PYRAMIDS ON MARS - Echo Cosmic
(2015 Self- Release)
Autor: Włodek Kucharek
Tracklist:
1.Dream Division
2.Battle for Rome
3.Death Valley Driver
4.Tribute
5.Heaven’s Gate
6.Sailing the Oceans of Neptune
7.Spectre of Orion
8.Order of the Freemasons
9.Occam’s Razor
10.Echo Cosmic
Lineup:
Kevin Estrella (gitary/ bas/ instr. klawiszowe/ programowanie perkusji/ efekty)
Pyramids On Mars to idea, za realizację której za wszystko, od A do Z odpowiedzialny jest jeden człowiek, czyli jak się utarło w terminologii sztuk wszelakich, One- Man- Project, firmowany w tym przypadku przez utalentowanego i bardzo wszechstronnego Kevina Estrellę. Szanując wiedzę Szanownych Czytelników HMP nie sądzę jednak, żeby postać tego twórcy, gitarzysty, basisty, sprawnie radzącego sobie także z „obsługą” instrumentów klawiszowych, programowaniem zestawu perkusyjnego, wytwarzaniem efektów specjalnych oraz rejestracją nagrań była szeroko znana w świecie rockowych dźwięków. Album „Echo Cosmic” przygotowany został przez niego samodzielnie i zawiera muzykę wyłącznie instrumentalną, w której absolutnym suwerenem (bez negatywnych skojarzeń politycznych) od początku do finałowej rozgrywki pozostaje gitara elektryczna, a partie klawiszy potraktować możemy wyłącznie w kategorii różnicującego brzmienie ozdobnika, istotnego dla całego, szerokiego spektrum instrumentalnego, występującego jednak cały czas w roli aktora drugiego planu. Naturalnie zdziwienie w przypadku zaistnienia tzw. One- Man- Project nie znajduje swojego uzasadnienia, gdyż w historii muzyki rockowej zdarzało się tak wielokrotnie, że jeden artysta sam zrealizował wszystkie zadania, od instrumentalnych po inżynierskie, choćby ostatnio Mike Oldfield „Return To Ommadawn”.
Solowa płyta K. Estrelli zaskakuje w wielu punktach in plus, głównie świeżością kompozycji, biegłością instrumentalną, kreatywnością przedstawionych rozwiązań, zarówno melodycznych, jak i brzmieniowych i rytmicznych, oraz umiejętnością balansowania na styku wielu gatunków muzycznych, od hard rocka, heavy metalu, industrialu, aż po death metal i rockową psychodelię. Estrella rzadko wchodzi w kompromisowe układy, prezentując ostre gitarowe brzmienie, soczyste i niezwykle intensywne, kontrolując także podstawowy filar rytmiczny czyli perkusję i wprowadzając akcenty klawiszowe, które urozmaicają przekaz, czynią brzmienie wielowymiarowym. Kompozycje są zwięzłe, dynamiczne, choć czasowo niezbyt rozciągnięte (od 5 do 8 minut), skondensowane, o wyrazistej tożsamości. Pewnym wyjątkiem w programie płyty jest niespełna trzyminutowa miniatura „Tribute”, jeden z łagodniejszych i najbardziej wysmakowanych fragmentów, z piękną linią melodyczną, w której rej wodzi oczywiście gitara, wywołująca wiele pozytywnych emocji i przeżyć estetycznych. Rewelacyjny kawałek, w którym wykonawca nie epatuje potencjałem rockowej mocy skumulowanym w elektrycznych strunach, preferując wręcz nieziemską melodyjność i kołysankowy, delikatnie podkreślony balladowy rytm. To w pewnym sensie relaksacja i wyciszenie po agresywnym uderzeniu „Death Valley Driver”, napędzanym motoryczną choć mechaniczną perkusją i uzupełniony nieregularnymi figurami syntezatorów, traktowanymi jako tło, bo w tym akapicie albumu pierwszorzędną rolę odgrywają ciężkie riffy gitary prowadzącej, wściekle atakujące receptory odbiorcy, przy zachowaniu wyrazistej melodyki. Zdumienie może wywołać takie ekstremalna konfrontacja, z jednej strony zadziorność i drapieżność masywnych fraz gitarowych, z drugiej zaś czysto poprowadzony chwytliwy motyw melodyczny.
