Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

SKY - Sky Five

 

(1983 Ariola Records/ Music Club; 2015 Remaster Esoteric Recordings/ Cherry Red Records)
Autor: Włodek Kucharek
sky-skyfivem
Tracklist:
CD 1
1.The Animals
2.The Swan
3.KP I
4.Dance Of The Little Fairies
5.Love Duet
CD 2
1.The Bathroom Song
2.KP II
3.Antigua
4.Sahara
5.Sakura Variations
6.Meheeco
7.Hotta
 
Skład:
Tristan Fry (perkusja/ marimba/ waterphone)
Kevin Peek (gitary)
Steve Gray (instr. klawiszowe)
Herbie Flowers (bas)
John Williams (gitara)
 
            Jesienią roku 1982 Sky, po ugruntowaniu swojej pozycji artystycznej na rynku płytowym i po opublikowaniu czterech płyt długogrających wyruszył na podbój Australii, dając krótką serię koncertów w największych miastach tego kontynentu, między innymi w Sydney, Melbourne, Perth i Adelajdzie. Na program występów złożyły się utwory z dwóch albumów, „Sky 2” i „Sky 3” oraz rzeczy, których na próżno szukać do tej pory na jakimkolwiek innym wydawnictwie fonograficznym zespołu. Fakt ten powoduje, że prezentowany materiał zyskuje na wartości, stanowiąc cenne uzupełnienie każdej kolekcji płytowej Sky. Dodatkowo można powiedzieć, że edycja Esoteric Recordings/ Cherry Red Records porządkuje chronologię dyskografii, ponieważ do roku 2015 publikacja „Sky Five” funkcjonowała w trzech różnych wersjach. Pierwsza to oryginalne wydanie na dwóch płytach winylowych. Druga obejmuje pojedynczą płytę CD (bez utworu „The Animals”), a trzecia poszerzona została do dwóch dysków, oddając do dyspozycji słuchaczy kilka bonusów studyjnych. Oczywiście trzon spektaklu stanowiły uznane już interpretacje kompozycji ze studia, o których było wiadomo, że bez trudu wywołają żywiołową reakcję publiczności, a pisząc o nich, mam na myśli „Dance Of The Little Fairies”, „Meheeco” czy „Hotta”. Ale ponieważ kwintet posiada w sobie „żyłkę” improwizatorów, to daleki jest do odtwórczego traktowania kompozycyjnych tworów. Wprawdzie Sky nie dał w swojej historii nie wiadomo ile koncertów, ale muzycy zawsze odczuwali potrzebę „pomajstrowania” w strukturze utworów, dodania elementów wynikających z potrzeby chwili bądź bardzo swobodnego traktowania materii dźwiękowej. A ponieważ talentu i umiejętności wystarczało, rezultaty takich przedsięwzięć były co najmniej zadowalające. Także w czasie spotkań z australijską publicznością „poswawolili” sobie pod tym względem, dlatego między innymi „the opener” wydawnictwa „The Animals” rozciągnięto do ponad 20 minut, a słuchacz nie ma wrażenia straconego czasu. Z nagrań niejako anonimowych w pierwszym rzędzie uwagę zwraca, przepiękna, choć dotychczas nieznana kompozycja „Sakura Variations”, rozpisana głównie na gitarę akustyczną, zainspirowana tradycyjną melodią japońską („sakura” to ozdobny kwiat wiśni). Interpretacje materiału znanego ze studia w opracowaniach „live” podzielić można nieformalnie na dwie kategorie. Niektóre z nich odtwarzają strukturę studyjnych oryginałów, nie wprowadzając daleko idących zmian, najwyżej drobne korekty. Ale są tutaj też takie tytuły, jak „Meheeco” czy „Hotta”, które poddane zostały daleko idącej „obróbce” przez dodanie rozbudowanych, solowych partii improwizowanych. Cały ten zbiór autorstwa Sky posiada zarówno swoje wady, jak też zalety. Do pierwszej grupy należą takie minusy, jak brak pewnej ciągłości i spójności, wynikający z faktu, że materiał „wycięty” został z kilku koncertów, zapewne według przejrzystego kryterium, bierzemy, co najlepsze. Także nie wszystkie wdrożone innowacje mają nowatorski charakter i spełniają swoje zadanie, a mam tutaj na myśli naiwną wstawkę wokalną w postaci banalnego „lalala…” w „Bathroom Song”, utworze opartym instrumentalnie na prostej melodii na fortepian.
