Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

BLINDEAD - Ascension

 

(2016 Mystic Production)
Autor: Włodek Kucharek
blindead-ascension m
Tracklist:
1.Hearts
2. Hunt
3. Horns
4. Wastelands
5. Pale
6. Fall
7. Gone
8. Ascend
9. Hope
   
Skład:
Piotr Pieza  (wokal)
Mateusz Śmierzchalski  (gitara)
Marek Zieliński (gitara)
Matteo Bassoli  (bas)
Konrad Ciesielski  (perkusja)
Bartosz Hervy  (elektronika)
Jan Galbas  (gitara/ wokal)
   
Znakomity album! Tak w telegraficznym skrócie można odnieść się do muzycznej zawartości najnowszej publikacji fonograficznej gdyńskiej formacji Blindead. Niektórym taka wskazówka w zupełności wystarcza, żeby sięgnąć po płytę, inni potrzebują znacznie więcej informacyjnych impulsów, żeby dać się przekonać do zakupu wydawnictwa zawierającego dysk z dziewięcioma nagraniami septetu Blindead, który na pewno nie jest rozpieszczany przez źródła medialne w kwestii promocji dokonań artystycznych. Szkoda, bo potencjał tkwi w nich olbrzymi, czego dają dowód od lat, tworząc kolejne udane albumy. Kto nie zna tej grupy, powinien wiedzieć, że muzycy działają już od roku 1999 i mają na koncie po tą nazwą w sumie, jak dobrze policzyłem, dziewięć wydawnictw płytowych (licząc EP-kę i demo), co potwierdza tezę, że nie jest to twór przypadkowy, któremu w debiutanckim podejściu „udało” się stworzyć wartościowy materiał. Absolutnie nie! Taki pogląd byłby zgoła fałszywy, gdyż muzycy eksponują swoją klasę artystyczną od lat, mają tylko pecha, że grają muzykę zbyt ambitną, żeby zaistnieć w powszechnej świadomości polskich słuchaczy. Bo osiągnięcia Blindead w pełni zasługują właśnie na miano „dzieł” i „rocka podniesionego do rangi sztuki”. Tkwi w tym pewien paradoks polegający na tym, że grupa kreatywnych artystów rockowych nie dostaje zbyt wielu szans na zdobycie szerszego uznania, bo tworzy muzykę wyszukaną, nawet napisałbym wyrafinowaną, że brzydzi się bylejakością, skutecznie uciekając od sprzyjania tanim gustom i zapotrzebowaniu wszechobecnej komercji. Przy tego typu muzyce musi znaleźć się ktoś, kto ją będzie promować, wyszczególniając mocne jej strony, uzasadniając wiarygodnie, że w odbiór tej muzyki warto zainwestować zarówno swój czas, jak też środki finansowe związane z nabyciem longplayów z logo Blindead. Nie będę udawał, że to moja osoba może pomóc w realizacji odpowiedniej strategii, tak na pewno nie będzie, gdyż niżej podpisany jest tylko marnym „dust in the wind”, który może cichutko i nieśmiało  podzielić się swoimi uwagami wypływającymi wprost z serca i duszy słuchacza zakochanego od kilkudziesięciu lat w muzyce rockowej. Resztki siwych włosów na głowie, pochylona sylwetka stanowiąca w pewnym wieku swoistą normę i niedoskonała pamięć to nie są argumenty przemawiające za tym, żeby przeczytać moją opowieść o kapeli Blindead, ale jeżeli znajdzie się ktoś, kto zwróci na mój tekst uwagę i postara się dotrzeć do poszczególnych edycji płyt tego zespołu, ten w duchu będzie mi zapewne dziękował, że skorzystał z rady „emeryckiego odbiorcy rocka”, bo znajdzie się w dźwiękowej krainie czarów i magii.