Kevin Estrella miał pomysł na projekt solowy, którego założenia miały wykraczać poza ramy dominującej rockowej przeciętności. Jak dojrzewała myśl w kwestii rockowego działania wynika z wypowiedzi autora: „Pyramids On Mars jest prezentacją, uosobieniem tego, kim jestem w rzeczywistości, moich muzycznych inspiracji, mojej życiowej filozofii, Wszechświata i miejsca, jakie w nim zajmujemy. Zawsze byłem zainteresowany tym, co nas otacza, także przestrzenią kosmiczną, a mnóstwo źródeł inspiracji w brzmieniu mojej muzyki wywodzi się z okresu mojego dzieciństwa, bo dorastałem w latach 70-tych. W tamtym czasie miałem swoje ulubione programy, wśród nich pierwsze miejsce zajmowały wtedy Star Trek i Space:1999. Dodatkowo byłem i jestem wielkim fanem Rush i Pink Floyd, dlatego w mojej muzyce korzystam z wielu analogowych syntezatorów, jak minimoog czy Oberheim Polyphonic, które w przeważającej części pochodzą z lat 70-tych i były wykorzystywane przez wymienione zespoły”.
Wielu słuchaczy, którzy mieli okazję poznać muzykę Kevina, porównuje go w pierwszej linii do Joe Satrianiego, Estrella „dorobił” się nawet wielce mówiącej ksywki „Satriani Północy” (sam pochodzi z Kanady). Jego zdanie jest jednak na temat tych podobieństw nieco inne: „Naturalnie Satriani wywarł na mnie istotny wpływ, ale on jest bardziej bluesowy, a mój styl bardziej przystaje do definicji muzyki klasycznej, głównie epoki baroku, którą bardzo lubię. Do tej pory uważam, że sztuka muzyczna Bach i Antonio Vivaldiego w znaczącym stopniu ukształtowała moje poglądy na muzykę. Myślę przede wszystkim o melodii i harmonii. Zwróciłem na te aspekty baczniejszą uwagę, poddając je analizie, gdy przez trzy lata studiowałem gitarę klasyczną. Należy wymieszać dokładnie moje klasyczne preferencje z muzyką zespołów, z którą dorastałem, Rush, Iron Maiden, Metallica, Pink Floyd czy współczesny Meshuggah, a rezultatem tego koktajlu dźwięków i rezultatem ich oddziaływania będę ja w całej swojej artystycznej osobowości”.
Gdy przeczytamy zacytowaną wypowiedź i skojarzymy ją z zawartością albumu „Echo Cosmic” to powstanie obraz muzyki z mistycznej Czerwonej Planety.
Album Estrelli (istnieją źródła podające, że „Echo Cosmic” to druga płyta długogrająca muzyka) zrealizowany własnymi siłami ukazał się na rynku w roku 2015 i wymyka się próbom sklasyfikowania. Dzieje się tak z jednego powodu. Estrella zintegrował efektownie swoje różnorakie zainteresowania, pomimo tego, że wymagało to dosyć karkołomnej strategii. Bo jak inaczej ocenić fakty poszukiwania punktów stycznych pomiędzy wymiarami stylistycznymi na linii J.S.Bach- Rush- Voivod- Gary Numan? Każdy z wymienionych twórców pochodzi z kompletnie innej bajki i gdyby rockowy gitarzysta przedstawił teorie swojej koncepcji, w której spotkałyby się tak „odpychające” się odłamy stylistyczne muzyki, jak wyżej wymienione, można by takowego artystę potraktować jak szaleńca albo przypadkowego rewolucjonistę. Ale Estrelli się udało! Należy więc postawić logiczne w tej sytuacji pytanie, gdzie leży klucz do sukcesu? Nie wiem, czy potrafię rozwiać w tej mierze ewentualne wątpliwości, ale wydaje mi się, że czynnikiem scalającym wszystkie tak różne komponenty układanki jest traktowanie gitary jak przekaźnika własnej, bogatej artystycznie osobowości. Sam Kevin podkreśla, że pomiędzy nim a gitarą w momencie, gdy zaczyna grać, powstaje nie dająca się racjonalnie opisać więź, dzięki temu łatwiej przychodzi wyrażanie indywidualnych emocji. Bo dla tego gitarzysty instrument rockowy to nie tylko narzędzie pracy, to przede wszystkim pośrednik między artystą a jego publicznością, do której on stara się przemówić własnym językiem dźwięków.
