Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

THE WIZARDS OF WINTER - The Magic Of Winter

 

(2015 Breaking Bands LLC)
Autor: Włodek Kucharek
the wizards of winter the magic of winter m
Tracklist:
1. Christmas Cotillion
2. Flight of the Snow Angels
3. Winter Magic
4. The Spirit of Christmas
5. Season's Lament
6. Waken to the Sound
7. I Am Here
8. Ebeneezer
9. With One Voice
10. The Spirit of Christmas Reprise
    
Skład:
Vinny Jiovino  (wokal)
Mary McIntyre (wokal/ instr. klawiszowe)
Sharon Kelly  (wokal/ flet)
Natalia Nierezka  (skrzypce/ wokal)
Fred Gorhau  (gitary)
TW Durfy  (gitary)
Scott Kelly (instr. klawiszowe)
Steve Ratchen  (bas)
Tommy Ference (perkusja)
Mark DeGregory  (perkusja)
Guy LeMonnier (wokal)
Tony Gaynor (narrator)
    
Spoglądając na datę edycji tego wydawnictwa fonograficznego, grudzień 2015 rok, łatwo można dojść do wniosku, że pisząc na jego temat, „załapałem” rok kalendarzowy poślizgu. Z drugiej jednak strony chciałbym się usprawiedliwić stwierdzeniem, że tematyka albumu jednoznacznie związana ze Świętami Bożego Narodzenia oraz zimą, pełnić może rolę uniwersalną, gdyż przecież te Święta obchodzimy corocznie i każdy z Szanownych Czytelników ma w związku z tym własne, osobiste przeżycia i refleksje. Dlatego wydaje mi się, że tematycznie album projektu The Wizards Of Winter spełnia kryteria aktualności, a w tym okresie stanowić może dopełnienie gwiazdkowych dni, które mamy świeżo w pamięci.
Wymieniając powyżej nazwę The Wizards Of Winter posłużyłem się pojęciem „projekt”, którego nie lubię nadużywać, ale w tym przypadku pasuje jak ulał do koncepcji stworzenia wieloosobowego zespołu współpracowników, a chodzi nie tylko o muzyków, także ekipę techniczną, promotorów organizujących koncerty i całą obudowę organizacyjną, zrzeszonych pod szyldem jednej idei, którą można wyrazić słowami „wspólne granie dla satysfakcji własnej i słuchaczy z priorytetem tematycznym odnoszącym się do tych, dla wielu ludzi, niezależnie od ich wieku, statusu społecznego czy wykształcenia, najważniejszych Świąt”, można by powiedzieć ogólnoświatowych, bo powszechnie znanych i fetowanych na wszystkich kontynentach globu. Uff! Ale długie zdanie!
Nie jest to pomysł nowy, odkrywczy, gdyż już w przeszłości na rynku pojawiały się rockowe publikacje płytowe nawiązujące charakterem muzyki do Bożego Narodzenia i Nowego Roku. Z tych najbardziej znanych wymienić można Trans- Siberian Orchestra, powstałą w Nowym Jorku w roku 1993, która zadebiutowała albumem „Christmas Eve And Other Stories” i do tej pory posiada w swojej biografii sześć albumów studyjnych. Oddzielna wzmianka należy się także grupie artystów działających pod wspólnym szyldem December People, która, licząc do roku 2016 stworzyła trzy pełnowymiarowe płyty. Pomiędzy tym konfiguracjami personalnymi istnieje kilka punktów stycznych, między innymi fakt, że koncentrują w swoim składzie bardzo dobrych instrumentalistów i wokalistów, którzy w danym momencie dysponowali wolnymi terminami i dali się zaangażować do realizacji projektu. Po drugie, w programie dominującymi komponentami zostały piosenki opowiadające o Świętach, bądź te stanowiące rockowe aranżacje tradycyjnych kolęd. Po trzecie wszystkie te składy uprawiają sztukę muzyczną opartą na filarach kilku odłamów stylistycznych, między innymi rocka progresywnego, metalu symfonicznego, muzyki poważnej