Wielokrotnie na łamach HMP deklarowałem, że znawcą mocniejszych, „podszytych” metalem odmian rocka, to ja nie jestem, a tutaj wychwalam pracę mrocznych metalowców, bo takie adnotacje stylistyczne odnaleźć można w różnych źródłach informacji. Jednak problem polega na tym, że taka ocena jest nadmiernym uproszczeniem, skutecznie „wykrzywia” profil stylistyczny grupy, czyniąc go jednowymiarowym, co jest zwykłą nieprawdą. Każdy, kto choć trochę poznał dźwiękowe koncepcje Blindead, przyzna, że dla tej grupy każda szuflada z etykietką określającą jej styl, wydaje się zbyt ciasna, ograniczona, a ich twórczość wykracza daleko poza ramy jednorodności stylistycznej. Trafiłem na ślad projektu pod wyżej wymienioną nazwą zupełnie przypadkowo. Gdzieś tam i kiedyś tam, na pewno przed rokiem 2010, penetrowałem sobie różne portale i w jednym z nich odnalazłem skromną adnotację o- według słów autora- zjawiskowym wydawnictwie zatytułowanym tyleż intrygująco, co dziwnie „Affliction XXIX II MXMVI”. Poszukałem cierpliwie dalej i znalazłem „próbki” muzyki, do której w oryginalnej edycji- taki drogowskaz prezentował komentarz- załączono opowiadanie stanowiące formę scenariusza. Muzyka mnie wciągnęła od razu jak gigantyczny wir. Zakupiłem płytę, nie pamiętam gdzie, ale to nic nie znaczący w tym momencie drobiazg i wkręciło mnie kompletnie. Nie tylko muzyka, także takie czynniki jak staranność wydania, przemyślany koncept tworzący muzycznie spójną opowieść, bo kolejne utwory, to wyłącznie jej rozdziały, połączone w zwarty materiał. Brzmieniowo rewelacja, instrumentalnie, szczególnie pod względem różnorodności, trafności doboru środków (trąbka, fortepian, syntezatory, potężne gitary, wymiatająca sekcja) zachwycająco, rozmaitość melodyczna i rytmiczna powalająca, nastrojowość jak bajka. „Pożarłem”  zawartość jednym tchem. Po jakimś czasie uczyniłem to ponownie sprawdzając, czy to nie jakaś fatamorgana bądź moje omamy słuchowe. Wszystko okazało się w porządku. I tak zaczęła się moja przygoda z muzyką Blindead, na której do tej nigdy się nie zawiodłem, także kolejne albumy pozostały na niebotycznie wysokim poziomie, istne rockowe Himalaje. Ale muzyki, która wychodzi spod „pióra” tych inteligentnych rockowych twórców, nie da się słuchać w każdych warunkach i w każdej chwili. Nie wydaje się także możliwa, przynajmniej taka jest moja opinia, absorpcja tych dźwięków ustawicznie, raz za razem, gdyż to męcząca  muzyka, męcząca swoim bogactwem, urozmaiconą fakturą, intensywnością skumulowanych bodźców. Po wysłuchaniu płyty czy to „Affliction…” czy późniejszej „Absence” (2013), czy też chronologicznie ostatniej „Ascension” (2016) człowiek czuje się wyprany, wyczerpany jej stopniem skomplikowania, złożoności, zawartością brzmieniowych niuansów, bo wszystkie wymienione czynniki wymagają koncentracji, niebywałego skupienia, wręcz izolacji od świata zewnętrznego. Należy sobie zdawać sprawę, że przystępując do spotkania ze sztuką muzyczną Blindead, znajdziemy się natychmiast w wulkanie emocji, ekstremalnych rozwiązań, które prowadzą słuchacza od miejsc niezmąconej ciszy, szumów i atmosferycznych odgłosów, aż po potężne uderzenia skondensowanego brzmienia instrumentarium, które powoduje, że rzeka dźwięków przeistacza się w istny huragan, zasypujący nasze receptory mnogością dźwiękowych bodźców o takiej intensywności, że stanowią dla umysłu słuchacza potężne wyzwanie. Czytając te słowa może trafić się Szanowny Czytelnik, który w duchu powie sobie, co za pierdoły, takie ble, ble, ble, na