Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

TWINS CREW - Veni Vidi Vici

 

(2016 Beyond The Storm Productions)
Autor: Włodek Kucharek
twinscrew-venividivici  m
Tracklist:
1.Divide et Impera
2.Veni Vidi Vici
3.Show No Mercy
4.Stand Your Ground
5.Praise Hell
6.Sky Is Falling
7.Burn the Witch
8.Out of Time
9.Forever Free
10.Under My Command
11.Ghost of the Seven Seas
  
SKŁAD:
David Janglöv (gitara)
Fredrik Hammar (bas)
Dennis Janglöv (gitara)
Andreas Larsson (wokal)
Uno Eriksson (perkusja)
Nicko Dimarino (instr. klawiszowe)
   
Pochodzący ze Sztokholmu bracia bliźniacy, David i Dennis Janglöv okazali się w poszukiwaniach nazwy dla świeżo założonej kapeli realistami aż do bólu. Twins Crew oddaje w pełni braterskie powiązanie, a grupa w z powodzeniem działa od blisko 10 lat (rok założenia 2007). Tak się również zdarzyło, że obaj bracia zapałali miłością do gitary jako instrumentu rockowego, a realizując swoje marzenia i plany zachowali się nad wyraz profesjonalnie finalizując naukę w prestiżowym w świecie GIT- Guitar Institute Of Technology w Hollywood. Wymieniona instytucja edukacyjna posiada od roku 1977 status szkoły muzycznej , przygotowując studentów do prowadzenia swoich karier w różnych dziedzinach szeroko rozumianej branży muzycznej. Absolwenci szkoły legitymują się tytułem zawodowym licencjata (bachelor), uczestnicząc, obok zajęć stricte muzycznych, w licznych kursach doskonalących umiejętności, np. techniki dźwięku, konstruowania gitar itp.. Powodzenie tego rodzaju przedsięwzięcia stało się impulsem poszerzenia oferty i współcześnie funkcjonuje także Bass – Keyboard – Percussion - Vocal Institute Technology. Imponująco wygląda także lista zatrudnionych wykładowców, wśród nich m.in. Chris Broderick (Megadeth), Carl Verheyen (Supertramp) czy Paul Gilbert (Racer X, Mr. Big, G3- wraz z Johnem Petrucci i Joe Satrianim). W ostatnich zdaniach zboczyłem trochę z tematu recenzji, ale moim celem było wskazanie, jak bardzo duet gitarzystów David i Dennis Janglöv zaangażował swoje siły, czas i środki finansowe w specjalistyczną edukację na najwyższym poziomie, żeby nie zaniedbać żadnego szczegółu na racjonalnie zaprojektowanej drodze do artystycznego rozwoju i sukcesu.
Twins Crew zainaugurował działalność jako kwintet, a w roku 2013 szeregi grupy zasilił szósty muzyk, klawiszowiec Nicko Dimarino. Od pierwszych miesięcy wytyczono jasno i konkretnie zakres stylistyczny tworzonej i wykonywanej muzyki, koncentrując się na heavy/ power metalu, inspirując się także elementami klasycznego heavy metalu autorstwa takich wykonawców jako Iron Maiden, Judas Priest, Helloween, Hammerfall czy Stratovarius. Trzeba przyznać, że wzorce obrano przednie. Zresztą, pomimo upływu czasu, szwedzka ekipa nie zboczyła z raz obranego kursu i także współcześnie pozostaje wierna wymienionym gatunkom, a profilu muzycznych wypowiedzi nie zmieniło także dokooptowanie klawiszowca, którego partie stały się cennym uzupełnieniem stylu, ale bez inklinacji w kierunku dominacji. Kariera fonograficzna Twins Crew wystartowała krótko po akcie założycielskim szwedzkiego składu, od wydania EP-ki „Twins Crew” w roku 2008, rok później kolejna płytka w tym samym formacie „Twin Demon”, wszystko jako forpoczta longplaya „Judgement Night” (2010), którego realizacja zajęła raptem cztery tygodnie. Muzyka z wymienionej płyty szybko zyskała na całym świecie pochlebne opinie i została nominowana w kategorii „Album miesiąca” przez wiele czasopism muzycznych, nie tylko tych- co warte podkreślenia- zajmujących się muzyką heavy metalową, oraz serwisów internetowych, wywołując życzliwe zainteresowanie fanów. Wpływ na tak entuzjastyczną reakcję publiczności miał zapewne fakt, że