Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

ME AND THAT MAN - Songs of Love and Death

 

(2017 Agora, Sony ATV)
Autor: Grzegorz Cyga
 
agora sony atva m
Tracklist:
1. My Church is Black
2. Nightride
3. On the Road
4. Cross My Heart and Hope To Die
5. Better The Devil I Know
6. Of Sirens, Vampires and Lovers
7. Magdalene
8. Love & Death
9. One Day
10. Shaman Blues
11. Voodoo Queen
12. Get Outta This Place
13. Ain't Much Loving
14. Cyrulik Jack 
   
Nareszcie ukazała się jedna z najbardziej oczekiwanych płyt roku. „Songs of Love and Death” stworzył zespół Me and That Man, pod którego nazwą kryje się niesamowicie abstrakcyjna kolaboracja ostatnich lat - Adama Nergala Darskiego z zespołu Behemoth z Johnem Porterem znanym z Porter Bandu i duetu z Anitą Lipnicką. Ci dwaj Panowie postanowili połączyć siły i pójść wspólną drogą w stronę korzeni, w stronę bluesa. Ciekawostką jest też to, że Nergal używa tutaj swojego naturalnego głosu, co dotychczas robił tylko kilkukrotnie, m.in w gościnnym coverze utworu „Highwayman” Jimmy’ego Webb’a, od którego de facto zaczęła się jego przygoda z Porterem. Proces twórczy został tutaj podzielony na pół i część kompozycji jest autorstwa Nergala, część Johna, a kilka z nich jest stworzona wspólnie (choć moim zdaniem więcej jest tych należących do starszego członka duetu). Z miejsca da się rozpoznać, kto stoi za daną piosenką. Te od Johna są z reguły bardziej stonowane, romantyczne, czego świetnym przykładem są „On the road” czy „Of Sirens, Vampires and Lovers, lecz nie brakuje też żywszych momentów jak „Nightride” czy „Lies” (wraz z „Submission” stanowią zawartość w wersji deluxe), które nawiązują do brytyjskiego rocka lat 70-tych. Kompozycje Darskiego są oszczędne, melancholijne, ale czuć w nich dużo dynamizmu. Weźmy chociażby taki „My Church is Black” znany również jako „Cyrulik Jack”. Charakteryzują go powolny groove i zagęszczone akordy. Do tego każdy z utworów posiada solówkę. Ponadto można go rozpoznać po tekstach. Nawet na tej płycie sięga po motywy biblijne i przedstawia je w sposób kontrowersyjny, np. w „Magdalene” odwołuje się do relacji między Jezusem a Marią Magdaleną, z którą według niektórych teorii miał mieć romans. Nie brak też osobistych liryków jak w „Cross My Heart and Hope to Die”, w których największe wrażenie robi dziecięcy chórek wyśpiewujący tekst o odejściu od Jezusa, co przypomina słynne „Another brick in the Wall Part 2” Pink Floydów, ale to nie jedyne takie skojarzenie. Od strony muzycznej cała płyta jest wehikułem czasu. Nie znajdziecie na niej nic nowego, ba, możecie mieć uczucie dejà vu. Nie trudno będzie skojarzyć „Nightride” z „Personal Jesus” Depeche Mode, „Magdalene” z „Vulture” z ostatniej płyty Iggy’ego Popa czy „Get Outta This Place” z „La Grande” od ZZ Top. To wydawnictwo jest prawdziwą pocztówką lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych. Jedynymi kompozycjami, gdzie słychać cięższe brzmienie jest „Better the Devil I Know” z wokalizami rodem z „Temple of Love” od Sisters of Mercy i tytułowe „Love & Death”, nad którymi unosi się duch The Doors. Całość jest bardzo spójna pomimo dużej różnorodności: od klasycznego bluesa, przez nawiązania do rockabilly w „Voodoo Queen, po country w „Lies” i „One Day”. Jedynie kilka pozycji mi do końca nie pasuje, mianowicie „Shaman Blues” i „Of Sirens, Vampires and Lovers” i o ile w przypadku tego drugiego moim zdaniem złym pomysłem było umieszczenie go po energicznym „Better the Devil I Know” i wystarczyłoby go umieścić przed nim lub w okolicach końca albumu, ponieważ całościowo ten debiut to bardzo przebojowy materiał mimo swej prostoty, a pierwszy z wymienionych utworów sprawia wrażenie napisanego typowo pod radio. Chodzi mi tu głównie o refren, który jest bardzo prosty i komercyjny, a po Nergalu jednak nie spodziewałbym się, że będzie chciał trafić do szerszego grona odbiorców i zgodzi się na taki utwór. Do omówienia zostaje jeszcze jedna kwestia - jak wypadł Adam Darski śpiewając swym naturalnym głosem? Ten oto zatwardziały metalowiec, który swe emocje uzewnętrznia poprzez krzyk nagle spuścił nieco z tonu i idzie „za głosem serca”. On sam nie ukrywał nigdy, że śpiewać nie umie i nie brał żadnych lekcji nawet teraz ze względu na ten projekt, a wyszło mu to całkiem solidnie. Owszem, są momenty, w których te niedoskonałości są widoczne jak na dłoni, ale nie jest to tak bardzo rażące. Wraz z kolejnymi piosenkami czuć, że presja z lidera Behemothu zeszła i śpiewa dużo śmielej, bo zwłaszcza w takim „My Church is Black” słychać sporą niepewność siebie do tego stopnia, że Nergal chyba sam próbuje wyolbrzymić swoje braki i wręcz stara się fałszować. Ogólnie rzecz biorąc nie jest tak źle, a w myśl obranej konwencji ma to swój urok. Gdy w swych piosenkach chowa się za chórkami to w każdej zwrotce, każdym refrenie, który śpiewa samodzielnie słychać ogromną szczerość i tęsknotę. Widać, że nie taki diabeł straszny i potrafi zamienić się w szarmanckiego gentlemana, który po kilku głębszych ukazuje swe romantyczne „ja”. Podsumowując „Songs of Love and Death” to solidny debiut. Mimo swej odtwórczości i nawiązań ma klimat, który sprawia, że ciężko znudzić się tym krążkiem. Fakt, nie jest to coś, co trafi do każdego, ale na pewno nie zabraknie odbiorców, którzy docenią bijącą z albumu szczerość i będą słuchać tych piosenek podczas nastrojowych wieczorów przy kieliszku dobrego wina lub innego trunku.
(4/6)
Grzegorz Cyga

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5049406
DzisiajDzisiaj20
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień2885
Ten miesiącTen miesiąc53057
WszystkieWszystkie5049406
18.219.22.169