            Album inauguruje najdłuższa kompozycja, „The Animals”, nieobecna na niektórych wydaniach CD, zajmowała całą A-stronę oryginalnego LP z 1983 roku. Jeden z jej kompozytorów Steve Gray tak skomentował w „książeczkowym” tekście jej powstanie:” Herbie i ja nie mieliśmy zamiaru opisywać w tym utworze żadnego szczególnego gatunku zwierzęcia. Generalnie chcieliśmy odnieść się globalnie do całego świata zwierząt, biorąc pod uwagę gatunki, zapachy, wielkość, sposób poruszania się. Dlatego utwór ten dedykowany jest wszystkim, żyjącym gdzieś na świecie zwierzętom, łącznie z człowiekiem”. Start w pewnym sensie zaskakuje, bo Kevin Peek inicjuje bardzo konkretny riff gitary elektrycznej, na tyle sugestywny, że nie wiedząc, kto gra, można przypuszczać, że za moment wybuchnie hard rockowy dynamit, rozlewając się w przestrzeni. No dobra, ale to przecież Sky, a to oznacza, że szanse na dynamiczne riffowanie zbliżone są do zera. Po minucie z okładem włącza się fortepian mieszając niemiłosiernie, ponieważ jego partia zawiera z kolei wyraźne akcenty jazzowe, natomiast perkusja i gitara prowadzą akompaniament, na tle którego rozlegają się prawdziwe klawiaturowe wariacje. Całość utrzymana w motorycznym szwungu ze wstępu. Skoczną melodię wzbudza gitara akustyczna, po czym dźwięki „rozlewają” się na wielu płaszczyznach, częściowo od siebie niezależnych. Swój motyw melodyczny kontynuuje gitara elektryczna, obok niej swoje akordy dokłada „pudło” bez prądu, swoimi ścieżkami podąża fortepian i oczywiście rytm dyktuje perkusja z basem. I to się nie kłóci! Po drodze liczne przystanki, jak choćby kilkanaście sekund po czwartej minucie, gdy wszystko wokół cichnie, a słuchaczowi trudno cokolwiek „wyłowić”, jakieś mega spokojne „pomruki” fortepianu, później „szepczące” dźwięki gitary akustycznej, bez wyrazistej linii melodycznej. Ta objawia się ponownie po przekroczeniu granicy siedmiu minut, a trzy minuty później na scenie pozostaje „osierocony” fortepian prowadząc partię bardziej w stylu koncertowej muzyki poważnej, aniżeli rozrywkowej. Nie sposób wymienić wszystkich przełomów, jakie przeżywa kompozycja przez cały okres swojego 21- minutowego żywota, ale odnotować należy wpływy rocka, jazzu i muzyki klasycznej. Niespodzianek jest więcej, ale nie będę Państwu zabierał frajdy ich osobistej identyfikacji. Numer dwa w repertuarze zajmuje jedyny fragment, będący opracowaniem obcej kompozycji. „The Swan” to adaptacja miniatury z cyklu utworów instrumentalnych „Karnawał zwierząt”, francuskiego kompozytora Camille’a Saint- Saensa (1835-1921), cyklu określanego przez autora jako fantazja zoologiczna. „Łabędź” to jeden z najbardziej znanych motywów, rozpisany został na dwa fortepiany i wiolonczelę. Oczywiście aranżacja Tristana Fry ma zupełnie inny charakter, a instrumentalnie dominuje…..marimba. Autorem „KP I” i „KP II” z drugiego dysku jest Kevin Peek, dla którego koncerty w Australii były powrotem do ojczyzny pierwszy raz po 15 latach nieobecności. Zaprezentowane motywy i harmonie stanowią rezultat jego przemyśleń o wpływie czynnika czasu w kontekście tego długiego rozstania z Australią. Zaskakująco mocny i gitarowo zabarwiony to kawałek, z elementami improwizacji. Wykonawcy całkowicie porzucili na ponad siedem minut subtelność i lekkość brzmienia właściwą dla Sky, a wykorzystali rockowy groove. Ze znanego „Dance Of The Little Fairies” z albumu „Sky 2” muzycy uczynili spektakl, bawiąc się i żonglując dźwiękami, zachowując charakterystyczną melodykę. Utwór stał się jakby potężniejszy, odrobinę podniosły, będąc popisem dwóch gitar. Inspiracja „Love Duet” pochodzi od Van Gogha i jego „Słoneczników”, które wyzwalają wyobraźnię, fantazję, trochę romantyzmu. Wykonawcy wyraźnie zaznaczają trzy części tego kawałka, różniące się od