mózg padło niżej podpisanemu autorowi tych opinii. Jednak zapewniam, że w tych dywagacjach nie ma cienia przesadyzmu, a wielowymiarowość muzyki Blindead nakazuje jej ostrożną „konsumpcję”, otwartość na niestandardowe rozwiązania, łamanie zasad niekiedy dla rocka kanonicznych to wyznaczniki autonomicznego stylu. Jak już wspomniałem, autorzy traktują swoją pracę koncepcyjnie, ale takie podejście do tworzenia nie ogranicza się tylko do rezultatów stricte muzycznych, bo koncepcja to także obraz graficzny okładki i impresji graficznych zawartych w książeczce, dobór mrocznych odcieni i barw działających na zmysł wzroku i wyobraźnię, tytuły kompozycji, aranżacje, odnośniki literackie (na albumie „Absence” wykorzystanie opowiadań Ojca horroru Edgara Allana Poe, „Kruk”, „Maska Czerwonego Moru”), szerokie, rozbudowane, z pozoru nierockowe instrumentarium, wiolonczela, skrzypce, saksofon, trąbka, klarnet, kontrabas (Nie odnoszę się w tym akapicie do konkretnego albumu, traktując dotychczasową twórczość Blindead globalnie). W tej części felietonu przytoczyłem kilka uwag natury ogólnej mających na celu przybliżenie dorobku zespołu szczególnie tym odbiorcom, którzy do tej pory się z nim nie zetknęli. Poniżej skoncentruję się na analizie ostatniego albumu Blindead zatytułowanego „Ascension”, wydanego w roku 2016.
Także wydawnictwo „Ascension” traktować należy całościowo (zła informacja dla użytkowników internetowych „odpadów”, fragmentarycznych elementów edycji, które stanowią li tylko marny „ersatz” realnego dzieła Blindead), od gustownie zaprojektowanego „kartonika” wraz ze zdjęciami wewnątrz bookletu, wszystko utrzymane w tonacji czerni i szarości, w której uwieczniony został otaczający nas świat. Nowa muzyka kontynuuje także sposób operowania kontrastami w zakresie nastrojowości, choć ta generalnie pozostaje nadal niesamowicie mroczna, niekiedy melancholijna, destrukcyjnie smutna. Zresztą kontrasty, rodzaj ucieczki w rejony, które teoretycznie nie powinny współistnieć, to specjalność Blindead. Agresja i wściekłość graniczy z bólem i rezygnacją, świadoma „brzydota” i niepokojąca ciemność z łagodnością i pięknem kreślonych dźwiękami krajobrazów. Wręcz depresyjny ciężar przechodzi swobodnie do krainy emocjonalnej beztroski i wyzwolenia. Ilustracyjny w niektórych fragmentach charakter muzyki „pogruchotany” zostaje potęgą riffu i brutalnym atakiem mocy. Słuchając uważnie odbieramy multum impulsów stymulujących receptory, od niespokojnych, intrygujących szmerów „drapiących” ciszę, po wulkaniczne wybuchy masywnych gitar w koalicji z bębnami, które mkną jak huragan, by za moment zniknąć w zaskakującej nostalgii. Brak wyrazistych motywów melodycznych w akapitach wybitnie ilustracyjnych „rekompensowany” jest frazami z tak pięknymi tematami melodycznymi, że dosłownie zatrzymują oddech. Nowy wokalista Piotr Pieza spełnia swoją rolę wyśmienicie, zachowując się momentami jak aktor dramatyczny na scenie teatralnej, szepczący swoją kwestię, przechodząc w narrację, żeby za chwilę operować na granicy growlu, gdy krzyk rozdziera przestrzeń głosząc swój manifest. Wokal potrafi bez trudu „przemawiać” jak w prezentacji utworu poetyckiego, śpiewać kapitalnie melodyjnie oraz ryknąć do mikrofonu w sekundach wyrażających ekstremalną wrogość i napastliwość, budując mroczny zamek na zboczu niedostępnej, skalistej  góry (wystarczy spojrzeć do środka digipacku na przysłonięty mrokiem i ciężkimi chmurami krajobraz). Są takie rozdziały „Ascension”, że przypominają mi się