niespełna rok przed tym fonograficznym wydarzeniem zespół pozwolił się poznać z bardzo dobrej strony w czasie cyklu koncertów, po raz pierwszy poza Szwecją, a droga zaprowadziła muzyków do Niemiec i Austrii. Niezła wrzawa wokół formacji braci Janglöv zwróciła uwagę managementu zajmującego się organizacją wielkich halowych festiwali rockowych, wśród nich odbywającego się na rodzimej dla Twins Crew ziemi cyklicznej imprezy House Of Metal, na której sekstet wystąpił w roku 2011. Krótko potem rockowi metalowcy „powędrowali” po raz drugi do studia, aby zarejestrować, wraz ze znaną sobie ekipą techniczną, drugi album studyjny, który otrzymał tytuł „The Northern Crusade” i trafił na sklepowe półki 31 lipca 2013.
Kilka miesięcy temu ukazał się album z sygnaturą „3”, którego tytuł wiele wyjaśnia w kontekście tematyki, sygnalizuje także po części klimat skomponowanej muzyki, który definiuje ostatecznie niesamowicie podniosłe, rycerskie i hymniczne intro „Divide et Impera”. Nie wiem, czy to zbieżność przypadkowa, ale przypominam, że jednym z pokrewnych bandów Twins Crew jest znany i bardzo szanowany w Polsce Sabaton, który wyrobił sobie markę między innymi dzięki tematom historycznym poruszanym w swoich songach, odnosząc się do dziejów Szwecji, Polski czy ogólnie Europy. „Veni Vidi Vici”, słynne słowa Juliusza Cezara „Przybyłem zobaczyłem zwyciężyłem”, przekaz z roku 47 p.n.e. do członków rzymskiego senatu, oznaczający wiadomość o zwycięstwie nad Fornakesem II, królem Pontu, w bitwie pod Zelą ( w trakcie wojny domowej w Rzymie). Ta sentencja Cezara zamieszczona została w księdze pisarza rzymskiego Swetoniusza, a w celu jej interpretacji posłużę się następującym cytatem: „Podczas triumfu nad Pontem wśród innych ozdób uroczystego pochodu kazał przed sobą nieść napis z trzema tylko słowami: „Przybyłem, zobaczyłem, zwyciężyłem”, wskazujący nie na sam wynik wojny, jak we wszystkich innych, lecz na cechę jej błyskawicznego ukończenia”.
Trudno pomysł Twins Crew nazwać odkrywczym, gdyż kultura masowa wielokrotnie odwoływała się do tego cytatu (płyta The Hives „Veni, Vidi, Vicious”, piosenka Madonny pod tym samym tytułem, czy utwór grającego rock progresywny Pär Lindh Project, wykonany zresztą także na koncercie w Polsce), ale przyznam, że taki wstęp dźwiękowej zawartości płyty rajcuje mnie pioruńsko. Między innymi za takie potężne brzmieniowo wstawki lubię od wielu lat niemiecki Blind Guardian. Ot taki mały defekt autora recenzji. Kolejne rozdziały albumu oferują patenty znane power rockowym sympatykom od lat, ale określenie, że muzyka nie prezentuje nic odkrywczego, nie powinno zostać odczytane jako forma krytyki. Bo Twins Crew dosyć mocno ulokował się na polu melodyjnego metalu, z wszystkimi jego zaletami i wadami. Dwie „bliźniacze” gitary dają ostro i motorycznie czadu, perkusja i bas dodają swojej mocy i metalowego „hałasu”, a klawisze próbują w niektórych fragmentach urozmaicić przekaz i nadać songom nieco symfonicznego blasku. Naturalne i logiczne wydaje się także ukształtowanie hierarchii instrumentalnej, ponieważ band jest dosyć mocno wpisany w konwencję deklarowanego stylu, a to z kolei stawia przed instrumentalistami określone priorytety. A zatem mamy na dysku dużo wyrazistych riffów, zacne, ale mało zróżnicowane tempo, charakterystyczny, jednorodny profil rytmiczny, brak odjazdów w kierunku innych odłamów stylistycznych, wokalistę, który ani na sekundę nie oszczędza strun głosowych, forsując je i śpiewając dynamicznie, z przyjemną dla ucha barwą. Wokalnie pojawiają się w różnych fragmentach, najczęściej w refrenach, męskie chórki, które skandują pewne frazy tekstu. Brzmi to jak zawołanie na polu bitwy. Można jednak postawić zarzut