oraz pop- rocka. Sądzę, że wykorzystuje się także świadomość zwykłych obywateli, że oto nadeszły Święta i dla podtrzymania tradycji należy „udekorować” kolację Wigilijną znanymi songami, doskonale wpisującymi się w jej klimat. Są to także przedsięwzięcia typowo komercyjne, oraz nazwijmy je „sezonowe”, ponieważ ich zadanie kończy się w momencie, gdy opuści nas magia tego czasu. Każdy rozsądnie myślący odbiorca muzyki przyzna mi zapewne rację, że wykonywanie kolęd, rockowych bądź nie, w innej porze roku wywołałoby wyłącznie uśmiech politowania i dezorientację słuchaczy.
A wracając do The Wizards Of Winter, należy dodać, że jest to ekipa złożona wyłącznie z muzyków amerykańskich pochodzących z trzech stanów, Nowy Jork, New Jersey i Connecticut zebranych pod auspicjami wytwórni płytowej Breaking Bands LLC. Skład muzyków jest bardzo obszerny i płynny. Dyskografia tej artystycznej koncepcji obejmuje łącznie trzy longplaye wydane na przestrzeni od 2011 do 2015. Nie wiem, czy kiedykolwiek ten rockowo- symfoniczny projekt dotarł z występami do Europy, ale doniesienia medialne zza Oceanu mówią o niezwykłej popularności eventów z udziałem tego multiosobowego towarzystwa. Słuchając utworów zaaranżowanych w rockowym duchu w wykonaniu The Wizards Of Winter, łatwo zrozumieć dlaczego tak się dzieje. Koncerty to eksplozja pozytywnej energii, powiew niesamowitej dawki optymizmu, impuls wyzwalający multum pozytywnych emocji. Jak do tego dodamy klasę muzyków, nośne, a w przypadku kolęd znane większości słuchaczy melodie, ekspresję wykonawczą, chwilami ostry rockowy pazur partii instrumentalnych, to z łatwością pojmiemy, że wysłuchanie w wersji „live” w sumie prostych kompozycyjnie songów, sprawić może każdemu wiele frajdy i beztroskiej radości, a z tego słynie przecież klimat Świąt Bożego Narodzenia. Także odtworzenie studyjnych efektów pracy artystów przynosi wiele satysfakcji, bliską sercu nastrojowość, daje energetycznego kopa i usuwa troski życia codziennego głęboko w cień. Dlatego zachęcam do odtworzenia dziesięciu akapitów z albumu „The Magic Of Winter”, a przy pierwszym kontakcie wszyscy będziecie zachwyceni świeżością prezentowanej muzyki, jednak… gdy minie pierwsza fascynacja, stwierdzimy zapewne w duchu, że w miarę upływu czasu i z biegiem kolejnych przesłuchań, blask pokrywa się patyną a początkowy czar pęka jak mydlana bańka. Bo żaden z tych utworów niewiele wnosi do naszego intelektu, a gdy już się przyzwyczaimy do żywiołowości i uroczej melodyki pojawi się konkluzja, że powtarzalność pewnych patentów rytmicznych, dosyć jednolite brzmienie i brak fajerwerków instrumentalnych redukują znacznie siłę oddziaływania muzyki, odbierając jej początkowy power i spontaniczność.
Tak wygląda również schemat poznawczy najnowszego albumu „The Magic Of Winter”. Najpierw zachwyt i oczarowanie, nucenie melodii i rytmiczne podrygiwanie. Po kilku spotkaniach z zawartością dysku, zachwyt i oczarowanie szarzeją, melodie nie rajcują już tak mocno naszych receptorów, a wybijanie rytmu przytupem zdarza nam się coraz rzadziej. Chociaż, żeby być uczciwym, należy bezwzględnie podkreślić, że nie jest to zła muza, że przekaz chwilami spełnia nawet ponadprzeciętne oczekiwania, ale nic poza tym, czyli solidność wykonania, przyzwoity poziom, dobry warsztat rzemieślniczy instrumentalistów, którzy nie mają zbytniego pola do popisu, bo ściska