Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

RAY WILSON - Song For A Friend

 

(2016 Jaggy Polski)
Autor: Włodek Kucharek
 
ray wilson song for a friend m
Tracklist:
1.Old Book On The Shelf
2. Over My Dead Body
3. Cold Light Of Day
4. Song For A Friend
5. How Long Is Too Long
6. Not Long Till Springtime
7. Backseat Driving
8. Parallel Souls
9. Tried And Failed
10. High Hopes
    
Skład:
Ray Wilson (wokal)
Uwe Metzler (gitara akustyczna/ gitara elektryczna/ gitara slide)
Lawrie MacMillan (bas)
Kool Lyczek (fortepian/ organy Hammonda/ melotron)
Ali Ferguson (gitara)
Nir Z (bębny)
Marcin Kajper (saksofon tenorowy)
Steve Wilson (wokal)
Mario Koszel (perkusja)
Peter Hoff (loopy perkusjne)
   
Życie i śmierć to pojęcia znane praktycznie każdemu dojrzałemu i samodzielnie myślącemu człowiekowi, pojęcia nierozerwalne, analizowane w wielu aspektach, historycznych, filozoficznych, socjologicznych, literackich, znane jako tematy obecne w szeroko rozumianej kulturze, także w muzyce, na przestrzeni epok, od starożytności. Pomimo takiego wstępu nie mam zamiaru w poniższym eseju zajmować się bliżej zagadnieniami życia i śmierci, z kilku powodów, między innymi dlatego, że nie dysponuję stosownymi kompetencjami w tym zakresie, oraz dlatego, że głównym aktorem tekstu pozostać powinna muzyka i piosenki. Jednak każdy wie, że śmierć stanowiąca oznakę ustania życia, uznawana jest za smutną okoliczność, z czym wiąże się specyficzna atmosfera, nastrój, stan emocjonalny ogarniający wszystkich dotkniętych tym przeżyciem. Pewnego rodzaju paradoksem jest jednak fakt, że śmierć stanowiła i stanowi także współcześnie impuls do pracy twórczej, pewną siłę sprawczą, która powoduje, że ludzie kreatywni, obdarzeni talentem, umiejętnościami literackimi, malarskimi czy muzycznymi potrafią przekazać, podzielić się ze swoimi uczuciami, refleksjami, przemyśleniami związanymi z przeżywaniem śmierci. Nieodłącznymi partnerami takich przeżyć są stosowny, elegijny klimat, nostalgia, skłonność do pochylenia się nad własnym życiem, smutek, ale także nadzieja, wiara. Wielokrotnie w takich sytuacjach sięgamy także pamięcią do przeszłości, niekiedy bardzo dalekiej. Takie emocje, odcienie i tonacje spotka słuchacz na ścieżkach albumu „Song for a Friend”, wydanego w roku 2016, w eleganckiej, acz dosyć ascetycznej szacie graficznej, której stonowana kolorystyka, jeżeli w tym przypadku można w ogóle mówić o takim zjawisku, doskonale pasuje do tematyki songów. Z dźwięków zarejestrowanych w studio emanuje głównie smutek, spokój, zaduma, także ból i cierpienie, choć bywa także ciut bardziej optymistycznie. Nastrojowość stanowi ważny składnik wydawnictwa, choć sprowadzanie jej charakteru wyłącznie do ciemnych, mrocznych barw nie jest zgodne zapewne z intencjami autora, który komponując piosenki nie tylko do zmarłego przyjaciela znalazł sposób na duchową równowagę, uciekając skutecznie od negatywnych, depresyjnych odczuć. Już tytuł publikacji Raya Wilsona „Song for a Friend” wyraźnie wskazuje adresata dedykacji pięknej muzyki. Inspiracją do stworzenia albumu stała się śmierć Jamesa Lewisa, długoletniego przyjaciela Raya. Zawartość dysku, nieco ponad 43 minuty, obejmuje dziewięć opowieści o życiu autorstwa Wilsona oraz bonusowy utwór „High Hopes” z repertuaru Pink Floyd, w ślicznej, chwytającej za serce i fascynującej wersji Raya. Na albumie dominuje akustyka, wyciszone brzmienie, kapitalne tematy melodyczne, bardzo poetycki nastrój, oszczędne aranżacje, choć nie jest to muzyka wyłącznie w wersji unplugged. Muzykowi udała się wzorcowa wręcz integracja, zachowanie równowagi pomiędzy wrażliwymi, emocjonalnymi tekstami dotyczącymi generalnie uniwersalnych wartości ludzkiej egzystencji oraz znakomitym obliczem instrumentalnym kompozycji. Nie chciałbym deprecjonować zasług wszystkich, towarzyszących Rayowi muzyków, ale mam wrażenie, że bez gitarzysty Uwe Metzlera blask muzyki pokryłby się patyną. Metzler sprawdza się zarówno jako gitarzysta akustyczny, doskonale czujący wymowę tekstów, jak również elektryczny, wzmacniając swoimi partiami wzruszającą melodykę. Gdy zestawimy niepowtarzalny głos Raya Wilsona, wręcz stworzony do ballad, z  liniami gitarowymi to ciarki gwarantowane.
    
