy nawałnica decybeli i wręcz furiackie partie solowe gitary Leslie Westa „ogłuszały” publiczność. Z drugiej strony jedną z cech ich repertuaru stały się także, chyba dla przeciwwagi, piękne, liryczne ballady, do wykonania których świetnie nadawał się dosyć miękki i ciepły głos Felixa Pappalardi. W momencie debiutu Mountain zwrócił na siebie uwagę przede wszystkim fanów w USA, a dwie pierwsze płyty długogrające pokryły się „złotem”. Później, przynajmniej w tej kwestii, było już tylko gorzej. Można spotkać się z opiniami głoszącymi, że grupa Mountain należała do wąskiego grona formacji, które wywarły znaczący wpływ na rozwój heavy metalu.
        Nigdy nie należałem do sympatyków typowo amerykańskiego, rockowego grania, to znaczy dosyć prosto, ostro, rytmicznie i melodyjnie. Propagatorami takiego grania od zawsze byli między innymi brodacze z ZZ Top, którzy nigdy nie należeli do moich faworytów, ale „de gustibus non est disputandum”, czyli „o gustach się nie dyskutuje”, więc i ja nie będę zgłębiał tego tematu. Jednak pisząc o Mountain trudno uciec od porównań z amerykańskim rockiem, ponieważ także ta ekipa potrafiła dać czadu, zarówno w studio nagraniowym, jak też na koncercie. Entuzjazm i energia występów potrafiła rozruszać każde towarzystwo. Wydawnictwo „Go For Your Life” nazwać można powtórnym debiutem, ponieważ dziesięć lat milczenia w branży muzycznej to szmat czasu, po drugie z oryginalnego składu został inicjator założenia grupy Leslie West, a także bębniarz Corky Laing. Pozostali członkowie na „liście płac” to nazwiska nowe, a lekki niepokój budzi skład instrumentarium z elektroniką, która raczej zmiękcza aniżeli wyostrza brzmienie. Ale zanim nie posłuchamy, to nie mamy podstaw do w miarę obiektywnej oceny jakości aktualnego w roku 1985 repertuaru.
            Okazuje się, że przez te wszystkie lata jeden czynnik nie uległ zmianie, w centralnym punkcie tej studyjnej prezentacji znajduje się reżyser, od narodzin Mountain, poczynań zespołu Leslie West, który pomimo upływu czasu niewiele stracił ze swojego wigoru trochę szalonego gitarzysty, ale co najważniejsze, nie ubyło mu umiejętności topowego gitarzysty hard rockowej historii. Dowodami na tak sformułowaną tezę są już pierwsze takty „Hard Times”, oraz siła ognia kolejnych składników albumu, takich jak m.in. „Bardot Damage”, „Shimmy On The Footlights” czy „Spark”. To prawie połowa programu płyty, na której „udokumentowano” dźwiękami, jaki power potrafił Mountain wygenerować, ile w tych fragmentach spontanu, rytmicznego grania z wyrazistą i chwytliwą melodią, naturalności i strukturalnej prostoty bazującej na schemacie zwrotka- refren. Wszystkie dziewięć piosenek, to utwory niedługie, w których swoje miejsce znalazły także partie solowe, zwięzłe i nieprzekombinowane. Już „Hard Times” zaczyna się od riffu Westa, którego gitara, ostra i energetyczna prowadzi kompozycję, po czym włącza się surowy, mocny głos, a refren ze słowami „Hard Times” ma w sobie potencjał do rozruszania tłumów. „Spark” ma zdecydowanie łagodniejsze oblicze, głównie za sprawą syntezatora, którego pulsowanie z trudem, ale jednak przebija się z drugiego planu. Mimo „wizyty” elektronicznego „gościa” także ten numer pozostaje elektrycznym, gitarowym i pioruńsko rytmicznym hiciorem, o dosyć prostej i niewyszukanej melodii. Podobny styl utrzymuje „She Loves Her