Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

ROYAL HUNT - Cargo

 

(2016 Frontiers Music Srl)
Autor: Włodek Kucharek
 
royalhunt-cargo m
Tracklist:
CD 1
1. The Mission
2. Half Past Loneliness
3. The Awakening
4. River Of Pain
5. Tearing Down The World
6. Message To God
7. Long Way Home

CD 2
1. Time Will Tell
2. Silent Scream
3. It's Over
4. May You Never (Walk Alone)
5. A Life To Die For
   
Skład:
André Andersen (instr. klawiszowe)
DC Cooper (wokal)
Andreas Passmark  (bas)
Jonas Larsen (gitary)
Andreas Johansson (perkusja)
   
Gdy spoglądam na skład bandu Royal Hunt to pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to multi narodowy skład, bo wprawdzie formacja powstała w Danii, w roku 1988 pod nazwą Apart ( po roku działalności nazwa zmieniona na aktualną), ale poza „ojcem” założycielem, klawiszowcem Andre Andersenem o rosyjsko- gruzińsko- duńskich  korzeniach, w składzie bandu znajdziemy przedstawicieli trzech innych nacji, Danii, USA i Szwecji. W dalszej perspektywie personalnej analizy składu pojawiła się w kontekście prawie trzydziestoletniej aktywności kwintetu kwestia procesów globalizacji, zjawiska, któremu podlega nie tylko gospodarka, lecz także kultura, w tym jej integralny komponent, jakim jest bez wątpienia muzyka rockowa. Taki pogląd wydaje się być uzasadniony, gdyż zjawisko globalizacji, abstrahując od stron negatywnych, często budzących niezdrowe emocje, opiera się na czterech filarach, które niekiedy określane są jako wizje. Jedną z nich jest uzyskanie konsensusu wokół pewnych wspólnych wartości, także artystycznych, czerpania z różnych źródeł kulturowych, niezależnie od ich pochodzenia, integrowania w sztuce muzycznej różnorodnych pierwiastków muzycznych wpływających na charakterystykę stylu, łączenia pozornie wykluczających się wpływów stylistycznych. Najbardziej jaskrawym przykładem globalnego podejścia do sztuki muzycznej jest world music, obejmująca wiele wzajemnie przemieszanych gatunków muzycznych. Zapewne w tym punkcie pojawić się może natrętne pytanie, a co u licha wspólnego mają energetyczne kompozycje rockowe formacji Royal Hunt z globalizacją? Chociaż daleko mi do odpowiednich kompetencji z zakresu muzykologii, może socjologii, kulturoznawstwa, postaram się uzasadnić swój pogląd z pozycji zwykłego fana muzyki, w tym także tej rockowej. Słuchając utworów z albumu „Cargo” zacząłem się zastanawiać, jak wygląda konfiguracja wpływów stylistycznych w wersji Royal Hunt. Okazuje się, że kompozycje grupy daleko wykraczają poza granice homogeniczności, jednorodności gatunku. W muzyce zbudowanej na fundamencie progresywnego metalu zaadaptowano multum innych wpływów, które uwzględniają różne czynniki, między innymi wszechstronność i doświadczenie Andre Andersena, który nie ogranicza się wyłącznie do nagrywania płyt  w ramach macierzystego bandu, lecz próbuje swoich sił na polu muzyki filmowej, projektuje muzycznie reklamy telewizyjne i radiowe, tworzy ścieżkę dźwiękową do gier komputerowych, oraz występuje w roli cenionego producenta. Dzięki jego zainteresowaniom w muzyce Royal Hunt stosunkowo często pojawiają się akcenty muzyki klasycznej oraz symfonicznej. Tę symfoniczność preferuje także basista Andreas Passmark, w którego domu rodzinnym dominowała muzyka (ojciec i siostra grali na flecie), a on sam w wieku siedmiu lat rozpoczął naukę gry na wiolonczeli, a mając piętnaście lat założył grupę Beyond Silence grającą w stylu rocka symfonicznego. Kontrastem dla tego rodzaju aranżacji są liczne tendencje heavy metalowe w muzyce Royal Hunt. Członkowie zespołu nie stronią od współpracy z licznymi projektami pobocznymi, zdobywając w nich doświadczenie i poszerzając spektrum swoich zainteresowań indywidualnych. Wymienione czynniki w znaczący sposób wpływają na styl muzyki Royal Hunt, stanowiący wypadkową preferencji muzycznych artystów.
