Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

SCREAM MAKER – Back Against The World

 

(2016 Self-Released)
Autor: Grzegorz „Gargamel” Cyga
scream-maker-back-against-the-world
Setlist:
1. Can You See The Fire
2. Nosferatu
3. Far Away
4. King Is Dead
5. Signs In The Sky
6. Back Against The World
7. Godsend
8. Retribution
9. All Because Of Your
10. Black Fever
11. Into The Light
12. Walk With Me
13. Far Away (Alternative Mix)
14. Black Fever (Alternative Mix)
 
Scream Maker to grupa o wyrobionej marce w naszym kraju jak i poza jego granicami, która de facto powstała stosunkowo niedawno. Do tego jest z Polski i przez te 6 lat od powstania zdążyła zrobić wokół siebie trochę szumu. Oto z kraju, który słynie dziś z mocnego łojenia w stylu Behemotha, Decapitated czy Vadera nagle wyłania się kapela, która przypomina starą szkołę grania z lat 80. i robi to z klasą, do tego stopnia, że wystąpili choćby u boku Paula DiAnno, a pierwszy album wsparł choćby Jordan Rudess z Dream Theater tworząc intro debiutu i solówkę do jednego z utworów. Teraz chłopaki wydali drugi album, dodatkowo sfinansowany z crowdfundingu, o czym przypomina okładka albumu i przy okazji znów dokonali kilku zmian, mamy nowego gitarzystę rytmicznego i basowego. Czy bez pomocy znanych osobistości i po kolejnych zmianach w składzie poradzili sobie na drugim krążku? Odpowiedź brzmi: tak. Nie od dziś wiadomo, że młode zespoły po wydaniu dobrego debiutu cierpią na „syndrom drugiej płyty” i nie każdy wychodzi z niego zwycięsko. Na szczęście tutaj to nie grozi, następca „Livin In The Past” jest jak najbardziej udany, o czym świadczy już pierwszy kawałek. Zaczyna się spokojnie, (lecz nie aż tak jak na pierwszej płycie), by potem ze zdwojoną siłą uderzyć chwytliwym refrenem, na dodatek konstrukcja utworu nie nudzi. Tak wiele jest tu zmian tempa i urozmaiceń, że aż dziw bierze, że to wszystko mieści się w ponad 5 minutach. Dalej wcale nie jest gorzej, drugi kawałek to porządny skłon w stronę power metalu, do tego spod znaku takich grup jak Gamma Ray czy Helloween, choć tempo wyraźnie nawiązuje do thrash metalu (być może trzeci album będzie utrzymany w tej stylistyce, kto wie?). „Nosferatu” to jeden z najlepiej skrojonych utworów na tej płycie, który zasługuje na miano przeboju i koncertowego szlagieru. Trzeci w kolejce jest wszystkim już dobrze znany „Far Away” wysłany w eter, jako singiel i trzeba przyznać, że dopiero na albumie pokazuje pełnie swej mocy, choć trafił na niego w niezmienionej formie, to jednak, jako pierwszy singiel sprawdzał się połowicznie, bo z jednej strony swoje zadanie spełnił, chwytliwy refren miał, ale z drugiej strony jakoś tak średnio wchodził i pokazywał, że druga płyta nie będzie niczym wielkim lub co najwyżej będzie odcinaniem kuponów zebranych po trasie w Chinach itd., ot taki radiowy utwór. Jednak całościowo on pasuje i samodzielnie również daje radę. Na szczęście zespół nie zwalnia i czwarty numer otwiera riff przypominający „Painkillera”. Nie od dziś wiadomo, że Scream Maker nie wymyśla koła na nowo, a jak zrzynać to tylko od najlepszych. Co ciekawe, w tym utworze to jednak wokal robi największą robotę, a gitary są zepchnięte na dalszy plan. Posłuchajcie tylko tego vibrato Sebastiana, które wwierca się do mózgu i najbardziej zostaje w pamięci po ostatniej sekundzie, sam utwór trochę jednak nuży, sprawia trochę wymęczonego, solówka też nie brzmi jakoś spektakularnie, bardziej jak gitarzysta, który dopiero, co obudził się na próbie, po nocy pełnej przygód i chyba przekonał resztę zespołu, żeby pospać jeszcze chwilę, bo piąty numer, to też jest taki snujący się po kątach. Fakt jest o wiele bardziej przebojowy, aż do przesady, widać, że autor sporo ostatnio słuchał Mötley Crüe i KISS, zwłaszcza utworu „God Gave Rock’N’Roll To You”, który ma dość podobny klimat do „Signs in the Sky”. Na szczęście koniec strony A jawi się, jako powrót do mocniejszego grania, w sumie to utwór tytułowy, więc to do czegoś zobowiązuje, a dotychczas Scream Maker skrywało pod tytularnymi kawałkami porządne przeboje i nie inaczej jest tutaj, choć trochę jednak brakuje energii, która była przy „Livin in the past” i „We Are The Same”, tym razem jest to bardziej majestatyczna atmosfera, ale wciąż w refrenie jest, co nucić. Strona B zaczyna się dość podobnie, lecz jednak inaczej, otóż również spokojnie, jednak dwukrotnie, bo dostajemy dwie ballady, z czego refren dość mocno kojarzy się z rewelacyjnym „Stand Together” z pierwszej płyty, jednakże w ogólnym rozrachunku „Godsend” jest słabszy i się dłuży, a trzeba przypomnieć, że pieśń z tamtego krążka była jednak mocniejsza i bardziej kontrastowa i tym śladem idzie „Retribution”, który zaskakuje wstępem, widać, że dwie trasy w Chinach swoje zrobiły i odcisnęły piętno na muzykach, potem jednak wracamy na właściwe tory, które w całości przekładają się na ponad siedmiominutowe granie. Oczywiście na porządnym heavymetalowym nie może zabraknąć utworu hołdującemu zasadzie „Peace, Love And Rock’N’Roll”, choć Peace już był poniekąd w „Godsend” to w „All Because Of You” musi być to drugie słowo, jednakże jak to zwykle bywa jest ukazane raczej w niewesołych barwach i o tym jest utwór, utrzymany w dość scorpionowym stylu. „Black Fever” z nazwy brzmi jak kontynuacja utworu z 2014 roku, jednakże nie ma nic z nim wspólnego, poza jeszcze krótką wolną wstawką, tutaj jest znacznie ciężej, mocniej i ostrzej. Jednym słowem gorączka osiągnęła swe apogeum i mówię to nie bez kozery, ponieważ końcowe utwory to znów ballady, w których tym razem nie uświadczymy ostrzejszych momentów, choć gitary w „Into The Light” próbują jeszcze coś z siebie wykrzesać, to jednak nawet solówka, choć genialna, to jednak bardziej wpisuje się w melancholijny, emocjonalny ton. We „Walk With Me” już sam Scream Maker zachęca nas do ponownego przesłuchania płyty, bo utwór rozpoczyna się.. puszczeniem refrenu z taśmy magnetofonowej lub gramofonowej, która nagle się urywa i wchodzi już optymalna zawartość, z której czuć inspiracje Ritchie’m Blackmoore’m, tego nie da się z niczym innym pomylić, tego, co tu wyczynia gitara trzeba po prostu posłuchać. Dodatkowo, jako bonus dostajemy dwa alternatywne miksy utworów „Far Away” i „Black Fever”, które dobrze pokazują jak wiele można dziś zrobić z utworami, by brzmiały potężnie. Niby utwory te same, ale jednak inne. Warto się w nie wsłuchać. Koniec końców, Scream Maker zdało test drugiej płyty, choć nie ustrzegło się błędów. Chłopakom trzeba przyznać, że z jednej strony grają klasycznie, ale tu widocznie próbują pokazać też jakiś swój pomysł czy poeksperymentować, a nie jedynie zamknąć się w hermetycznym pudełku z napisem „Heavy Metal 80’s”. Co do minusów to po pierwsze nie do końca im wyszło rozciąganie utworów, choć trzeba przyznać, że wyszło im to lepiej niż chociażby Iron Maiden i też chwała im za to, że nie umieścili nigdzie typowo” dickinsonowych” zaśpiewów, które sztucznie mają porwać tłum do zabawy.  Drugim moim „ale” jest nadmierne wykorzystywanie pewnych patentów czy zagrywek takich jak sztuczne flażolety. Ja rozumiem, każdy chce być Zakkiem Wylde, ale nie trzeba pakować, co rusz tych pisków, przez co te kawałki stają się przewidywalne i do siebie podobne. Najpoważniejszym jednak zarzutem jest długość tego albumu, podobnie jak w przypadku debiutu, ta płyta jest za długa, momentami wydłużana na siłę, a paru utworów mogłoby spokojnie nie być.  Tak jak w przypadku „Livin in the past” te kawałki, nawet słabsze pojedynczo się bronią, tak całość zlewa się w jeden długi kawałek, zwłaszcza, gdy weźmiemy pod uwagę to, że oparte są na tych samych patentach, przez co mamy wrażenie, że słuchamy tego samego, a próbować grać bardziej progresywnie, tylko po to, by wydłużyć album, to nie jest dobry pomysł.  Niemniej jednak jest to naprawdę udana druga płyta, tym bardziej, że w Polsce mamy praktycznie deficyt takich kapel, a i na świecie widać, że nie ma tylu kapel, o których byłoby tak głośno jak kiedyś o Iron Maiden, a o Scream Maker już słychać, a może być tylko jeszcze głośniej.
(5/6)
Grzegorz „Gargamel” Cyga 

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5052291
DzisiajDzisiaj2905
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień5770
Ten miesiącTen miesiąc55942
WszystkieWszystkie5052291
3.138.200.66