Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

KNIGHT AREA - Under A New Sign

 

(2007 The Laser’s Edge)
Autor: Włodek Kucharek
knightarea-underanewsign
Tracklist:
1.A Different Man (7:50)
2.Exit L.U.M.C. (7:41)
3.Mastermind (6:17)
4.Under A New Sign (5:44)
5.Courteous Love (7:08)
6.Dreamweaver (7:38)
7.A Different Man, Part II (13:07)
 
Skład:
Gerben Klazinga (instr. klawiszowe)
Mark Smit (wokal/ Fender Rhodes “Courteous Love”)
Mark Vermeule (gitary)
Rinie Huigen (gitary/ wokal)
Gijs Koopman (bas/ syntezator basowy Moog Taurus)
Pieter Van Hoorn (perkusja)
Joop Klazinga (flety/ flety proste)
Goście:
Bas Immerzeel (gitara “Dreamweaver”/ gitara 12- strunowa “Courteous Love”)
Ruben Van Kruisium (wiolonczela “Courteous Love”)
 
            To druga próba zdobycia uznania i szacunku europejskich fanów  przez Roberta Klazingę i jego kompanów. Drugi krok kariery, ale jakże inny od debiutu, który oprócz tego, że był miejscami odtwórczy i do bólu powtarzalny, stanowił zasadniczo raczej zwieńczenie solowych wizji założyciela grupy. Bo przecież na ścieżkach dźwiękowych pierwszej publikacji zarejestrowano zbierane od lat pomysły autora na rock progresywny, nawiązujące do historii z lat 70- tych, a zaproszeni muzycy wykonywali raczej role zalecone przez Klazingę, nie wnosząc nic istotnego z własnego dorobku bądź indywidualnych preferencji, akceptując styl materiału i porzucając myśli o ingerencji w ostateczny kształt artystyczny albumu. Natomiast publikacja albumu z numerem dwa stanowi już efekt wspólnej pracy septetu, który czuwał nad rejestracją tego materiału od najwcześniejszej fazy jego „poczęcia” aż po finał. Wprawdzie Gerben Klazinga pozostawił w swojej gestii kluczowe decyzje, skonstruował zarysy projektu, ale pozostali współpracownicy nie byli li tylko biernymi obserwatorami, lecz wymieniali się konstruktywnymi uwagami, wspólnie dokonywali korekt, demokratycznie uwzględniali własne poglądy na sztukę rockową. I chociaż młodszy Klazinga wziął na swoje barki całkowitą odpowiedzialność za końcowy kształt albumu, to jednak pozostali uczestnicy procesu twórczego nie pozostali z boku, wykazując aktywność na polu formowania komponentów tematów melodycznych, konfiguracji podziałów rytmicznych, wpływu na charakter aranżacji. Uczciwie należy również zaznaczyć, że styl, którym Knight Area postanowił zdobyć publiczność stanowi wypadkową dokonań ikon progresji, wymieniając w pierwszym rzędzie Genesis, Arenę, Pendragon, IQ, czasami Pallas i Camel. Wzorce nie najgorsze, ale dzieło Holendrów nie ma nic wspólnego z powielaniem utartych schematów, kopiowaniem progrockowych stereotypów, stanowi tylko bazę, fundament do rozwijania swoich, autonomicznych idei artystycznych, przesiąkniętych mocno tradycją gatunku, do czego przyznają się zresztą autorzy projektu. Ale w takim postępowaniu nie ma, moim zdaniem, nic nagannego, podstępnego, bo zespół postanowił nieco odświeżyć formułę, znaleźć pomost, łączący historyczne wydarzenia progresji z nowoczesnymi trendami. I to się udało.