Globalizacja w sztuce muzycznej doprowadziła do tego, ze uznanie na całym świecie zdobyli polscy twórcy, od Pendereckiego, przez Góreckiego, Preisnera, aż po jazzmanów, których lista jest bardzo długa, a na niej między innymi Michał Urbaniak, Tomasz Stańko, Krzysztof Komeda czy Zbigniew Seifert, a z młodszego pokolenia Leszek Możdżer. Ich twórczość stanowi rodzaj wzorca w zakresie otwartości na najróżniejsze tendencje muzyczne. Krzysztof Penderecki, ikona światowej muzyki współczesnej nie odrzucił propozycji współpracy ze strony Jonny Greenwooda, gitarzysty Radiohead. Zbigniew Preisner nie widział nic niestosownego w realizacji wspólnego przedsięwzięcia z Davidem Gilmourem. Leszek Możdżer oprócz genialnych, nowoczesnych interpretacji utworów Chopina, realizuje się także w fantastycznym trio jazzowym Możdżer, Danielsson, Fresco. Znakomity skrzypek Nigel Kennedy obok klasyki chętnie wykonuje także jazz, a niekiedy punk rock, grając także Hendriksa czy utwory The Doors. Roger Waters, twórca przede wszystkim rockowy skomponował klasyczną operę „Ca ira”. To tylko niektóre przykłady dosyć swobodnie potraktowanej problematyki  globalizacji w muzyce. Wprawdzie, gdyby kiedykolwiek doszło do sytuacji, że niniejszy tekst przeczytałby muzykolog, to zapewne rwałby resztki włosów z powodu mojej ignorancji, ale niech ta fraza pozostanie zamknięta w formule zdania warunkowo nierzeczywistego.
Wracając do przedmiotu recenzji, czyli koncertowego albumu „Cargo”, chciałbym podkreślić, że Royal Hunt nie kwapi się zbytnio z edycją wydawnictw „live”, a wzmiankowany album stanowi dopiero czwartą publikację tego typu na przestrzeni 25 lat, prezentującą zespół w swojej roli przed publicznością. Cały materiał, zamieszczony na dwóch dyskach  zarejestrowany został w ramach cyklu koncertów „Devil’s Dozen Tour”. Tytuł wskazuje na promocję ostatniego albumu studyjnego wydanego w roku 2015, ale to zwykła „zmyłka”, bo z programu longplaya „Devil’s Dozen” znajdziemy tylko jeden, jedyny kawałek, „May You Never (Walk Alone)”, natomiast zespół postanowił z dla mnie niezrozumiałych powodów wskrzesić wersje koncertowe utworów wypełniających album „Paradox”, opublikowany przed dwudziestu laty. Skąd taki pomysł, nie wiem, ale fakt ten może wywołać irytację fanów, gdyż zespół przedstawiał już materiał z dysku „Paradox” w czasie występów przed publicznością w roku 1998, a zdarzenie to uwiecznione zostało na płycie „Closing The Chapter”. Czyżby jubileusz materiału „Paradox” stał się impulsem do zorganizowania fety, czy może chęć podkreślenia comeback „syna marnotrawnego” DC Coopera, nieobecnego w składzie przez ponad 13 lat (1997- 2010)? Niech powyższe pytania pozostaną w sferze dywagacji! Obiektywnie na sprawę patrząc należy stwierdzić, że to jedyny zgrzyt (?) w sprawnej machinie Royal Hunt, który naturalnie  nie przeszkadza w odbiorze świetnie zagranej muzyki. Bo do czego się przyczepić? Znakomity, z odpowiednią dramaturgią, dynamiczny koncert. Wokalista DC Cooper w świetnej formie. Pozostali instrumentaliści równie profesjonalni. Doskonałe aranżacje, pobudzające melodie, potęga brzmienia. Obszerne fragmenty zarówno dla fanów czystego heavy metalu, w których utwory gnają na złamanie karku, napędzane ostrymi riffami gitar, ale także dla sympatyków szeroko rozumianego rocka progresywnego, szczególnie tej odmiany noszącej „metalową” pieczęć. Mnóstwo wyrazistych motywów melodycznych, zwrotów akcji i ekwilibrystycznych złamań rytmu.
 „Cargo” oferuje blisko 90 minut żywiołowej muzyki podzielonej na dwa dyski. Zapewne przypadek zrządził, że na pierwszej płycie wydawnictwa grupa wykonuje utwory nieco krótsze, pomiędzy 5- 7 minut, krótsze jak na standardy Royal Hunt, natomiast w drugiej odsłonie koncertu otrzymujemy tylko pięć nagrań, ale bardzo rozbudowanych, wielowątkowych, epickich. Już na wstępie, po kilkunastu sekundach entuzjastycznej reakcji publiczności, kwintet odpala pierwszą rakietę, „The Mission”, a rytmiczne beaty perkusji szybko wprowadzają słuchaczy na wysoki pułap energii, po czym do pobrzmiewających gdzieś na