ich ciasny gorset założenia, że proste piosenki mają mieć czysto zabawowy charakter akcentujący zimowe pejzaże z choinką w tle. Trudno w takich warunkach oczekiwać, że nagle pojawią się zakręcone partie solowe albo popuszczenie wodzów metalowej agresji. W żadnym razie, bo adresatem tej muzyki jest wychowany na współczesnym radiu bądź telewizji obywatel, dla którego muzyka rockowa nie jest obiektem celebracji, lecz tłem świątecznej krzątaniny. Niuanse brzmieniowe, wyrafinowane partie solowe czy połamany rytm to dla takiego słuchacza istne tabu, on takie komponenty ignoruje, „olewa”, dla niego priorytetem jest rozrywkowy charakter przekazu. Najbardziej irytującym dla mnie czynnikiem są te momenty, gdy muzyka udaje, że jest rockowym hymnem, wspinając się po „drabinie” epickiej podniosłości. Efekt jest przeciwny do zakładanego, zamiast nastroju muzycznego poematu, pojawia się sztuczność, plastikowe nadęcie przy tych wszystkich fanfarach, dosyć miałkich orkiestracjach. Kto nie wierzy, wystarczy, że poświęci raptem cztery minuty na randez vous z  pierwszym songiem na wykazie nagrań „Christmas Cotillion”, w którym aranżacje smyczkowe prześcigają się z przedświąteczną, nieco jarmarczną krzątaniną gitar i instrumentów klawiszowych. Owszem, może przy tych dźwiękach wytworzony nastrój kojarzy się z Gwiazdką, ale jest to fiesta rodem z amerykańskiego snu w stylu chińskiej konfekcji, udawanej radości, bo wypada. Kurde, po drugim przesłuchaniu song ten staje się- piszę ciągle o własnych wrażeniach- nie do wytrzymania, zaczyna zwyczajnie wkurzać swoją poprawnością wrzuconą w ramy klimatu świątecznego rodem z supermarketu, w którym wystrój wnętrza zmienia się na Bożonarodzeniowy krótko po listopadowym Święcie Zmarłych. Makabra.
Każdy z dziesięciu kawałków longplaya zawiera jeden poważny walor, zawiera chwytliwy motyw melodyczny, który rozbrzmiewać może w zarówno w hali centrum handlowego, jak też w jakiejkolwiek preferującej pop- rock rozgłośni radiowej, albo w samochodzie w drodze do lub z pracy.  I bez znaczenia jest fakt, gdzie dotrą do nas te dźwięki, bo one pełnią raczej funkcję wystroju wnętrza, kolejnej bombki choinkowej, która uwodzicielsko skrzy się sreberkiem, gdy mijamy wystawę w sklepie rybnym albo drogerii. A jeżeli według koncepcji tego zespołowego projektu tak wyglądać ma „Winter Magic” albo „Spirit Of Christmas” to ja za przeproszeniem pieprzę takie Święta, ubrane w mundurek amerykańskiego skauta, zuniformizowane, „wycięte” z jednakowej sztancy.
Każda z kompozycji dysponuje dosyć powtarzalnym rytmem, łatwą do zidentyfikowania, miłą dla ucha melodią, a bardzo istotną rolę odgrywają aranżacje, orkiestracje, partie chóralne, oraz energia gitar, które sporadycznie, ale jednak, próbują wejść na ścieżki hard rocka lub nawet miejscami progmetalu. Wieloosobowy skład przyczynił się także do różnorodności materiału, zmieniający się wykonawcy, prowadzący linie wokalne, powodują, że przekaz staje bardziej urozmaicony. W niektórych sekwencjach instrumentalnych na pierwszy plan przebijają się akcenty zagrane na flecie, fortepianie czy skrzypcach, „”I Am Here”, czy „Ebeneezer” (sympatyczny duet wokalny). Niektóre kawałki starają się dosyć nachalnie naprowadzić myśli odbiorcy na typowe dla tych świąt skojarzenia dosyć prostymi trickami, na przykład niektóre fragmenty rozbrzmiewają dzwonkami bądź partią organów. Bywają