klasyczne thrillery psychologiczne mistrza gatunku Alfreda Hitchcocka, chociażby genialny film „Psychoza”, gdy odbiorca, kolokwialnie pisząc, ma nerwy napięte są jak postronki, czując podskórnie, że już za chwilę nadejdzie coś absolutnie zaskakującego, nieprzewidywalnego, co być może nas zszokuje, wywoła strach, niepokój, niepewność. I tak odbieram również kompozycje Blindead z nowego albumu. Już otwierający całość utwór „Hearts” cierpliwie, z wykorzystaniem gęstego brzmienia instrumentów perkusyjnych, kojarzących się z jakimś plemiennym obrzędem, buduje przez blisko trzy minuty klimat swoistego misterium, podnosząc sukcesywnie napięcie i zwiększając kaskadowo narastającą intensywność brzmienia, wypełnionego nie tylko dźwiękami perkusjonaliów, przeszkadzajek, różnych pogłosów, tworzących gęstą zawiesinę, z której nagle wyłania się około 2:50 spokojna gitara i wokal z fascynującą melodycznie linią (zaśpiewy rodem z maniery afrykańskiego szamana), złamaną świergotem ptaków i subtelną partią klawiszy. Ten sielski obrazek zostaje wręcz zmaltretowany w akcie drugim albumu zatytułowanym „Hunt”, który swoją gwałtownością przypomina dźwiękowe inferno. Ale do czasu, gdy na scenie nie pojawia się głos, który „cedzi” słowa songu, nieco elektronicznie przetworzone, na dosyć ascetycznym, dominującym w tej odsłonie perkusyjnym fundamencie, żeby rozwinąć pełnię swoich nietuzinkowych umiejętności po wejściu ostrej gitary (krótko przed drugą minutą). I tak, jak w „Hearts” można by się doszukiwać wpływów muzyki etnicznej, muzyki świata, czy specyficznej progresji, to dwa następne kawałki, wspomniany już „Hunt” i następny „Horns” wkraczają zdecydowanie na pole wykonawców czysto metalowych. Jest dynamicznie, motorycznie i ostro, z porażającą intensywnością, szczególnie w „Hunt”, który miażdży brzmieniem i swoją potęgą. Choć Blindead nie byłby sobą, gdyby nie próbował „pomajstrować” w zawartości tych utworów, uciekając skutecznie od przewidywalności, serwując nieoczywiste przełamania. Ultra szybki „Horns” wyróżnia się melorecytacjami i gitarowym pędem, który milknie kilkanaście sekund przed końcem oddając kierownictwo klawiszowej elektronice. To bogactwo klimatu przenosi się niespodziewanie na kolejną kompozycję „Wastelands”. Zanim o niej słów kilka, to jedna praktyczna uwaga, pomocna w eksploracji zawartości albumu. Wszystkie tytuły tworzą spójną całość, a muzyka przechodzi płynnie od jednego tematu po następny, dlatego wyodrębnianie oddzielnych części w czasie słuchania jest czynnością bez sensu. Jak już zaczniecie przesłuchiwać muzyczną treść albumu „Ascension” od prologu „Hearts” to powinniście dotrzeć do finału „Hope”, bo postępując inaczej rozwalicie dramaturgię skrupulatnie zaprojektowanego scenariusza. A wracając do „Wastelands” to istny majstersztyk kreowania atmosfery, złowieszczej, posępnej, szarej jak listopadowy dzień. Muzyczna akcja toczy się powolnie, leniwie, a gdybym charakter tego songu miał z czymkolwiek porównać, to przychodzi mi na myśl nastrojowość utworów mistrzowskiego duetu Lisa Gerard- Brendan Perry czyli Dead Can Dance. Ta kompozycja wyróżnia się także bogactwem aranżacyjnym oraz szerokim spektrum wykorzystania brzmienia instrumentów klawiszowych, także w tworzeniu partii smyczkowych, a wszystkie te komponenty tworząc monolityczny organizm kształtują po prostu wspaniałe rockowe dzieło, które pobudza pozytywne wibracje i zwyczajnie, tak po ludzku, wzrusza. Jeżeli miałbym na ścieżkach longplaya „Ascension” poszukiwać najbardziej