Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

BEHEMOTH - I Loved You At Your Darkest

 

(2018 Mystic Productions)
Autor: Grzegorz Cyga
 
behemoth i loved you at your darkest m
Tracklist:
Solve (Intro)
Wolves Ov Siberia
God = Dog
Ecclesia Diabolica Catholica
Bartzabel
If Crucifixtion Was Not Enough
Angelvs XIII
Sabbath Mater
Havohej Pantocrator
ROM 5:8
We Are The Next 1000 Years
Coagula (Outro)
          
Lineup:
Adam "Nergal" Darski – lead vocals, guitars
Zbigniew "Inferno" Promiński – drums
Tomasz "Orion" Wróblewski – bass, backing vocals
Patryk "Seth" Sztyber – guitars, backing vocals
             
Minęły czasy, kiedy Behemoth starał się dorównać najlepszym kapelom. Dziś zespół Adama Darskiego jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych na świecie i może pozwolić sobie na nagrywanie takiej muzyki, na jaką ma ochotę. Na „The Satanist” zaczęły pojawiać się melodyjne kompozycje, które następnie wypełniły debiut Me and That Man „Songs of Love and Death”. Wokalista przyznał, że dzięki współpracy z Johnem Porterem stał się bardziej płodnym i kreatywnym artystą blackmetalowym niż dotychczas. Z tego powodu sprawdzam czy „I Loved You At Your Darkest” ma szansę zadowolić obecnych fanów grupy.
Jedenasty studyjny album otwiera klimatyczne intro „Solve”, które niczym kilka solowych piosenek Nergala zostaje zaśpiewane przez dzieci. Odważna deklamacja „Elohim!
I shall not forgive! Adonai! I shall not forgive! Living God! I shall not the forgive! Jesus Christ! I forgive thee not!” wypowiedziana przez małoletnich jest w stanie poruszyć i wywołać gęsią skórkę. Jednak czy w 2018 roku takie zabiegi artystyczne tak naprawdę kogokolwiek szokują? Odpowiedź pozostawiam Wam.
„Wolves ov Siberia” jest typowym dla zespołu otwarciem - klasyczny, agresywny riff gitarowy wtóruje równie ekspansywny śpiew Darskiego. Nie jest to zły utwór,ale do takich numerów „Blow Your Trumpets, Gabriel” czy „Sculpting the Throne ov Seth” mu sporo brakuje. Gdyby motyw występujący w środkowej części piosenki został nieco skrócony i wstawiony przed wejściem wokalu to sprawiałby dużo lepsze wrażenie.
Zapowiadaną redefinicję stylu kapeli słychać dopiero w singlowym „God=Dog”. Co ciekawe otwierająca album miniatura nawiązuje do tego numeru. Dlatego ciężko jest mi wytłumaczyć obecność „Wolves of Siberia” przed „God=Dog”. Jedyne jakie znajduję to chęć zróżnicowania brzmień - omawiany kawałek zaczyna się pulsującym riffem będącym efektem współpracy gitar z basem. Dopiero kilka taktów później nabiera diabelskiego tempa, na tle którego wypluwane są pierwsze linijki tekstu. Zwracającym na siebie uwagę elementem nie są wcześniej wspomniane dzieci, a teatralne linie wokalne, które przeplatają się z charakterystycznym growlem. Nie jest to jedyna okazja, by posłuchać nowego oblicza Behemotha.
Identyczne zabiegi zastosowano kolejno przy „Ecclesia Diabolica Catholica” i „Bartzabel”. Pomijając fakt, że numer umieszczony na piątej pozycji pełni rolę ostatniego materiału promocyjnego wydanego przed oficjalną premierą, jest to najspokojniejszy i najbardziej melodyjny fragment nowego wydawnictwa. Trudno jest uwierzyć w to, że początkowo muzycy nie mieli pomysłu na ostateczny kształt. W „Bartzabelu” wyraźnie widać wpływ istnienia pobocznego projektu Me And That Man, w którym Nergal grał country z Johnym Porterem. Lecz tutaj można doszukać się podobieństw raczej do „Angry Chair” od Alice in Chains i „Nieba dla Ciebie” Urszuli. Chociaż tekst jest inspirowany utworem Aleistera Crowleya „The Spirit of Mars” dzięki akompaniamentowi paradoksalnie jest to najweselsza piosenka, jaką Behemoth stworzył.
Po chwili oddechu trzeba na nowo nabrać rozpędu i takowy oferuje „If Crucifixtion Was Not Enough” wieńczący pierwszą połowę krążka. Chociaż nadal obecne są groove jest to numer ukierunkowany w stronę black metalu z wpływami doom metalu. Szkoda, że nie został on umieszczony nieco później na płycie, ponieważ po tak melodyjnych poprzednikach traci on swój urok i wlatuje jednym uchem, by zaraz wylecieć drugim.
Na stronie B „I Loved You At Your Darkest” nie brakuje równie ciekawych rozwiązań, do których można zaliczyć np. bogate w zmienne metrum partie perkusyjne z „Sabbath Mater” czy instrumentalna coda, trwająca nieco ponad dwie minuty. Jednakże takich smaczków jest zdecydowanie mniej i finalnie druga połowa płyty brzmi jak odrzucone piosenki z „The Satanist” lub alternatywne wersje tamtejszych. Mimo iż całość trwa 45 minut, wyrzucenie kilku pozycji i skrócenie czasu do 30 minut byłoby zdecydowanie lepszym rozwiązaniem.
„I Loved You At Your Darkest” jest materiałem bardzo spójnym, lecz nierównym. Z jednej strony mamy zapowiadane nieskrępowane granie zespołu, ale później chyba Nergal wraz z kolegami doszedł do wniosku, że nowe dźwięki za bardzo się oddalają od wypracowanego brzmienia Behemotha. Dlatego pojawiają się znane patenty nie tylko w muzyce, ale także w wyśpiewywanych wersach i np „Rom 5:8” brzmi jak młodszy brat „Ora Pro Nobis Lucifer”. Natomiast jeśli chodzi korzystanie z nowych pomysłów to jest to ogrywanie do bólu co lepszych zagrywek, które się sprawdziły w pierwszych dwudziestu minutach.
Czytając teksty można odnieść wrażenie, że są one mniej agresywne, buntownicze i obrazoburcze. Chociaż nie brakuje odniesień do różnych bóstw i demonów, jest w nich wyraźnie więcej wołania o pomoc, dodanie sił, poszukiwanie nadziei, odpowiedzi na pytania dotyczące otaczającego nas zła. Czyżby Adam Nergal Darski z upływem wieku złagodniał? Jeżeli weźmiemy pod uwagę treść ósmego wersu w piątym rozdziale „Listu do Rzymian”, który głosi że „Bóg daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł” to jak najbardziej.
W ten sposób muzyk daje nam do zrozumienia, że z powodu tego co przeszedł w ostatnich latach teraz nie walczy już z nikim, stara się cieszyć życiem, wszystkim co nas otacza i chce abyśmy żyli w symbiozie nie przeszkadzając sobie na wzajem.
Jedenasty album gdańskiej kapeli niczego nie redefiniuje. Jest to naturalna ewolucja obranego na „The Satanist” stylu. „I Loved You At Your Darkest” jest bardzo rytmicznym, melodyjnym, wręcz rockowym krążkiem. Bez większego problemu powinien przypaść do gustu nowym odbiorcom.
(4,5/6)
Grzegorz Cyga

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

4963821
DzisiajDzisiaj1212
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4771
Ten miesiącTen miesiąc46654
WszystkieWszystkie4963821
23.20.220.59