„Song for a Friend” ekscytuje swoim pięknem, atmosferą późnowieczornych godzin, intymną ciemnością za oknem, narzucając wręcz pewne, bardzo kameralne warunki odbioru tej muzyki. Perfekcyjnie zintegrowane komponenty instrumentalno- wokalne tworzą niepowtarzalny miks o potężnej sile emocjonalnej, który potrafi wzruszyć, zaintrygować, ukołysać wyrafinowanym tematem melodycznym. Biorąc po uwagę cel albumu, jego zawartość tekstową, nie dziwią klimaty utrzymane w tonacji melancholii, niezwykle refleksyjne, osobiste, skłaniające do zastanowienia, ale w utworach znalazło się również miejsce na bardziej pozytywne nastawienie do niektórych wartości ludzkiego życia, nadzieję, wiarę. Ray Wilson należy do grona artystów wszechstronnych, mądrych swoim doświadczeniem zawodowym, który zdaje sobie doskonale sprawę, że nawet najpiękniejsza akustyka w nadmiarze powszednieje, traci swój blask, stąd wykorzystanie brzmień elektrycznych, trzymanych w ryzach, nie przekraczających pewnych, nakreślonych indywidualnością artysty, czysto umownych granic. Dlatego nie należy spodziewać się ostrych riffów, motorycznych rytmów czy gęstego, „bizantyjskiego” brzmienia. Ray podąża raczej drogą minimalizmu, oszczędności dźwięków. Obok wyżej wymienionego Uwe Metzlera w gitarowej przestrzeni albumu wyróżnia się Ali Ferguson, gość, który dał się poznać nie tylko w repertuarze Wilsona, ale także własnym, autorskim, jako gitarzysta wrażliwy, grający uczuciami, któremu niepotrzebne są spektakularne, długaśne solówki, żeby pokazać swoje mistrzostwo. Poza wszelką dyskusją jest jego wpływ na kreowanie atmosfery, choć czyni to bardzo wstrzemięźliwie, od niechcenia, pozostawiając wirtuozerskie ślady w strukturze niektórych piosenek. Album „Song for a Friend” trafia celnie w serducho każdego słuchacza, pobudza wrażliwość, pozytywnie wpływa na estetykę, swoim specyficznym nastrojem „odrywa” trochę od rzeczywistości, pozwalając zapomnieć o ludzkiej agresji, szerzącej się nienawiści, głupocie i wielu innych ciemnych aspektach codziennej szarpaniny.
    
