Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

PULL THE WIRE - Negatyw

 

(2017 Self-Released)
Autor: Grzegorz Cyga
 
pull-the-wire-negatyw m
Tracklist:
Negatyw
Życie w trasie
Korporacyjna gra
Dziewczyny z klubu Go-Go
Analogowy gość w cyfrowym świecie
Kłamstwa
Groupies
Nagła śmierć
Londyn
Wolny człowiek
Czas na lepszy czas
Janusze i Abdule
    
Skład:
Paweł „Marszal” Marszałek - gitara elektryczna
Daniel „Koziar” Koźbiał - gitara elektryczna
Adam „Micro” Marszałek - gitara basowa
Damian Pyza - wokal
Marek Adamek - perkusja
    
„Punk nie umarł” - do niedawna ciężko było mi uwierzyć w ten frazes. Od początku XXI wieku nie było za dużo kapel, które grałyby taką muzykę, a tym bardziej były rozpoznawalne i pochodziły z Polski. Jednakże od jakiegoś czasu się to zmienia i mamy na rodzimym podwórku kilka ciekawych zespołów. Jednym z nich jest Pull The Wire z Żyrardowa, który właśnie wydał swą drugą długogrającą płytę zatytułowaną „Negatyw”.
Choć ich kariera dopiero nabiera rozpędu to za mikrofonem stoi już trzeci wokalista. Z pierwszym koncertowali przez pięć lat, a z drugim wydali demo, epkę oraz debiutancki album, który przepełniony był solidnymi numerami, z których część weszła na stałe do koncertowego repertuaru.
Na najnowszym krążku mamy 12 kawałków dzielących się na dwie kategorie: punkową i eksperymentalną. Ta pierwsza reprezentuje klimaty dobrze znane dotychczasowym fanom.
Natomiast druga stara się dotrzeć do szerszej publiczności i utwory z niej mają szansę zaistnieć w rozgłośniach radiowych.
Płyta zaczyna się od energicznego tytułowego „Negatywu”. Emanuje on prostotą i już po pierwszym riffie wpada w ucho. Zespół ma talent do pisania chwytliwych melodii oraz chóralnych refrenów i na tym schemacie oparta jest również druga piosenka - „Życie w trasie”. Wpatrując się w tekst nietrudno odgadnąć, że w założeniach miała być lekka i przyjemna. Tej hardrockowej kompozycji nie powstydziłyby się takie zespoły jak Def Leppard, Steel Panther czy KISS.
„Korporacyjna gra” powraca nieco do cięższego grania w skondensowanej formie, jednak wciąż pozostajemy w hardrockowym anturażu a la Guns ‘N’ Roses. Ale i tu uświadczymy pewne odstępstwa, bo pojawia się zwolnienie tempa, które później wzrasta, aby agresywnie urwać numer i przejść do następnego.
Niech nie zmyli Was tytuł „Dziewczyny z klubu Go – Go” - to nie jest żaden nowy hit od legend disco polo. Jest natomiast ulepiony z podobnej gliny co „Życie w trasie”, a różnica polega na formie podania. Tam mieliśmy bezpośrednie uderzenie w twarz. Tutaj zespół stara się zbudować atmosferę powoli rozkręcając numer (początek brzmi jak żywcem wyjęty z dawnego Kabanosa) i doprawiając go opowiedzianą w tekście historią. Jednak fakty są takie, że muzyka jak i fabuła są bardzo lekkie i stanowią jedynie pretekst dla przebojowych rytmów.
„Analogowy gość w cyfrowym świecie” zamyka pierwszą, lżejszą połowę wydawnictwa i wprowadza nas w punkowy klimat, który będzie panował prawie do ostatniej minuty. Pojawiają się w końcu bezpośrednie teksty, bunt przeciwko teraźniejszej mentalności. Mówiąc krótko - Pull The Wire przypomniało sobie czym jest punk rock.
Niestety po zadaniu nam tak mocnego ciosu chłopaki potrzebują chwili odpoczynku i efektem tego są „Kłamstwa” i „Groupies”. Pierwszy z nich mimo wciąż agresywnych partii instrumentalnych jest słabym utworem i nie ratuje tego nawet wrzask Pyzy na końcu. Tekst jest tak bardzo błahy, że aż sprawia wrażenie wymuszonego. Gdyby go nie dogrywano może mógłbym powiedzieć, że dostaliśmy solidny instrumental. Niestety tak się nie stało i mamy pierwszą pozycję do wyrzucenia.
„Groupies” to ballada wzbogacona typowymi koncertowymi zaśpiewami. Na wypadek jakichś wątpliwości główny gitarzysta Paweł „Marszal” Marszałek postanowił, że rozpocznie swoje gitarowe wojaże od ckliwej solówki w klimacie „November Rain”. Z tej próby udawania Slasha wypadł dobrze, choć właśnie brakuje mi czegoś oryginalnego, co pokazałoby, że to gra „Marszal” a nie ktoś inny. Nie mam nic przeciwko inspirowaniu się wielkimi gitarzystami, ale nigdy nie dam zezwolenia na to, aby bezczelnie zrzynać z kogoś nie dodając nic od siebie. Potrzebujecie dowodu? Posłuchajcie tego co się dzieje w trzeciej minucie - w miejscu gdzie solówka powinna rozbrzmiewać i rozkładać na łopatki słuchacza, ta została specjalnie ściszona i ukryta w tle, jakby bano się, że uwydatni brak własnego pomysłu na improwizację. I tak właśnie jest - po początkowym solo, otrzymujemy błądzenie po skali bez większej inwencji.