zapleczu sceny klawiszy dołącza ostra, riffująca gitara oraz mocarny, melodyjny  wokal, wspomagany przez chórki. Jeszcze tylko krótkie klawiszowe przełamanie po 4:40 i soczysta partia solowa gitary i song zmierza do finału, a frenetyczna, pełna zapału reakcja widowni podkreśla znakomite wykonanie utworu pochodzącego z koncepcyjnego albumu pod tym samym tytułem z roku 2001. Dramaturgia kolejnego aktu koncertu opiera się na kompozycji „Half Past Loneliness” z jedenastego studyjnego albumu ”Show Me How To Live” (2011), pierwszego po powrocie z „banicji” wokalisty DC Coopera. Zespół od startu „wjechał” na znakomity poziom wykonawczy i nie ma najmniejszego zamiaru „odpuszczać”, proponując kolejną dawkę ognistych, „kalorycznych” dźwięków. Świetnie rozpoznany przez fanów motyw melodyczny, power nabijającej rytm perkusji, harmonie wokalne, stanowiące mocny punkt prawie każdego kawałka, dynamiczne gitary i klawiszowe akcenty ubarwiające przekaz. Patentem Royal Hunt są także gwałtowne przełamania rytmu, regulowanie tempa, tak jak prawie równo w czwartej minucie tego utworu, gdy potęga brzmienia zredukowana zostaje do minimum i na „placu boju” na kilkadziesiąt sekund pozostają tylko głos i fortepian. Niezwykle nastrojowe rozwiązanie, chwila uspokojenia, kilka głębszych oddechów i do „pieca” na bazie kapitalnego pomysłu melodycznego. To też cecha Royal Hunt, promowanie świetnych melodii, zapadających w pamięć, nośnych , przebojowych i niebanalnych. Koncertowe napięcie praktycznie gaśnie za sprawą miniatury „The Awakening”, która składa się nieformalnie z dwóch części, pierwsza niespełna minuta należy go gitarowej akustyki i głosu, druga to dosyć ograniczony i jednorodny rytmicznie  występ Andreasa Johanssona na bębnach. Forma intro do gwałtownego wejścia piosenki „River Of Pain” z mięsistymi riffami rozrywającymi przestrzeń. Royal Hunt w pigułce, zmiany tempa, motoryka sekcji rytmicznej, proporcjonalnie wykorzystane klawisze, stabilny, mocny głos i ciekawe harmonie wokalne, oraz miejsce na kilka osiągnięć solowych w części środkowej, między innymi gitary, syntezatorów, a całość z wyraźnie zdefiniowaną melodią. Szaleństwo na widowni nie dziwi. Także „Tearing Down The World” wyróżnia się potężnym wykopem, choć regulacje tempem i dynamiką w środku powodują, że faktura utworu jest niejednorodna i daleka od monotonii. Podobnie wygląda konfiguracja dźwięków w „Message To God”, w którym zespół prezentuje kolejny nośny temat melodyczny. W kończącym pierwszy akt spektaklu na słuchaczy spływa tym razem balladowa łagodność. Muzyka nabiera zaskakująco klimatycznego charakteru, a pierwsze półtorej minuty dominują subtelny głos, akustyka gitary i fortepian. Ale panowie z Royal Hunt nie byliby sobą, gdyby nie zakłócili tej balladowej konwencji. Wzrost napięcia i progmetalowego potencjału zwiastują pierwsze dźwięki po 1:30. Smyczkowa aranżacja, flet, orkiestracja nadają utworowi epickiego wizerunku, który przeobraża się w chwytający za serce hymn, z potężnym chórem i ciężką gitarą i rycerskimi zaśpiewami. Balladowa subtelność ze wstępu prysła jak mydlana bańka, a „pierwsze skrzypce” grają przez jakiś czas rozmach i rockowy monumentalizm. Ale po 5:20 pieśń powraca do swojego balladowego motywu z prologu, pozostawiając publiczność w finale wśród porywów wyjącego wiatru.
Dysk drugi inauguruje prawdziwy gigant, ponad 10- minutowy „Time Will Tell”, w którym progresywny metal spotyka symfoniczny rock w bardzo podniosłym nastroju. Potężne partie chóralne konkurujące z głosem DC Coopera, tnąca przestrzeń jak skalpel gitara, pulsujący bas i motoryczne bębny, oszczędne klasycyzujące wstawki instrumentów klawiszowych, przełomy z klawiszami imitującymi starodawny klawesyn. A krótko przed ósmą minutą pojawiają się quasi operowe partie wokalne i symfoniczny poemat, wyłączając zupełnie brzmienie instrumentów rockowych. Cytat z muzyki klasycznej, symfoniczność, hymniczność wprowadzają klimat swoistego misterium, przypominając