„Echo Cosmic” należy na pewno do płyt o charakterze progresywnym, promująca złożone, wielowymiarowe kompozycje, zmieniające się schematy rytmiczne i harmoniczne, trafne połączenie naturalnych partii gitarowych z akcentami elektronicznymi, czynią z muzyki materię bardzo urozmaiconą, o zmiennej fakturze. O wpływach muzyki klasycznej wspomniał sam autor w swoich wypowiedziach. Trudno także negować wirtuozerię wykonania, bo cały album aż skrzy się od błyskotliwych zagrywek. Większość utworów utrzymanych jest w średnim tempie, choć zdarzają się i takie, jak mocarny, masywny i przytłaczający swoją agresją „Death Valley Driver”. Na przeciwnym biegunie umieścić można epilog albumu w postaci tytułowego „Echo Cosmic”, miejscami wręcz lirycznego, marzycielskiego i kameralnego. Gitara dosłownie łka, „przemawia” łagodnie do ostatniej nutki, budując piękną statuę klimatycznej melancholii. The Opener „Dream Division” brzmi nieco post- rockowo, kształtując krok po kroku swój profil dynamiki, nabierając sukcesywnie energii i intensywności brzmienia. „Heavens Gate” to z kolei nawiązanie do atmosfery z okresu narodzin muzyki hard rockowych ikon Deep Purple albo Rainbow. Tym sposobem Pyramids On Mars przemierza rozległe terytoria stylistyczne od rockowej tradycji po modernizm i współczesne brzmienia. Obok wymienionych tytułów na uwagę zasługują także mroczny „Order Of The Freemasons” z akcentami ambientu, duszną atmosferą starego klasztoru, zaakcentowaną partiami chorału. Przeciwieństwo stanowi brutalny, death metalowy „Ocean’s Razor”, tłusty od surowych riffów. Ciekawe, że pomimo rozpiętości stylistycznej ten Wszechświat dźwięków posiada niesamowicie spójną strukturę, dosyć jednorodną powierzchnię, nie wywołuje u słuchacza dysonansu wynikającego z jakże różnego charakteru poszczególnych utworów. Trzeba być nie lada mistrzem, żeby powiązać te sznurki i stworzyć z nich piękną „kokardę”, profesjonalnie zaprojektowaną, która w zależności od tego, pod jakim kątem jest obserwowana, mieni się odcieniami dźwiękowej tęczy, układając promienie w nieskazitelny wzór.
Ciekawy jestem dalszych losów Kanadyjczyka, którego Pyramids On Mars okazał się wystrzałową propozycją jednoczącą wszystkich odbiorców muzyki, ceniących sobie różnorodność, klasowe wykonanie i łączenie składników rocka dalekich od stereotypu. „Echo Cosmic” to pouczająca podróż w przestrzeni, pełna zaskakujących gitarowych galopad, przyciągających jak magnes swoją niesztampową urodą. Muzyka, która nie daje szans , żeby się znudzić, bo nawet przy n-tym przesłuchaniu potrafi przed nami odkryć nowe tajemnice.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek