Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

JEAN MICHEL JARRE - Electronica 2: The Heart Of Noise

 

(2016 Columbia)
Autor: Włodek Kucharek
 
jeanmicheljarre-electronica2-theheartofnoise m
Tracklist:
1.The Heart Of Noise, Part 1: JM Jarre & Rone
2.The Heart Of Noise, Part 2: JM Jarre
3.Brick England (Pet Shop Boys)
4.These Creatures (Julia Holter)
5.As One (Primal Scream)
6.Here For You (Gary Numan)
7.Electrees (Hans Zimmer)
8.Exit (Edward Snowden)
9.What You Want (Peaches)
10.Gisele (Sebastian Tellier)
11.Switch On Leon (The Orb)
12.Circus (Siriusmo)
13.Why This, Why That And Why? (Yello)
14.The Architect (Jeff Mills)
15.Swipe To The Right (Cyndi Lauper)
16.Walking The Mile (Christophe)
17.Falling Down
18.The Heart Of Noise (The Origin)
   
Skład:
Jean Michel Jarre (syntezatory/ aplikacje na iPadzie/ automaty perkusyjne/ gitary)
   
Stoję przed trudnym zadaniem, zrecenzowaniem wydawnictwa firmowanego nazwiskiem znanego i szanowanego na całym świecie artysty, pochodzącego z Francji Jean Michel Jarre’a. Już spieszę z wyjaśnieniem, dlaczego w kategorii „Trudne” oceniam opisanie zawartości wymienionej płyty. Ponieważ nie jestem przekonany, czy jest to muzyka wartościowa, interesująca, przyjemna estetycznie i czy spełnia proste subiektywne kryterium „podobania się”. Jedno wiem na pewno, że w momencie odtwarzania płyty dociera do naszej świadomości           jednoznaczna wiadomość, ze jest to muzyka rozrywkowa, ale niewiele bądź nic nie mająca wspólnego z rockiem, ani z tym heavy, ani z tym prog. Wśród szerokiego grona zaproszonych gości są wykonawcy głównie nurtu pop, którzy dysponują bogatym doświadczeniem i dorobkiem fonograficznym, którzy w trakcie swojej kariery wypromowali liczne przeboje o zasięgu ogólnoświatowym, ale obok występują także muzycy, o których wie dosyć wąski krąg wtajemniczonych, a ich popularność nie przekroczyła regionalnych granic niektórych państw. Do tej pierwszej kategorii należą niewątpliwie Pet Shop Boys, Gary Numan, Primal Scream, The Orb, Yello czy Cyndi Lauper. Na drugim biegunie stoją takie pseudonimy artystyczne jak Rone, Siriusmo, Peaches, czy Christophe. Czy Czytelnicy HMP wiedzą, kto kryje się za tymi nazwami? Sądzę, że nie i nie budzi to mojego zdziwienia. Nie uważam siebie za wyrocznię w dziedzinie sztuki muzycznej, bo luk w mojej wiedzy co niemiara, ale trochę muzyki poznałem, nawet więcej niż trochę dźwięków przesłuchałem, ale nie miałem bladego pojęcia, kto to Rone, albo Siriusmo. Gdyby nie wszechobecne źródło wiedzy zwane Internetem, to pozostałbym ciemny jak przysłowiowa „tabaka w rogu”, ale co nieco przeczytałem i teraz mogę się wymądrzać, czym zasłużył się na przykład Christophe czyli Daniel Bevilacqua, francuski wokalista muzyki pop, interpretujący utwór  „Walking The Mile”. A na liście współpracowników autora albumu są jeszcze indywidualności, które średnio pasują do wizerunku stylistycznego pop czy techno, bo niejako na peryferiach zgiełku branży rozrywkowej działa od lat legenda Hansa Zimmera. A jest jeszcze osoba Edwarda Snowdena, który związków z rozrywką raczej do tej pory nie wykazywał.  Naturalnie znając zawartość opublikowanej części pierwszej „Electronica” trudno się przy Part Two dziwić, że Jarre zaprosił tak dużą grupę artystów, bo on po prostu powielił swój wcześniejszy pomysł. Na zakończenie tego wątku jeszcze tylko jedno wyjaśnienie, mianowicie jak to się stało, że postanowiłem zająć się czymś tak dalekim od treści logo HMP, Heavy Metal Pages. Odpowiedź jest dosyć prosta, gdyż w ostatnich latach przypomniano edycje klasycznych studyjnych dzieł rocka elektronicznego Jean Michel Jarre’a , między innymi „Oxygene” (1976/ 2014), „Equinoxe” (1978/ 2014), „Zoolook” (1984/ 2015), oraz ich spektakularne przedstawienia w wersji „na żywo”, między innymi „Cities in Concert/ En Concert: Houston/ Lyon” (1987/ 2014) czy „Jarre Live/ Destination Docklands” (1989/ 2014), a moje zainteresowanie wcześniejszą twórczością słynnego Francuza nie jest żadną tajemnicą. Od zawsze, czyli od daty premiery „Oxygene”, „Equinoxe” albo „Zoolook” lubiłem kompozycje z tych albumów i czasami wracam do nich, jak do rodzinnego albumu, przypominając sobie pewne zdarzenia z przeszłości. Taka trochę nostalgiczna podróż do czasów swojej młodości. Ale z drugiej strony ja naprawdę uważam, że wczesna muzyka Jean Michel Jarre, osadzona czasowo w podobnej epoce jak Tangerine Dream, Mike Oldfield czy Vangelis, wzbogaciła dźwiękowy charakter muzyki rozrywkowej, a można zaryzykować stwierdzenie, że albumy tych wykonawców z epoki lat 70-tych należą do dziedzictwa rocka i pop kultury.
A wracając do sylwetki bohatera tego tekstu, Jean Michel Jarre’a, to należy podkreślić, że także współcześnie traktowany jest jak wizjoner, pomimo tego, że zmienił nieco swoje preferencje artystyczne,  eksplorując wiele różnych dziedzin sztuki muzycznej i często konsekwentnie oddalając się stylistycznie od dzieł, które przyniosły mu uznanie, sławę i….pieniądze. Jarre, może dlatego, że instrumenty klawiszowe nie mają przed nim tajemnic, należy do środowiska twórców, instrumentalistów i producentów ustawicznie poszukujących nowych środków, przy pomocy których potrafią wyrazić swoje emocje, ukształtować koncepcje twórcze, wytyczać nowe trendy. Ta uwaga dotyczy zarówno nowych technologii, zastosowania nowatorskich metod generowania dźwięków, wykorzystania niespotykanych instrumentów, stymulujących zarówno wrażenia słuchowe, jak też wizualne. Przykładem stosunkowo świeżym jest harfa laserowa, którą skonstruował wprawdzie niemiecki inżynier Bernard Szajner w roku 1981, ale Jarre był jednym z tych, którzy wypróbowali w praktyce jej możliwości, dając niezapomniany pokaz między innymi w ramach Przestrzeni Wolności, koncertu w Gdańsku w roku 2005. Zaletą jego twórczości jest także fakt, że muzyk nie zamyka się przed współpracą z innymi wykonawcami, a z przeszłości znane są jego projekty wspólnie realizowane z Laurie Anderson, basistą Marcusem Millerem (znanym głównie ze współpracy z czołówką jazzmanów, m.in. z Milesem Davisem w latach 80-tych, Alem Jarreau, Georgem Bensonem i wieloma innymi, także cenionym twórcą muzyki filmowej), czy gitarzystą King Crimson, Adrianem Belew, oraz z symfonikami.
Zdaję sobie sprawę, że można nie lubić muzyki Jarre zdominowanej totalnie przez elektronikę, ale zaprzeczyć się nie da, że wypracował on unikalny styl, polegający również na wyśmienitej integracji pomiędzy muzyką, oprawą świetlną, oszałamiającą widowiskowością. Sam nie należę do zagorzałych fanów jego koncepcji twórczych, ale szanuję to, co robi, a niektóre albumy z lat 70-tych i częściowo 80-tych należą do mocnych punktów mojego katalogu płytowego. Wracam czasami, jak już nadmieniłem, w porywie chwili do „Oxygene”, „Equinoxe”, oraz do koncertów w Houston, Lyonie czy w Chinach, ponieważ uważam, że to po prostu, kolokwialnie pisząc, „kawał” dobrej muzy, która potrafi wzruszyć i poruszyć wyobraźnię. Bonusem jest brzmienie, szczególnie zremasterowanych wersji, gdyż J.M.Jarre słynny jest z dbałości o detale, wręcz pasjonackiego dążenia do ideału, do stworzenia czegoś na kształt wzorca. Jak już wspomniałem kompozytor ten wręcz zaraża swoją otwartością na nowe wpływy i w takich kategoriach traktuję album „Electronica 2”, podobnie zresztą jak część pierwszą wydawnictwa. Moim problemem jest natomiast kwestia akceptacji części utworów wypełniających dysk „Electronica 2; The Heart Of Noise”, które nie wywołują u mnie, oględnie mówiąc, pozytywnych wrażeń, gdyż nie cierpię na przykład techno, na ten styl muzyczny mam alergię i nikt mnie nie przekona, a jestem uparty jak stary kozioł, że to coś zawiera pewien potencjał muzycznego, emocji, bo przecież nie rockowego piękna. Denerwuje mnie pewien rodzaj jednostajności, monotonii, schematyczny puls preferowany przez różnych DJów, wszechobecna sztuczność. Być może mam jakąś skazę estetyczną, ale już za późno na zmiany w mojej osobowości fana muzyki rockowej. Natomiast fragmenty skomponowane przez Jarre’a, oraz kilka innych, o których poniżej, jestem w stanie zaakceptować. Stąd moje sugestie, które przedstawię  w dalszej części tekstu, będą miały silnie zaakcentowany pierwiastek subiektywizmu, który niekoniecznie może się podobać fanom tej muzyki. A tych jest bardzo wielu, a taki wniosek można choćby wysnuć na podstawie sprzedanych nośników dźwięku w wielu krajach świata, w których przez długie tygodnie „Electronica” Part One i Two okupowały czołowe pozycje najlepiej sprzedających się płyt.
Nic dziwnego, że po części pierwszej „Electronica” doczekała się kontynuacji, bo taki był plan skonstruowany już przy narodzinach projektu: różni artyści postanowili skorzystać z propozycji francuskiego artysty i popracować wspólnie nad strukturą utworów, których mottem przewodnim stało się szerokie wykorzystanie elektroniki w muzyce rozrywkowej. Jednak w tym akapicie należy zaznaczyć, że to pierwsza część albumu awansowała dosyć szybko do rangi pioniera kierunku, natomiast rozdział drugi, jego założenia i strategia postępowania straciły pierwiastek zaskoczenia, a co za tym idzie także w pewnym sensie czynnik innowacyjności. Praktycznie słuchacze, którzy zdążyli poznać zawartość „Electronica 1” wiedzieli już czego się spodziewać, w jaki sposób wielki mag elektroniki wyselekcjonował swój zespół.
Dwa pierwsze nagrania reprezentują zjawisko typowe dla muzyki elektronicznej, przy czym autorem tytułowej kompozycji jest sam architekt przedsięwzięcia, który drugą część wykonuje samodzielnie, natomiast część pierwszą w kolaboracji z Rone, czyli Erwanem Castexem, francuskim producentem i wykonawcą  muzyki elektronicznej. Oba utwory, stanowią bardzo łagodne, melodyjne pejzaże, miłe w odsłuchu, taka forma impresji wprowadzającej do klimatu spektaklu. Track z numerem trzy pozwala szybko sprecyzować własne oczekiwania muzyczne, gdyż współpracownikami Jarre’a są doskonale znani muzycy, członkowie bardzo zasłużonego duetu Pet Shop Boys, posiadającego na swoim koncie wiele ogólnoświatowych przebojów, które swego czasu zawojowały dyskotekowe lokale. Oczekiwania spełniają się, a „Brick England” wyróżnia się niebanalną melodią, zrytmizowaną strukturą, syntetycznym brzmieniem, charakterystycznym wokalem, delikatnym, odrobinę sennym. Na pewno dobry kandydat, ze względu na chwytliwość, na listę przebojów. Takich pozytywnych wrażeń jest więcej, do nich zaliczyłbym „Here For You” z Gary Numanem, wysokiej klasy fachowcem w dziedzinie muzyki elektronicznej, który potwierdza tutaj wszystkie pozytywy kojarzone z jego nazwiskiem i twórczością. Kilkadziesiąt wydawnictw studyjnych w biografii artysty, dziesiątki przebojów, smykałka do melodii, bardzo specyficzny wokal oraz ciepłe brzmienie i delikatnie zaznaczony puls rytmiczny. Nie znam historii powstania tej kompozycji, ale wydaje mi się, że o jej charakterze zdecydował przede wszystkim Numan i jego tożsamość artystyczna, sposób rozumienia wykorzystania elektroniki w muzyce, tym bardziej, że autorem koncepcji jest wprawdzie Jarre, ale nie wydaje mi się, żeby jego niewiele młodszy i niezwykle ceniony kolega- artysta pozwolił się zepchnąć do roli ucznia wykonującego dyrektywy. Zaraz po tym akapicie występuje kompozytor, który swojego mistrzostwa nikomu udowadniać nie musi, ponieważ od dawna uznawany jest za ikonę muzyki przede wszystkim filmowej. Mowa o niemieckim kompozytorze Hansie Zimmerze, autorze ścieżki dźwiękowej w okresie od 1982 do 2016 roku do blisko 150 filmów, wśród nich dziesiątki wielkich dzieł sztuki filmowej, którym przyznano dziesiątki statuetek Oskara. Nie będę wymieniał tytułów filmów, bo po prostu nie wiem, które podać jako przykłady, gdyż w tej chronologii dorobku dzieło goni dzieło. Hans Zimmer posiada także cały worek nagród i szufladę pełną nominacji, świadczących o jego wielkości w roli artysty. I jeszcze jedna uwaga. Pomimo banalnego faktu, że Zimmer jest ciut młodszym twórcą niż Jarre, nie wydaje mi się, żeby ten drugi miał śmiałość ingerowania w niuanse kompozycyjne utworu „Electrees”, który moim zdaniem jest zjawiskowy, można go nazwać najjaśniejszą gwiazdą zbioru „Electronica”, dosłownie „zabija” pięknem, symfonicznym rozmachem, monumentalnym chórem, kapitalnym tematem melodycznym i urozmaiconą strukturą. Nic tylko dać się porwać temu majstersztykowi sztuki muzycznej. Z repertuaru albumu wyróżniłbym jeszcze The Orb „Switch On Leon” , kawałek z eksperymentami wokalnymi, przetworzonymi głosami, oraz ciekawej i różnorodnej warstwie instrumentalnej, szczególnie na całym odcinku po drugiej minucie. The Orb gra ambient, wkraczając także na ścieżki techno, eksplorując także terytorium muzyki rockowej. Chyba najbardziej spektakularnym wydarzeniem w biografii grupy był rok 2010, w którym ukazał  się album „Metallic Spheres”, którego trzon stanowią dwie, trwające blisko 50 minut suity nagrane we współpracy z Davidem Gilmourem z Pink Floyd. Akurat znam zawartość tej płyty i proszę mi wierzyć, że materiał ten stanowi bardzo dobry przykład integracji inteligentnie zaprojektowanej elektroniki oraz typowego rocka gitarowego z Floydowskiej sfery artystycznej. Drobny wycinek możliwości The Orb poznajemy także w nagraniu „Switch On Leon”, które wydaje się odrobinę kontrowersyjne, ze względu na przetworzone brzmienie instrumentów i wokalu, ale budzi ciekawość. (The Orb posiada także rekomendację takich twórców muzyki elektronicznej jak bardzo ceniony w naszym kraju, zresztą nie tylko u nas, niemiecki band Kraftwerk, oraz Briana Eno, o którego dokonaniach, poszukiwaniach i eksperymentach można by napisać całą książkę). Miły dla ucha, nieco rozmarzony, bardzo melodyjny, pełen tajemniczości utwór, z melorecytacją „.Why This, Why That And Why?”  prezentuje Yello, szwajcarski skład electro- popu. Wprawdzie to nie rock, ale tak subtelnie płynie sobie ta sympatyczna i nastrojowa muzyczka, nie drażniąc naszych receptorów, że relaksuje.  Przebojową piosenkę wykonuje także znana amerykańska wokalistka Cyndi Lauper, „Swipe To The Right”, a największym, pomimo upływu czasu, walorem tego nagrania jest oczywiście barwa głosu tej artystki, której hity przez 30 lat gościły na Billboard Hot 100.