wyrazistych konotacji z rockiem progresywnym, to wskazałbym na blisko 8- minutowy „Pale”, urozmaicony, ze zmiennym tempem, o zróżnicowanej fakturze dźwięków, gwałtownych skokach dynamiki, przejściach od sekwencji wręcz minimalistycznych i sprawiających wrażenie pół- akustycznych, aż po ciężkie, riffowe tąpnięcia gitar rozwijających główny temat w epicką opowieść. Sporo tutaj elektroniki, ale takiej nienachalnej, wykorzystanej sensownie, ostrożnie, by nie osiągnąć stanu zagrożenia tanią, plastikową konfekcją. Autorom udaje się ten zamiar zrealizować wybornie. „Fall” to popis nowego wokalisty septetu, który raczej „bawi” się słowem, kreując wyrazistą postać przeżywającą stany emocjonalne od wręcz opętania po wyrafinowanego narratora. W strukturze tego utworu nikt nie znajdzie nawet namiastki czegoś, co można nazwać melodią, raczej improwizatorskie zapędy, pejzaże nasączone dźwiękowymi plamami tworzącymi nieregularne kształty. Atmosfera- i tutaj posłużę się moimi skojarzeniami- jak z filmu „Imię róży” według powieści Umberto Eco. Tajemniczość, mistycyzm, chłód starych klasztornych murów, destrukcyjny klimat i beznadzieja wynikająca z bezsilności. Być może plotę głupoty, ale znam książkę i film, stąd takie asocjacje. „Gone” to najbardziej „zwyczajny” song w tym zestawieniu, z łatwo przyswajalną melodią, powolny, leniwy, o rozmazanym kształcie, trochę jakby wyjęty z ram niemieckiego rocka elektronicznego spod szyldu na przykład Popol Vuh w ich tętniących tajemnicą soundtrackach. „Gone” to równocześnie, subiektywnie oceniając, najbardziej łagodna forma muzyczna zawarta na albumie „Ascension”, trochę ilustracyjna, impresyjna, bardzo nastrojowa. Z kolei „Ascend” balansuje na granicy subtelnie podanej elektroniki, akcentów akustycznych, przez część środkową, która wybucha wściekłym heavy metalem gitar po 4:40, aby powrócić w okolicach 6:15 do…..ambientowego kolażu, który można spotkać na ścieżkach muzycznych projektu Stevena Wilsona Bass Communion. Należy nadmienić, że połączenie tak skrajnie różnych stylistyk w wykonaniu Blindead wcale się nie kłóci, tworząc jednorodną muzyczną płaszczyznę. Zwieńczeniem płyty jest „Hope”, utwór o charakterze balladowym, ze sporą dozą akustyki, niezwykle spokojny wokalnie, oszczędny instrumentalnie, o ślicznej melodyce. Tak jakby autorzy zamierzali wyciszyć u słuchaczy emocje, te negatywne i pozytywne, ukoić dźwiękami, zapewnić równowagę emocjonalną. Choć finałowa „kurtyna” opada gwałtownie, a po niej zapada niczym niezmącona cisza. I jeszcze tylko słuchacze potrzebują odrobinę czasu, żeby stanąć mocniej „na nogach” po tej dawce niesamowitych przeżyć estetycznych. „Kurz” opada, otaczająca nas rzeczywistość przypomina o sobie. Cóż zrobić? Powstać i zmierzyć się z kolejnymi wyzwaniami ludzkiego losu. A gdy poczujecie się stłamszeni, zdesperowani głupotą otaczającego świata, wyzuci z wszelkich pozytywnych emocji i chcielibyście znaleźć się w innym wymiarze, zapomnieć i pobudzić swoją wrażliwość na piękno, to bez wahania możecie włączyć odtwarzacz z dyskiem „Ascension” formacji Blindead. Ta inteligentna muzyka, krążąca na peryferiach medialnego zgiełku, o tysiące lat świetlnych oddalona od wszechobecnej szmiry i bylejakości zapewni Wam mnóstwo wrażeń w sferze emocji, intelektu, estetyki.
Ocena 5.5 /6
Włodek Kucharek

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5038906
DzisiajDzisiaj2966
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień14329
Ten miesiącTen miesiąc42557
WszystkieWszystkie5038906
18.118.1.232