Na szczęście „Nagła Śmierć” uplasowana w spisie na 8 miejscu wszystko wynagradza. Czegoś takiego właśnie oczekuje się od punkowców. Agresja, prostota i potężne brzmienie jak u Die Toten Hosen. Pyza ma szanse w końcu pokazać, że wybór jego osoby na gardłowego PTW nie był przypadkowy. Ten kawałek to murowany hit, który znajdzie swe miejsce w stałym repertuarze.
„Londyn” to ukłon w stronę Sex Pistols i rodzimej Sex Bomby. Choć znów pojawiają się lekkie liryki i nawiązania do popkultury to muzyka jest już dużo bardziej żywsza niż na początku płyty. Z kolei „Wolny człowiek” to hołd w stronę polskiego Proletaryatu i kolejny po „Nagłej śmierci” protest song, który ma szansę na peany od starych fanów. Co ciekawe w połowie usłyszymy nawiązania do Luxtorpedy zarówno w tekście jak i w stylu śpiewania Pyzy, który pokusił się o rapowanie w stylu Hansa. 
Przedostatnia piosenka to takie nowe „Kapsle” podszyte duchem Defektu Muzgó. Wiadomo, tamten kawałek stał się wielkim przebojem i nic dziwnego, że muzycy próbują powtórzyć ten sukces. Tu im się to udało, choć jak dla mnie tekst znów jest najsłabszym elementem propozycji. Ok, jest on kolejnym napisanym pod wpływem ostatnich samobójstw muzyków, a na koncertach numer sprawdzi się doskonale. Niemniej jednak czuć, że całość została wykalkulowana i napisana od niechcenia co potwierdza ta linijka:
„Może los uśmiechnie do mnie się
Może jutro przyjdzie wiosna
Wróci mi do życia chęć” .
Cytując fragment „cały czas czekam na lepszy czas” po sinusoidalnej całości ciekawy byłem kody albumu. Nie sądziłem jednak, że zostanie on zamknięty w TAKI sposób.
„Janusze i Abdule” to kolejny eksperyment, który pokazuje rozwój żyrardowskich muzyków. Mamy do czynienia z mieszaniną punk rocka z grungem od Alice in Chains. Wszystko jest utrzymane w skali bizantyjskiej co daje arabski klimat. Chociaż po raz kolejny słowa nie należą do specjalnie wybitnych to mają silny przekaz. Jednakże świetna muzyka sprawia, że całkowicie zapominamy o tym, że w tej piosence ktoś śpiewa (a oprócz Pyzy tutaj usłyszymy też Zenka Kupatasę z Kabanosa) i swą uwagę bardziej skupiamy na niesamowitych melodiach i solówkach.
Co do jakości brzmienia w porównaniu z pierwszą płytą mamy spory progres. Każdy z instrumentów dostał dużo przestrzeni i jest słyszalny(w szczególności bas Mikra). Głos wokalisty w końcu nie przysłania muzycznych współtowarzyszy tylko je dobrze uzupełnia. Można się czepiać tego, że wokal jest pozbawiony charakterystycznego brudu, ale Pyza dużo lepiej wykorzystuje swoje możliwości niż jego poprzednik.
Kiedy trzeba to śpiewa czystym, jasnym głosem, ale nie boi się porządnie ryknąć w mikrofon. Sprawia to, że w porównaniu z debiutem mamy dużo bardziej urozmaicony śpiew, a słuchacz nie ma wrażenia, że słucha cały czas tego samego. 
Do tego wielki plus należy się za wydanie płyty. Oprócz ładnej okładki, której styl kojarzy się z „DaDaDam” Perfectu mamy ciekawie rozbudowane wnętrze wydawnictwa. Książeczka z tekstami została przyczepiona na samym środku, przez co nie musimy się wysilać, aby ją znaleźć, a następnie wtykać w małą szparę między okładką a krążkiem, który jest stylizowany na winyl. Do tego jeśli planujecie zdobyć autografy to o tym również pomyślano. Jedna ze stron przedstawia grafikę, na której są kolumny głośników, a nad nimi widnieje sufit, na którym można złożyć podpisy.
Jedynym poważnym problemem jest rozrzut materiału. Tak jak wcześniej pisałem - piosenki można podzielić na dwa obozy i rozumiem, że sukces „Kapsli” sprawił, że PTW chce trafić do jak najszerszego grona odbiorców, lecz niestety w rzeczywistości wygląda to tak, że na nowej płycie jest za dużo „lajtowych” numerów. Przyznaje, w większości są to dobre rzeczy, ale gdzieś w tym wszystkim zatraciła się szczerość, bezkompromisowość jaka uderzała w nas kilka lat temu.
Cenię tę kapelę za to, że grają to co chcą i co siedzi im w duszy, nie patrząc na to czy to się sprzeda. Z tych chłopaków biła pasja i miłość do muzyki, więc kibicuje im i szanuje ich, ale słuchając ich najnowszego dzieła mam spory niedosyt. Pull The Wire przedstawia się jako młody, punkrockowy band, a tu tak naprawdę tego gatunku mamy najmniej i do końca nie wiadomo, co ci młodzieńcy chcą grać.
Jeśli po przesłuchaniu tej płyty ktoś spytałby mnie „Czy punk rock umarł?”, moją odpowiedzią byłoby „Nie wiem”.
Ocena - 4/6
Grzegorz Cyga

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5049323
DzisiajDzisiaj1162
WczorajWczoraj1640
Ten tydzieńTen tydzień2802
Ten miesiącTen miesiąc52974
WszystkieWszystkie5049323
18.217.220.114