też takie akapity, w których stylistyka ociera się o rock- operę lub musical. Na drugim biegunie wymienić można rzadkie te momenty, w których dominującymi instrumentami bywają rockowe gitary, wykazujące tendencję do zaostrzenia brzmienia, z drapieżnym riffem. Gdybym miał wskazać mój ulubiony utwór, to byłby „Ebeneezer”, z kilku powodów. Po pierwsze posiada on najbardziej rozbudowaną strukturę, w której zgrabnie i sprytnie powiązano kilka wątków. Po drugie, wydaje się, że udało się w tym rozdziale utrzymać równowagę pomiędzy bardzo rockowym, a zatem także energetycznym podejściem do interpretacji podkreślającej nastrojowość, a świątecznym „przesłaniem”. Po trzecie przygotowano wzorcowe harmonie wokalne, szczególnie pięknie brzmi współpraca głosów żeńskich i męskich. Po czwarte, dramaturgia kompozycji rośnie systematycznie od bachowskiego, organowego intro przez część środkową, bardzo epicką, o symfonicznej charakterystyce, a na potężnym finale skończywszy. Po piąte, wydaje mi się, że to właśnie w tym najdłuższym czasowo eposie (grubo ponad 6 minut), najwięcej do powiedzenia mają ostre gitary, kształtujące brzmieniowe oblicze songu, które prowadzą spektakularną partię solową. A na koniec tej wyliczanki, po szóste, chciałbym podkreślić piękny, główny temat melodyczny, który zanika w instrumentalnej fazie środkowej, by w postaci koronującej całość kody powrócić w epilogu. Ale niestety jak w starym przysłowiu, „jedna jaskółka wiosny nie czyni”.
Podsumowując można stwierdzić, że projekt artystyczny stworzony w konkretnym celu, bez ambicji nieświątecznej kontynuacji, The Wizards Of Winter, według mojej opinii spisał się najwyżej poprawnie w kreowaniu muzycznej rzeczywistości z zimową aurą i Bożym Narodzeniem w tle. Jako adresat rezultatu muzycznej pracy zespołu wytypowany został przeciętny odbiorca, niekoniecznie zainteresowany specjalnie muzyką rockową, raczej poszukujący kolejnej ozdoby, która obok udekorowanego drzewka, prezentów i świecidełek otrzymała zadania współkreatora odpowiedniej atmosfery, a sama muzyka jest w tym przypadku niezbyt absorbującym intelekt słuchacza dodatkiem, raczej swoistego rodzaju wypełniaczem, tłem do składanych życzeń bądź rozmów w kręgu najbliższych. Zaletą tego albumu jest zapewne jego uniwersalność czy wszechstronność, bo przecież płyta „The Magic Of Winter”  z nagraniami ensamble The Wizards Of Winter spełni swoją rolę równie dobrze w latach następnych, chociaż te dziesięć utworów słuchanych po raz kolejny w niewielkim odstępie czasu staje się po prostu nudne. Czy taki efekt chcieli wywołać architekci projektu i wykonawcy?
Ocena 2,5/ 6
Włodek Kucharek
             
PS. Być może inni, poza autorem tekstu, odbiorcy tej muzyki przedstawią różne opinie na jej temat, jednym będzie się ona podobać, innym mniej, ale proszę przyjąć moją radę, poświęcić trochę więcej czasu i przesłuchać ten zestaw songów więcej niż raz. Tylko wtedy pogląd może zyskać na obiektywizmie.
   
Nie wiem, jak wygląda prezentacja tego widowiska w wersji „live”, ale potrafię sobie wyobrazić , że odbiór tej muzyki w warunkach sali koncertowej sprawić może dużo frajdy i podnieść skutecznie poziom pozytywnych emocji.

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5413421
DzisiajDzisiaj396
WczorajWczoraj2629
Ten tydzieńTen tydzień3025
Ten miesiącTen miesiąc11269
WszystkieWszystkie5413421
34.239.153.44