Rock” z mocarnym, „nabijanym” przez perkusję dosyć mechanicznie rytmem. Nie daje o sobie zapomnieć także gitarowy „jazgot” „wiosełka” Westa. Trio nie zmienia nic ze swojego anturażu także w następnym akapicie „Bardot Damage”, który dosyć powolnie, ale z nie mniejszym, masywnym brzmieniem wdziera się do świadomości słuchaczy ciężkim hard rockowym riffem. Nie jestem ekspertem od heavy metalowych rozwiązań rytmicznych, ale przypuszczam, że „pancernej” sekcji rytmicznej i gitarowym akordom niedaleko do heavy rockowej maniery wykonawczej. Mountain nie zwalnia także w „Shimmy On The Footlights”, wybitnie gitarowym kawałku, w którym króluje bezpretensjonalny rock’n’roll. Prosto, przystępnie, rytmicznie i melodyjnie w luzackiej atmosferze. Po pięciu rockowych „piorunach” nadszedł czas na głębszy oddech. Tę rolę spełnia song „I Love Young Girls”, ale jak ktoś myśli, że spotkamy typową, słodką i uładzoną „pościelówę” to się myli. Owszem, ciut mniej decybeli, kontrolowany spadek dynamiki, „bujające” akcenty bluesowe w odrobinę „cockerowskim” wokalu składają się na miły przerywnik w powodzi ostrych dźwięków. „Makin’ It In Your Car” powraca za sprawą basu i Corky Lainga za zestawem perkusyjnym od pierwszych dźwięków na wcześniej wytyczone rockowe tory, chociaż wydaje się, że ten odcinek albumu należy do jego słabszych momentów, ponieważ pozbawiony jest zarówno spektakularnych partii solowych, jak też „wbijającego” się w pamięć motywu melodycznego. W „Babe In The Woods” dominuje West, kreśląc swoje gitarowe figury, a finał stanowi łagodniejsza kompozycja „A Little Bit Of Insanity”, zbliżona do klasycznych gitarowych ballad. Mniej w niej ognia, mniej chropowatych dźwięków, natomiast bardziej refleksyjny charakter, „wygładzone” brzmienie z pewną dozą nostalgii.
           Album „Go For Your Life” ocenić można zapewne jako solidny przykład hard rocka z lat 80-tych. O wizerunku repertuaru grupy od pierwszych akordów decyduje Leslie West, który rządzi większą częścią przestrzeni dźwięków, to on „rozdaje karty” w dosyć krótkich i intensywnych partiach solowych, jego wokal, z wyjątkiem epizodów w refrenach z chórkami, nadaje ton piosenkom, zaś pozostali koledzy sprowadzeni zostają- przynajmniej takie mam wrażenie- do roli sprawnych akompaniatorów. Ale przyznać należy, że tak skonfigurowany skład działa jak precyzyjna maszynka, nie siląc się na skomplikowane podziały rytmiczne, czy rozbudowane frazy instrumentalne. Filarem płyty, tylko 34 minuty muzyki, są przystępność i chwytliwość i te założenia zostają zrealizowane. Na scenie rządzą organiczne dźwięki o korzeniach heavy i hard rockowych. Ważną funkcję pełni rytmika z wyraźnie zaznaczonymi, regularnymi akcentami i miarowym charakterze. Dzięki takiemu podejściu poszczególne utwory są dla odbiorcy łatwo przyswajalne. Po dziesięciu latach od płytowego debiutu Mountain, pomimo perturbacji personalnych (Felix Pappalardi, autor tekstów, basista, wokalista i producent, podpora Mountain na początku kariery został w roku 1983 zastrzelony przez żonę, Gail), zespół udowadnia, że niewiele stracił ze swoich zalet, które zapewniły popularność tej rockowej formacji.
Ocena 3.5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5033372
DzisiajDzisiaj1088
WczorajWczoraj2397
Ten tydzieńTen tydzień8795
Ten miesiącTen miesiąc37023
WszystkieWszystkie5033372
52.14.224.197