Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

KALAMAZOO - Kalamazoo

 

(2017 Self-Released)
Autor: Grzegorz Cyga
 
kalamzoo m
 
Lineup:
Rafał "Wiśnia" Wiśniewski - wokal / gitara rytmiczna
Dominik "Domino" Zuziak - gitara solowa
Piotr "Ufo Niewiadom" Niewiadomski - bass
Mikołaj Czernych - perkusja
   
Tracklist:
Buldożer
Minione Dni
Obok nas
Krew
Wolę być sam
Anastazy
Słońce
Buty
Szybciej
Droga
     
Przepis na to, aby założyć zespół jest dość prosty - weź kilku kumpli ze szkolnej ławki, którzy umieją grać i zamknij ich w sali prób. Takim oto tropem rozumowania poszło swego czasu Kalamazoo. Jest to zespół, który swe początki miał jeszcze w latach 90., lecz wtedy nic z tego nie wyszło.  W 2012r. udało się na nowo zebrać ekipę dawnych znajomych i raz jeszcze wspólnymi siłami spróbować coś stworzyć. Nie do końca to wyszło, bo pierwotnego perkusistę Pawła Brodę z przyczyn osobistych musiał zastąpić Mikołaj Czernych, dzięki czemu z początku niepewny powrót kapeli stał się faktem.
Efektem tej reaktywacji jest debiutancka płyta nosząca taką samą nazwę, co zespół. Zaczyna się dość nietypowo, ponieważ motyw główny serwuje nam gitara basowa. Jest to bardzo przyjemny groove, który szybko wpada w ucho i ustawia nam cały numer. Gitary „Wiśni” i ”Domina” dopełniają klimat dodając do głównego riffu nieco funku i disco, co sprawia, że „Buldożer” to ciekawy otwieracz. W podobnym klimacie są „Minione Dni”, choć są szybsze i nieco agresywniejsze.
Dopiero trzeci utwór zmienia front, ponieważ „Obok nas” to wolniejszy utwór rozpoczynający się solówką, która pasowałaby do przedostatniego wydawnictwa Red Hot Chili Peppers - „I’m With You”, by później przerodzić się w melodię o bardziej wakacyjnej atmosferze, a sama linia melodyczna w zwrotkach przypomina mi trochę twórczość Piotra Szczepanika. Może to być dla Was zaskoczeniem, ale w większości ten skład tworzą dojrzali mężczyźni, dlatego nie dziwi fakt, że silnie czerpią z lat siedemdziesiątych, osiemdziesiątych, a nawet właśnie sześćdziesiątych. Jednak z założenia Kalamazoo to grupa rockowa, czego zalążek dostajemy we „Krwi”, którą mimo prostoty nazwałbym utworem progresywnym, z powodu częstych zmian tempa czy też nowych riffów. Jednak najmocniejszymi fragmentami tego krążka są „Wolę być sam” i „Droga”.
W pierwszym dość mocno wybrzmiewają echa Sex Pistols czy też późnego The Ramones. To łatwy do zapamiętania tekst okraszony melodyjnym refrenem i wyrazistą solówką. Pomimo prostego riffu opartego na standardowych akordach „Wolę być sam” może stać się największym hitem Kalamazoo. Druga kompozycja odwołuje się do późnych lat 80, kiedy to królowały takie gatunki jak hard rock i grunge. Nietrudno główny riff skojarzyć z „Aleją Gwiazd” Zdzisławy Sośnickiej czy z „MLB” Cochise. Co ciekawe „Wolę być sam” brzmi jak kontynuacja „Minionych Dni”. Melodie są do siebie podobne, mimo, że w „Minionych Dniach” słychać inspirację Sztywnym Palem Azji, a teksty obu piosenek puszczone po sobie wydają się tworzyć konceptualną całość.
Czas jednak powrócić do wolniejszych kompozycji, na których opiera się prawie cała druga połowa albumu.
„Anastazy” i „Słońce” romansują z klimatami reggae. Można w nich bez trudu usłyszeć echa Daabu czy Maanamu, z czego „Słońce” mogłoby spokojnie znaleźć swe miejsce w komercyjnych stacjach radiowych. Ciekawe jest to, że „Słońce” ma dłuższy czas trwania, choć „Anastazy” brzmi na bardziej rozbudowaną i wydłużoną kompozycję.