Zestaw nagrań inauguruje „Old Book On The Shelf”, pieśń, która momentalnie tworzy nastrój wciągający swoim niepoślednim pięknem, emanujący ciepłem, przyjaźnią i delikatnością, czarujący prostą acz śliczną melodyką. Ray rozpoczyna wokalnie na granicy recytacji i śpiewu, a magia melodii uwolniona zostaje w refrenie. W zasadzie w przypadku Raya Wilsona truizmem jest przypominanie jego talentu do tworzenia błyskotliwych wątków melodycznych, bo to swoisty aksjomat, gdyż ten artysta ma chyba genetycznie zakodowane kreowanie poruszających duszę fragmentów, ujmujących magnetyczną wręcz melodyką. Tak jest także w tym songu, lekkim, zwiewnym, chwytliwym jak ponadczasowy przebój w dobrym tego słowa znaczeniu. Po takim zaproszeniu do wysłuchania albumu oczekiwania mogą szybować wysoko w górę, a autor jak natchniony kontynuuje spektakl. „Over My Dead Body”, mroczny, gorzki, przygnębiający, opowiada o dwóch przyjaciołach, którzy rozstali na lata podążając własnymi drogami. Ten utwór czerpie swoją siłę z dwóch źródeł, głosu Raya i gitarowej akustyki Uwe Metzlera, choć w dalszej części pojawiają się także subtelnie zaznaczone w tle klawisze, oraz akcenty „wydobyte” z elektryki gitarowych strun. Zazdrość i gorycz, uczucia, które posiadają destrukcyjną siłę, to „bohaterowie” kolejnej piosenki „Cold Light Of Day”, gorzki w swojej wymowie, liryczny i powolny song, przyspiesza swój akustyczny bieg w zabójczo melodyjnym refrenie. Tytułowy „Song for a Friend”, zdecydowanie punkt kulminacyjny albumu, przepojony nostalgią, smutkiem, utwór w którym Ray wraca do wspomnień swojego dzieciństwa, naszkicowanych z elegancją, estetyczną subtelnością i powagą, melancholijnych, sekwencji dźwięków utrzymanych w średnim tempie. W tym powrocie do źródeł Rayowi towarzyszą myśli o przyjacielu z tamtych lat, który po wypadku przykuty do wózka inwalidzkiego, samobójczo zakończył swoje życie. Piękna to pieśń, bo nazwać ją piosenką byłoby grubym nietaktem, pełna refleksji, szczenięcych przeżyć i zapachu morskiego wiatru, pieśń przygotowana bardzo oszczędnie w zakresie instrumentalnym, rozpisana w zasadzie na trzech aktorów, wokal- gitarę- bębny. A pomimo tego świadomego minimalizmu i skromności aranżacyjnej słowa i muzyka trafiając w poczucie estetyki każdego słuchacza, na długo pozostają w umyśle, czarują lekkością, uczuciem, artyzmem i wdziękiem. „How long is too long”, temat pozostaje, muzycznie następuje korekta, przy zachowaniu nastrojowości. Nieco inna barwa głosu, inne emocje, inne akordy gitary akustycznej i elektrycznej, wyrazista linia perkusji, delikatny pasaż organowy. Zmienna intensywność, w części środkowej brzmienie gęstnieje, wzrasta nieco dynamika, ale pomimo tych zabiegów to kolejna pastelowa mozaika dźwięków na tym albumie. Także kolejne numery na płycie utrzymane są w podobnej konwencji, zgodnej zresztą z założeniami artystycznymi autora, z przewagą brzmień akustycznych, balladowych i wspaniale melodyjnych. „Not Long Till Springtime” dedykowany partnerce życiowej Raya, traktuje o nadziei, zupełnie dobrze występuje w roli kawałka pop, promowanego zresztą na pierwszym singlu z albumu. Powtarzanie uwagi, że słuchacze otrzymują kolejną melodię, która cieszy ucho i pozostaje na dłużej w pamięci, mija się z celem, gdyż to dla tej muzyki swoista norma. Także następne trzy piosenki trzymają wyśrubowane standardy dojrzałej sztuki muzycznej, która zachwyca przede wszystkim urodą akustycznych fraz, niebanalnymi liniami melodycznymi, doskonałymi partiami wokalnymi, bo Ray Wilson potrafi głosem czarować, wręcz hipnotyzować, czego dowodem są poszczególne rozdziały tego albumu osobistych wspomnień. To stwierdzenie odnosi się również do finałowego coveru z repertuaru Pink Floyd. „High Hopes”, bo o tym diamencie z Floydowej kolekcji mowa, w interpretacji Raya nie odbiega zbytnio od oryginału. Ale ta prześliczna kompozycja oznaczona zostaje wyraźną pieczęcią autora albumu, niepowtarzalnym głosem, który w tym utworze wnosi nową jakość. Także instrumentalnie to genialne wykonanie podkreśla pełen profesjonalizm wszystkich artystów towarzyszących Wilsonowi na płycie. Po wysłuchaniu można zacząć się zastanawiać, czy zaproponowana wersja dorównuje oryginałowi, a w tym przypadku odpowiedź może być tylko twierdząca. I zapewniam, że powyższy pogląd  nie ma w sobie ani odrobiny herezji.
   
Album „Song for a Friend” to wyjątkowo udane, spójne stylistycznie dzieło Raya Wilsona. Autorowi udaje się poruszyć najbardziej intymne zakątki ludzkiej wrażliwości, skłonić do zastanowienia nad kruchością naszego bytu, do refleksji nad zawikłanymi ludzkimi losami, a jego opowieść wydaje się być na wskroś prawdziwa i autentyczna, prosta i naturalna, przynosząc wiele bliskich każdemu emocji, uczuć, szczerych i zaangażowanych, wpływających na stan naszego umysłu.  Oczywiście można postawić zarzut, że takie były oczekiwania, że brakuje czynnika zaskoczenia, że jest nazbyt spokojnie, ale, znając motywy powstania tego albumu, tak musiało się stać. Jednym z istotnych elementów tej muzyki jest cisza, dlatego zadbajmy o właściwe warunki odbioru, które pomogą słuchaczom docenić jej piękno. Ta muzyka nie cierpi jazgotu, rozgardiaszu, nerwowej krzątaniny. Ten album powstał dla przyjaciół, czyli także dla wszystkich tych fanów sympatycznego Szkota, którzy identyfikują się z jego drogą artystyczną, wspierają go duchowo, a każdy , kto zalicza się do tego grona, potrafi zrozumieć tę osobistą opowieść o życiu, nasyconą nostalgią, uczuciami, miłością.  
(5/ 6)
Włodek Kucharek

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5038213
DzisiajDzisiaj2273
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień13636
Ten miesiącTen miesiąc41864
WszystkieWszystkie5038213
18.117.186.92