zbytniej prostoty obecnej w strukturze poszczególnych utworów, jak już zaczną grać piosenkę, odbywa się to w dosyć przewidywalnym tempie, rytmie, od początku do końca. Takie postępowanie może się na dłuższą metę wydawać dla słuchacza nużące. Program składa się z kompozycji nieprzekraczających 4-5 minut, bywają też nieco krótsze, „trzymających” odpowiednią dynamikę, „gęstość” brzmienia. Metalowo ustawione instrumentarium brzmi czysto, klarownie, bez „brudów” i wahnięć, cały czas dosyć ostro i energetycznie, czasami regulując tempo w cyklu szybko- średnio. Ta zasada nie sprawdza się tylko w dwóch przypadkach, które dla mnie są najcenniejszymi, wartymi specjalnej uwagi punktami repertuaru. Na pozycji „7” tracklisty widnieje kompozycja „Burn The Witch”, która początkowo wydaje się balladą, „buja” wręcz kołysankowo, leniwie prowadząc melodię przy akompaniamencie gitar half- unplugged na klawiszowym, bardzo subtelnym tle i ze spokojnym wokalem. Jednak po 1:15 zespół „mówi” nagle „Surprise!” i w bardzo naturalny sposób, bez uszczerbku dla spójności kompozycji, podwyższa znacząco parametry dynamiki, gwałtownie przyspieszając, ze świetną, przebojową melodią. Muzycy znajdują także stosowny czas i miejsce, żeby wyeksponować soczystą partię gitary (2:40), jest także moment na zaskakujące, kilkunastosekundowe klawiszowo- orkiestrowe przełamanie, a w dalszej części na rewelacyjne, żywiołowe solo organów. Różnorodna faktura muzyki w „Burn The Witch” nakazuje upatrywać w tym utworze jednego z faworytów słuchaczy. Trzy kolejne „strzały”, „Out Of Time”, „Forever Free” i „Under My Command” trzymają wcześniej wyznaczone, power metalowe standardy, zarówno w kwestii melodyki, jak też klarownego brzmienia i motoryki muzycznej wypowiedzi. Nieco inny charakter posiada podsumowanie albumu w kawałku „Ghost Of The Seven Seas”, we wnętrzu którego znajdziemy sporo „manipulacji” harmoniami wokalnymi, kilka dosyć karkołomnych przejść gitarowych, przykładów „łamania” rytmu, oraz żywych i wypełnionych pozytywną energią partii solowych. Słychać, że Szwedzi z Twins Crew nie oszczędzają sił „odpalając” kolejne „race”, chociaż przy jednym zastrzeżeniu z mojej strony. Wydaje mi się, że w tym finałowym akapicie szwedzcy metalowcy zapatrzyli się zbytnio w dokonania wymienionego już w tekście Blind Guardian. Trudno krytykować ich za poszukiwanie inspiracji w twórczości starszych i bardziej doświadczonych kolegów, ale podobieństwo wydaje się jednoznaczne. Chyba, że się mylę, bo i taką opcję należy brać pod uwagę, dlatego moją opinię każdy odbiorca powinien zweryfikować samodzielnie.
Generalnie LP „Veni Vidi Vici” jest albumem udanym, choć daleko mu do wybitnego. Sadowi się, używając terminologii sportowej, w środku stawki power metalowych wydawnictw, prezentuje solidny warsztat instrumentalno- wokalny, ale nie podejmuje próby odkrywania nowych muzycznych terytoriów. Plusem są przyjemne tematy melodyczne. Power metalowa tradycja stała się dla braci Janglöv czymś w rodzaju artystycznego przykazania. Na przyszłość Twins Crew musi jednak zachować ostrożność, bo power metalowa formuła ma dosyć ciasne ramy i łatwo wpaść w rutynę, a stąd już niedaleko do mechanicznego kopiowania swoich pomysłów, czego należy unikać jak ognia, żeby w oczach słuchaczy nie zostać zdyskwalifikowanym za nudę. Dlatego przy okazji następnego spotkania w studio zespołowi na każdym kroku powinna towarzyszyć tabliczka z napisem „Warning!”, żeby kolejna płyta nie została klonem poprzedników.
(3.5/6)
Włodek Kucharek

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5052835
DzisiajDzisiaj368
WczorajWczoraj3081
Ten tydzieńTen tydzień6314
Ten miesiącTen miesiąc56486
WszystkieWszystkie5052835
3.142.35.75