„Buty” to protest song, choć z początku na takowy nie wygląda. Mimo zawoalowanego przez humorystyczny i nieco infantylny styl tekstu jest to utwór o prawdopodobnie najpoważniejszej tematyce na tym albumie. Dla kontrastu muzyka jest wolna, delikatna, choć są momenty gdzie w rytm marszowego beatu, kompozycja przyśpiesza.
W przedostatniej piosence „Szybciej” powracamy do klimatów hard rocka i funku. Nie do końca rozumiem, dlaczego nadano taki tytuł, ponieważ przez większość czasu numer jest osadzony w średnim tempie. Dopiero pod koniec na czas solówki zostaje podkręcony, aby zaserwować nam nieco funkowych dźwięków. Niestety czas trwania to 7 minut, co przy tak wolnym utworze męczy. Jest to głównie spowodowane powtórzeniem zwrotki, ponieważ refrenu tutaj tak naprawdę nie ma, a przynajmniej takiego chwytliwego.
Jednak nie wszystko złoto, co się świeci. Debiut Kalamazoo jak dobry, by nie był, ma kilka mankamentów.
Zacznę od najlżejszego - dobór piosenek. Moim zdaniem płyta jest dobra, ale została nagrana na jedno kopyto. Tak jak pisałem wcześniej utwory następujące po sobie miewają podobne elementy przez co słuchając jeden za drugim możemy nie odróżnić pozycji numer dwa od trzeciej. Zwłaszcza tyczy się to tych wolniejszych propozycji.
Kilka z nich jak „Obok nas” czy „Anastazy” to typowe wypełniacze. Uważam również, że zespół mógł lepiej ustawić dane numery. Album zaczyna się od niezbyt dynamicznego „Buldożera”, po czym następne utwory to przeplatanie wolniejszych z szybszymi. Lepszym wyjściem byłoby ułożenie materiału od najszybszego do najwolniejszego. Do tego też dochodzi fakt, że wiele tutejszych piosenek jest niepotrzebnie wydłużonych, co słychać np. po „Szybciej”, gdzie wstęp trwa aż minutę.
Kolejnym problemem jest brzmienie. Co prawda nie jest ono najgorsze, ponieważ słychać praktycznie każdy instrument, ale często jest tak, że jeden przyćmiewa drugi. Przykładowo w „Buldożerze” bas w intro jest bardzo głośny. Osobiście lubię jak jest dobrze nagłośniony, ale tutaj troszkę przesadzono -  jeśli podkręcimy sprzęt grający może on zacząć wydawać nieprzyjemne szmery. Ponadto basista swoimi partiami przykrywa jedną z gitar i perkusję. Na odwrót jest np. w „Wolę być sam” i perkusji praktycznie nie słychać, a trzeba nadmienić, że w tym kawałku partie Mikołaja Czernycha brzmią jakby grał automat perkusyjny. Przez takie niedopatrzenia nieraz zauważymy, że zespół gubi rytm. Zdarza się to również perkusiście, który m.in. w końcówce „Szybciej” przyśpiesza tak, że tworzy się dysonans i kakofonia.
Wymieniłem tylko kilka rzeczy, a jest ich więcej i w całej produkcji wydawnictwa wyczuwalny jest ogromny pośpiech. Bardziej skupiono się na tym, aby w końcu wydać ten produkt, niż na sprawdzeniu czy wszystko brzmi równo, czy wokalista śpiewa czysto (a niestety na tym polu również są rzeczy do poprawy) i czy końcowy mastering jest zadowalający dla wszystkich.
Podsumowując debiutancki krążek Kalamazoo to płyta z solidnym, choć nieco archaicznym materiałem, która powinna spędzić jeszcze w produkcji trochę czasu. Rozumiem, że była potrzeba i chęć zarejestrowania gotowych kompozycji, lecz całość powinna zostać lepiej dopracowana, a sam zespół powinien najpierw dać trochę koncertów, popróbować sił w konkursach - po prostu pokazać się publiczności i poczekać na ich odbiór. Z pewnością zaowocowałoby to większą liczbą utworów, które można by nagrać, aby poziom albumu był cały czas równy. Niemniej jednak warto sięgnąć po tę pozycję i cofnąć się w czasie.
(4/6)
Grzegorz Cyga

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5037971
DzisiajDzisiaj2031
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień13394
Ten miesiącTen miesiąc41622
WszystkieWszystkie5037971
3.139.86.56