Ale na powierzchni albumu „Electronica 2” pojawiają się także dosyć grube rysy. Głównie za sprawą zaangażowanych przez Jean Michela techno producentów. Jak słyszę gościa o pseudonimie Peaches w utworze „What You Want” (właściwie, Merrill Beth Nisker, kanadyjski kompozytor muzyki elektronicznej) to mnie dosłownie skręca od jakiegoś hip- hopowego rytmu, syntetycznego brzmienia, wokalnego pojękiwania . Sorry, ja wysiadam, nie chcę wpaść w depresję pod wpływem tego czegoś, co traktowane jest jak muzyka. Podobnie odbieram nagranie „Circus”  z udziałem Moritza Friedricha, występującego pod nazwą Siriusmo, niemieckiego producenta muzyki techno i house. Kurde, jak te jęki i piski, głosy robotów, prymitywny rytm i brzmienie jak z elektronicznej klawiatury dla dzieci wstawionej w domowym ogródku, żeby odstraszać szpaki wyżerające czereśnie, to jest sztuka muzyczna i za taką uznaje ją Jean Michel Jarre, to ja wolę milczeć. Być może mój zakuty łeb czegoś nie rozumie, albo moja postępująca skleroza blokuje rozumienie, ale słysząc takie dźwięki, uciekam, gdzie pieprz rośnie, wkładając zatyczki do uszu. A już to, co mister Jarre uczynił w utworze „As One” wraz ze znanym bandem rockowym (!!!) Primal Scream woła o pomstę do nieba. Istnieją chyba jakieś granice banału, a jaki efekt chciał osiągnąć autor albumu, czort wie. Natomiast mam pewność, że szkockim rockmanom z krwi i kości nagranie „As One” odbijać się będzie czkawką przez lata. To sztuczność nad sztucznościami. Dźwiękowa hucpa na muzycznym bazarku. Tam nie ma ani grama dobrego gustu, nawet dla tych słuchaczy, którzy mają dosyć liberalne poglądy w kwestii zelektronizowania podkładu dźwiękowego. Niech opadnie zasłona milczenia, bo każde następne słowo na temat tej interpretacji wywoła u mnie furię, a muszę szanować swoje zdrowie psychiczne. Basta!
Analizując najnowsze dzieło Jean Michel Jarre’a „Electronica 2: The Heart Of Noise” wydaje mi się, że ocena jego treści zależy w znacznej mierze od tzw. „punktu siedzenia”. Inaczej 18 utworów zawartych na dysku  francuskiego autora postrzegać będą fani muzyki techno, electro- pop czy disco, zupełnie inne wnioski wyciągną słuchacze wszelkich odmian heavy metalu, a do jeszcze innych konkluzji dojdą sympatycy rocka progresywnego, art rocka czy rockowej alternatywy. Z mojego punktu widzenia muzyka zaprezentowana na płycie „Electronica” daleko odbiega od dziedzictwa samego Jarre’a, biorąc pod uwagę jego albumy, które markę Francuza rozsławiły na wszystkich kontynentach. Oczywiście autorskie kompozycje zaznaczone sygnaturą 2, 17 i 18 są godne uwagi i trudno jej pomylić z stylistyką innych artystów parających się muzyką elektroniczną. W tekście powyżej wypunktowałem kilka pozycji z nagraniami, od których nie należy uciekać i które mogą kandydować do listy akceptacji ze strony słuchaczy. Ale jest także kilka, patrząc bardzo subiektywnym okiem, „kotwic” ściągających poziom albumu jako całości, które nie pozwalają na zadowolenie i na ocenę powyżej średniej. Na zakończenie podzielę się z Państwem jedną uwagą. Po pierwszym przesłuchaniu longplaya „Electronica 2” i po zapoznaniu się z licznymi entuzjastycznymi recenzjami w mediach naszła mnie myśl, że coś chyba ze mną nie tak, bo moje spostrzeżenia były zupełnie inne. Ale moją postawę malkontenta „zwaliłem” na słabą znajomość materiału. Następne kroki miały na celu dokładniejsze „wejście” w materię „Electronica 2”, więc zanotowałem podejście drugie, później trzecie, wreszcie czwarte, aż…..poczułem się znużony. Zmieniłem zatem strategię i odkurzyłem stare płyty Jarre’a, przypominając sobie „Oxygene”, „Equinoxe”, „Zoolook” wraz z koncertami w Houston, Lyonie i Chinach. No i to porównanie zdołowało mnie kompletnie, ponieważ ta stara muza okazała się geniuszem w obliczu nagrań współczesnych. W tamtych jest spójność, jest pewna myśl, przejrzysta struktura, elektronika nie ma  brzmieniowo tak plastikowego wymiaru. Podjąłem zatem ważną dla mnie decyzję, że nie będę już wracał do treści albumu „Electronica 2”, wolę Jarre’a klasycznego i jak będzie takie zapotrzebowanie w przyszłości, to chętnie podzielę się z Państwem swoimi uwagami na temat płyt sprzed dekad, a tymi nowymi niech się zajmują wszyscy eksperci od ochów i achów.
(2/6)
Włodek Kucharek
rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

4963092
DzisiajDzisiaj483
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4042
Ten miesiącTen miesiąc45925
WszystkieWszystkie4963092
3.235.42.157