siebie dynamiką, melodyjnością, dramaturgią, nastrojem. Bywa sentymentalnie, gniewnie, słodko, tak jak z ludzkimi uczuciami i takie stany emocjonalne przekazane dźwiękami ma demonstrować ten utwór. Gdy poznamy wszystkie podteksty pobytu zespołu w Australii, autorzy naprowadzą nas na własne tory myślenia, potrafimy te wahania „odszyfrować”. Drugi dysk rozpoczyna „The Bathroom Song”, kiepski żart muzyczny, przynajmniej tak mi się wydaje. Zapomnijmy o nim szybko! „KP II”, multum energetycznego, mocno gitarowego grania, z fajnymi organami w tle, a w partiach elektrycznego „wiosła” pojawiają się nawet akcenty bluesowe. Po tak żywiołowym akcie nadchodzi coś skrajnie innego, z rozmazanymi plamami dźwięku klawiszy, nostalgią, pozbawione fundamentu melodycznego, odrobinę improwizatorskie spojrzenie na gitarowy kunszt. Wręcz kosmiczne umiejętności kwintet prezentuje w przypadku „Sahary”, kompozycji znanej ze studyjnej wersji, z gwałtownymi zmianami rytmu, magiczną melodią, brzmieniem czystym jak kryształ i rywalizacją na linii gitara elektryczna- fortepian, z karkołomnymi podziałami rytmicznymi. Nie dziwię się entuzjazmowi zebranej publiczności. Istny majstersztyk! „Sakura” Została wykonana w takiej manierze, żeby wskazywała na wpływy muzycznej kultury Japonii. Prawdziwe atmosferyczne wariacje z brzmieniem stanowiącym rodzaj kombinacji między „miękkimi” dźwiękami elektrycznymi a akustyką. Hipnotyczny klimat z ciszą w formie instrumentu tworzącego nastrojowość. Dwa ostatnie akty , „Meheeco” i „Hotta” zostały rozbudowane o frazy improwizacji, po raz pierwszy Tristan Fry zdecydował się na zastosowanie „na żywo” waterphone w duecie z basem w „Meheeco”, który został podzielony na dwie odsłony. W pierwszej znalazło się miejsce między innymi na akcenty eksperymentatorskie, w części drugiej to Sky w pełnym wymiarze, z rewelacyjnymi gitarami i jazzującym fortepianem. Natomiast „Hotta” obok tradycyjnych, typowych dla Sky składników zawiera nieco przydługą partię solową perkusji, która psuje dobre wrażenie. O jeden perkusyjny krok za daleko, chociaż po zachowaniu publiczności słychać, że doszły elementy show, których słuchacz nie jest w stanie zidentyfikować. Dlatego musi obejść się „smakiem” i nie może w pełni ocenić jakości występu.
            Zaleta tego koncertowego materiału polega między innymi na tym, że niektóre jego składniki nigdy nie doczekały się wersji studyjnych, pozostając wyłącznie częścią projektu „na żywo”. Drugi plusik to fakt, że muzycy nigdy nie trzymali się „kurczowo” pierwotnych wersji studyjnych, traktując zawartość utworów dosyć swobodnie, dlatego każdy koncert Sky przynosił inne aranżacje nagrań oryginalnych. Profesjonalizm wykonania to w przypadku tego kwintetu truizm, ale trudno czuć się z tego powodu obrażonym. Po stronie minusów zapisałbym trochę przestojów w trakcie partii improwizowanych, powodujących ochłodzenie atmosfery na widowni i zakłócenie dramaturgii występu. Niektóre partie solowe zyskałyby, gdyby były bardziej spójne i mniej rozwleczone. Zupełnie inaczej odbiera się taki występ, obserwując to, co się dzieje na scenie i słuchając napływających dźwięków, a inna jest reakcja, gdy odbiorca pozbawiony zostaje efektów wizyjnych i najwyżej może sobie wyobrazić, co wywołało w danej chwili poruszenie publiczności. I jeszcze jeden aspekt chciałbym poruszyć. Może to wyłącznie osobliwość mojej koncentracji, ale gdy próbowałem posłuchać muzyki z albumu „Sky Five” ponownie po krótkiej przerwie, aby celniej wychwycić pewne niuanse, czułem się znużony.
Ocena 3.5/ 6
Włodek Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5035582
DzisiajDzisiaj3298
WczorajWczoraj2397
Ten tydzieńTen tydzień11005
Ten miesiącTen miesiąc39233
WszystkieWszystkie5035582
18.217.228.35