Po wysłuchaniu debiutu „The Sun Also Rises” daleko mi było do euforii, raczej byłem sceptyczny, ponieważ wykonawcy nachalnie, momentami bezczelnie korzystali z dorobku pionierów rocka progresywnego. Wydawało mi się, że przy takim podejściu do procesu tworzenia, nie dadzą rady wykrzesać nic takiego, co zwróciłoby na nich uwagę słuchaczy. A tutaj bach! Niespodzianka! Bardzo udana kompilacja nowego ze starym, z wypieszczonymi melodiami. Trudno polemizować w kwestii profesjonalizmu wykonawczego, bo wszyscy członkowie bandu z amatorszczyzną czy brakiem fachowości nie mają nic wspólnego i są to pojęcia dla nich obce. Cieszy przede wszystkim pewien postęp, widoczny przy porównaniu charakteru debiutu i zawartości „Under A New Sign”. Dla mnie najbardziej istotnym elementem ich twórczości stają się motywy melodyczne, wypielęgnowane, dopracowane, przemyślane, które służą jako znak rozpoznawczy ich stylu. Nie wszystkim rockowym wykonawcom udaje się w tym zakresie uciec od banału. Melodia to swoisty rodzaj przepustki do serca fana, bez niej powstaje wrażenie dźwiękowego bełkotu, przerostu formy nad treścią. W najnowszej publikacji fonograficznej holenderskiej formacji melodie mają szansę zostać faworytami słuchaczy. Trudno znaleźć także krytyczne uwagi w dziedzinie warsztatu instrumentalnego bądź technicznych parametrów brzmienia. Gdybym miał wskazać powód do narzekań, to w niektórych fragmentach nie przekonuje mnie poziom wokalu Marka Smita, którego głos bywa niestabilny w kluczowych momentach kompozycji. Przeciwwagę dla wokalu stanowią natomiast wybitne kreacje instrumentalne gitarzysty Marka Vermeule, wspieranego skutecznie w aktach o metalowej proweniencji przez drugiego „wioślarza” Rinie Huigena, oraz cuda, które wyczynia keyboardzista i szef artystyczny przedsięwzięcia Gerben Klazinga, którego biegłość gry na organach, syntezatorach oraz sekwencje mellotronu graniczą z mistrzostwem i stanowią niewątpliwie ozdobę albumu. Sekcja instrumentów klawiszowych odgrywa tutaj dominującą rolę, ale słuchanie tych partii nie stanowi jakiegoś traumatycznego przeżycia, przeciwnie brzmienie jest ciepłe, malarskie, z wieloma odcieniami, niuansami, które mamy szansę poznania dopiero po kolejnych przesłuchaniach. Ciepło robi się na duszy, gdy dobiega brzmienie starych, dobrych i jarych  Hammondów, podniosłego mellotronu, czy stonowanych, nie piszczących syntezatorów. Głównodowodzący projektem Gerben Klazinga stara się zachować zdrowy rozsądek w dawkowaniu partii klawiszowych. Dlatego swoje „pięć minut” mają także gitarzyści , a sekcja rytmiczna wielokrotnie przejmuje zarządzanie rytmem, dyktując puls utworów. Uwagę przyciąga także fakt, że wykonawcy umiejętnie zmieniają klimat kompozycji, od energicznych, skocznych i „buzujących” energią fraz, przez podniosłe hymny aż do melancholijnych, przesiąkniętych smutkiem songów.
         Jedynej rzeczy nie udało się artystom uniknąć i nie wiem, czy jest to działanie świadome czy ciągotki do naśladownictwa, ale nadal podejmują próby czerpania z dzieł sławniejszych kolegów. Jak zacząłem słuchać „A Different Man” i z ciszy wyłonił się kształt partii mellotronu to momentalnie skojarzyłem tę frazę przypisując jej autorstwo grupie Genesis. Ponieważ pamięć ludzka jest zawodna poszperałem trochę wśród albumów Genesis szukając uderzająco znajomego motywu i bingo, po krótkim czasie znalazłem klasyka „The Fountain Of Salmacis” z longplaya „Nursery Cryme” sprzed 36 lat, biorąc pod uwagę datę publikacji „Under A New Sign”. Przecież słyszałem ten fragment w wykonaniu Tony Banksa dziesiątki razy. Moja uwaga nie powinna jednak być odbierana w kategoriach krytyki Knight Area, czy głównego „grajka” na mellotronie Gerbena Klazingi, ponieważ  facet postanowił „zreformować” bliski mu kawałek instrumentalny, bo tak mu pasowało do koncepcji, przynajmniej chcę w to wierzyć i „wyrzeźbił” piękną „fontannę” dźwięków, która niezależnie  od swojej wtórności jest zwyczajnie śliczna. A kto przy zdrowych zmysłach odrzuci tak kojące, chwytające za serce frazy? Pytanie retoryczne, prawda? Odnosząc się do kompozycji otwierającej zestaw należy podkreślić, że to „kawał” dobrej muzy, z sensem ułożonej, a po krótkiej uwerturze, której autorem jest wiatr pozostali instrumentaliści konsekwentnie zaczynają pracować nad jej wizerunkiem, a efekt przechodzi z pewnością do „schowka” z napisem „ulubione”. W części środkowej na uwagę zasługuje wspaniała, proporcjonalnie skonstruowana partia gitarowa, której dla kontrastu towarzyszą dostojne partie organowe. Gitara „ciągnie” główny wątek melodyczny w stylu Steve’a Rothery z Marillion, bez gwałtownych szarpnięć, ze sporym potencjałem liryzmu, bazując w znacznej części na emocjach. Taki wstęp obiecuje dalsze nietuzinkowe przeżycia. I tak jest w rzeczywistości.
Bo „Exit L.U.M.C.” w swojej konstrukcji brzmieniowej przypomina najlepsze wzorce gigantów z Pendragon, z niespodziewanymi zwrotami w partiach klawiszowych i napędzającą rytm, motoryczną gitarą. Mocna, wyrazista praca duetu rytmicznego, nadaje utworowi konkretny kształt. Wewnątrz znajdujemy sporo przestrzeni na treściwe partie solowe, raz syntezatory, innym razem gitara w energetycznym występie. Hymniczną nastrojowość kształtują epickie chóry generowane elektroniką. W punkcie 5:15 następuje gwałtowne wyhamowanie, na scenę wkracza w kameralnym marszu intymność, kapitalny fortepian, sugestywny wokal i gitarowe „pyłki na wietrze”, lekkie, zwiewne i poruszające. Piękny finał udanego utworu. „Mastermind” z kolei rozpędza wszystkie te romantyczne obłoki na cztery strony świata. „Walnięcie” jest dotkliwe, salwa perkusji, heavy metalowo brzmiące wejście gitarowej elektryki i klawisze jako tło. Wydarzenia toczą się jakby na dwóch płaszczyznach. Jedna to dosyć łagodny głos i zasłona keyboardowych dźwięków, druga to hard rockowo pracująca sekcja i dynamiczna gitarowa „jazda”. Fajne zestawienie, nie kłóci się, a nadaje temu numerowi kolorytu, w którym udało się wypośrodkować rockową moc z progresywną klasyką z pasażami klawiszy i epickimi chórami. Tytułowy „Under A New Sign”, najkrótszy w tym towarzystwie, różniący się zdecydowanie od dynamicznego portretu poprzednika. Instrumentalny, z lekkimi konotacjami jazzowymi, cyklicznymi spowolnieniami rytmu, z dominującymi klawiszami. Jazzowe partie to „sprawka” fortepianu i organów od 2:20, w które nieśmiało próbuje się wtrącić gitara, też bardziej jazz- rockowa. Od 3:15 całość nabiera rozpędu z inicjatywy organów, oraz gitary, która kreśli swoje „elektryczne” figury na tle pasaży mellotronu i syntezatora. W środku albumu rockmani serwują coś, co wywołuje dreszcze podniecenia a nazywa się „Courteous Love”. Fragment jednoznacznie traktowany jako powód do refleksji w stylu pięknej ballady. Gdybym miał szukać porównań nastrojowości to kojarzy mi się z genialnym dziełem Anthony Phillipsa „The Geese & The Ghost”, czyli witamy ponownie w kręgu „rodziny Genesis”. To właśnie w tym rozdziale najwięcej do powiedzenia mają zaproszeni goście, wiolonczela, Camelowski flet i 12- strunowa gitara. Wiolonczela wręcz płacze rzewnymi łzami. A fortepian maluje pełen smutku krajobraz. Nostalgiczny głos uzupełnia piękno tego muzycznego obrazu. Po piątej minucie wspinamy się na jeszcze wyższy poziom, dostojnego poematu. Jeżeli celem tych siedmiu minut dźwiękowych medytacji było trafienie do serc słuchaczy to cel został osiągnięty. Można słuchać i słuchać zapominając zupełnie o realiach. Bajkowa oaza magii i czarów.
            Stąd już tylko krok do aktu końcowego, ponad 20  minutowego, reprezentowanego przez dwa obszerne komponenty, zjawiskowy melodycznie „Dreamweaver” i suitowy w swojej strukturze, nawiązujący do prologu i spinający tematykę płyty swoistą klamrą, dwucyfrowy czasowo fragment „Different Man, Part II”. Pierwszy z nich to według mojej opinii absolutny punkt kulminacyjny wydawnictwa, wyróżniający się niezwykłą różnorodnością, rewelacyjnym pomysłem na melodię, która urodą w refrenie sięga poziomu absolutu. W tej kompozycji rządzi jakiś niespokojny duch, który miesza jak w wielkim tyglu napędzając karawanę dźwięków zmiennym rytmem, budzącym respekt swoim dokonaniem wokalem. Jak dołożymy do tego płynne przejścia z jednej strefy dźwięków do kolejnej, przez wiele rockowych terytoriów, od art rocka po hard rockową furię i docenimy bogactwo brzmieniowych fajerwerków otrzymamy spiritus movens albumu. Ostatnia odsłona drugiej pozycji dyskograficznej Knight Area podtrzymuje w całej rozciągłości pozytywną opinię o jej zawartości muzycznej. „Different Man, Part II” startuje z poziomu leniwie sączącej się ballady o niespiesznym rytmie, rozwija się sukcesywnie w rockowy poemat z symfoniczną kodą, z wieloma odcieniami brzmienia, niuansami instrumentalnymi, które mamy szansę poznać dopiero po kolejnych przesłuchaniach. Zawsze ciepło robiło mi się na duszy, gdy dobiegały dźwięki Hammondów, mellotronu czy umiarkowanie wykorzystywanych syntezatorów. Na płycie „Under A New Sign” architekt projektu, zasiadający za baterią klawiszy Gerben Klazinga, stara się nie przekraczać niewidzialnej granicy zdrowego rozsądku i racjonalnej postawy w dozowaniu popisów instrumentalnych, co dobrze mu wychodzi. Dlatego swoje „pięć minut” dostają także gitarzyści, a sekcja rytmiczna wielokrotnie eksponowana jest na pierwszym planie, dyktując tętno utworów.
            Podsumowując można stwierdzić, że album „Under A New Sign” to na pewno osiągnięcie zasługujące na nagrodę w postaci choćby rosnącego wskaźnika sprzedaży. Na płaszczyźnie zarówno klimatu, melodyki, brzmienia zadowoli wielu fanów progresji. Także zwolennicy innych kierunków rocka znajdą fragmenty miłe dla każdego ucha, od hard rocka, prog metalu, po folk, art rock i klasykę rocka progresywnego. Bogactwo realizowanych pomysłów przekonuje w pełni stanowiąc świadectwo wyobraźni i artystycznego kunsztu autorów. Dlatego nie waham przed postawieniem bardzo wysokiej oceny.
Ocena 5/6
Włodek Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5037087
DzisiajDzisiaj1147
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień12510
Ten miesiącTen miesiąc40738
WszystkieWszystkie5037087
3.139.72.200