jednocześnie, że utwór ten pochodzi z koncept albumu „Paradox”, zainspirowanego problematyką religijną. Jednak ostatnie „słowo” należy po dziewiątej minucie do partii solowej gitary, która zniewala swoim pięknem. Dla mnie osobiście ten fragment koncertu z rewelacyjnie wykonanym „Time Will Tell” to zdecydowanie najlepszy moment występu. Melodyjny metal z wyraźną pieczęcią muzyki klasycznej. Minimalnie klasycyzujący wydaje się także być „Silent Scream” głównie poprzez klawiszowy wstęp. Jednak na późniejszym etapie ten kawałek rozwija się w pulsujący energią metalowy song, z drapieżnymi zagrywkami gitarowymi i doprowadzonymi do perfekcji harmoniami wokalnymi. Mniej tutaj melodii, więcej technicznego, „elektrycznego” gitarowego grania w środku kompozycji, choć gdybym powiedział, że brakuje spektakularnego akcentu melodycznego, to bym skłamał, gdyż refren dosłownie nosi słuchacza efektownym rozwiązaniem melodycznym. „It’s Over” to kolejny przykład rockowego poematu, wzniosłego, o zmiennej strukturze brzmienia, z kapitalnym partiami wokalnymi, zarówno solo DC Coopera, jak też wyśmienicie opracowanymi partiami chóralnymi. To także świetnie przygotowana koncepcja swobodnego przechodzenia z fraz elektrycznych, do akustycznych i klasycznie orkiestrowych.  A kumulacja orkiestry rockowej i symfonicznej, chóru i solisty w finale wywołuje znajome ciarki. Nie rozumiem tylko jednej rzeczy, mianowicie utwór kończy się około 6:30 spontanicznym aplauzem publiczności, a następnie przez dwie i pół minuty docierają do nas wyłącznie okrzyki z widowni oraz zdawkowa „rozmowa” wokalisty (?) z zebranym audytorium. Do końca programu występu pozostały jeszcze dwa komponenty, pierwszy zatytułowany „May You Never”, po delikatnym intro rusza mocno „z kopyta” zmasowanym atakiem riffów i perkusyjnych beatów, zarażając świetnym refrenowym motywem melodycznym. Imprezę kończy rozbudowany, tętniący żywotnością, zmienny i dynamiczny „A Life To Die For”, ze znakomitym monologiem gitary oraz tradycyjnie mocnym punktem repertuaru Royal Hunt, czyli doskonałą interakcją na linii wokalny solista i chór. Nie obyło się także bez akcentów symfonicznych, najbardziej „odjazdowy” notujemy w punkcie 6:20, gdy pęd utworu wyhamowuje, a na scenie brylują orkiestrowe aranżacje i DC Cooper. Tak kończy się bardzo dobrze wyreżyserowane przedstawienie rockowe z duńskim, biorąc pod uwagę kraj pochodzenia, zespołem Royal Hunt w roli głównej.
Po wysłuchaniu całego, bardzo obszernego materiału, przypominam, blisko 90 minut muzyki, trudno być niezadowolonym. Profesjonalizm aż „bije po uszach”. Klarowne brzmienie, dobór utworów i ich wykonanie, jakościowo bez zastrzeżeń, nieudawana energia i pasja muzyków zaraźliwa dla publiczności, której także udziela się atmosfera rockowego święta. Mnóstwo rewelacyjnych melodii, soczyste i zwięzłe partie solowe ustawione w odpowiednich proporcjach, elementy symfoniczności, wokalistyka na najwyższym poziomie, sporo zmienności urozmaicających przekaz. Warto zapoznać się z zawartością albumu „Cargo”. A na koniec tylko jedna osobista refleksja. Royal Hunt nie należy raczej do „pieszczochów” mediów internetowych i tych papierowych, promowanych za każdy trailer bądź zapowiedź nowych dźwięków. Wywiady i analizy dorobku fonograficznego w czasopismach zajmujących się muzyką rockową omijają ich szerokim łukiem, przynajmniej w kraju nad Wisłą. Rodzi się banalne pytanie , dlaczego? Bo trudno zakwestionować klasę i profesjonalizm Royal Hunt. Brakuje szczęścia czy to może zwykłe niedopatrzenie? Jako hobbysta i recenzent amator nie potrafię rozwiać tych wątpliwości. Ale wystarczy sięgnąć po płytowy dwupak, żeby się przekonać, że muzyka Royal Hunt ma w sobie coś magnetycznego, przyciągającego uwagę.
(5/6)
Włodek Kucharek
rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5027848
DzisiajDzisiaj1226
WczorajWczoraj2045
Ten tydzieńTen tydzień3271
Ten miesiącTen miesiąc31499
WszystkieWszystkie5027848
52.14.0.24