Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

KOBONG - Kobong

 

(2018/1995 Universal Music)
Autor: \m/\m/
 
kobong-kobong m
Tracklist:
CD 1
1. Dzwony
2. Drzewa
3. Rege
4. PRBDA
5. Trzcinki
6. Dolina
7. Zanim
8. Ziam dziam
9. Gnoza
10. Taka tuka
11. Zbrodnie
12. Jeżeli chcę
13. Po pas
           
CD 2
1. Drzewa
2. PRBDA
3. Reg
4. Dzwony
5. Nawet jeśli
6. Jeżeli chcę
7. Mantra
8. Ziam dziam
9. Dolina
10. Chmura
11. Walec
12. Po pas
13. Taka tuka
       
Lineup:
Bogdan Kondracki - gitara basowa, śpiew
Maciej Miechowicz - gitara
Robert Sadowski - gitara
Wojtek Szymański - perkusja
         
W 1995 roku wydana przez Izabelin Studio ukazała się debiutancka płyta warszawskiego zespołu Kobong. Krążek wzbudził moje zainteresowanie, bo na tamten czas mocno siedziałem w technicznym thrash metalu. Wtedy moimi idolami były rodzime Wolf Spider i Geisha Gonner, a przecież takie Turbo, Alastor, Pascal czy Testor też potrafili nieźle zagmatwać swoja muzykę. Nie wspominając o zagranicy. Kobong było taką ciekawostką, spojrzeniem na to samo zagadnienie ale bardziej przez pryzmat muzyki alternatywnej czy hardcorowej. Nie powiem wtedy i debiut i następny krążek "Chmury nie było" dość często gościły w moim odtwarzaczu, co rusz dostarczając moim uszom dużo satysfakcji. Z czasem sięgałem po te płyty coraz rzadziej, aż w końcu przepadły gdzieś w schowku. Trochę musiał bym się namęczyć zanim bym je wyciągnął. Ogólnie zapomniałem o Kobong i o ich muzyce. Jedynie, gdy czasami napotykałem na pełne zachwytu opinie o tym zespole i jego albumach, przypominałem sobie, że faktycznie spędziłem przy nich sporo miłych chwil. Przez te lata kult zespołu rósł, niczym ceny ich płyt na przeróżnych aukcjach. Z pewnym zdumieniem też czytałem opinie, że to nimi inspirowało się Meshuggah czy też o tym, że zainicjowali współczesny math metal. Całe szczęście w tym roku decydenci z polskiego Univewrsal Music, wpadli na pomysł, że wznowią obydwa albumy Kobong. Tym samym dał wszystkim szansę aby osobiście móc zmierzyć się z tym zespołem. W pierwszej kolejności został wydany debiut. Został na nowo zremasterowany przez Adama Toczko, a do tego dołączono drugi dysk z koncertem zarejestrowanym jeszcze przed nagraniem albumu. Generalnie do reedycji podchodziłem jak do nowego nieznanego mi albumu. O dziwo, przypomnienie i osłuchanie się z muzyką przyszło mi wyjątkowo łatwo. Muzyka wymyślona przez muzyków Kobong nosi głównie ślady inspiracji amerykańską formacją Primus (ten funkujący i klangujący bas), ale przefiltrowana jest przez ciężką rockową alternatywę i hardcore. Co zaakcentowane jest głównie ciężkimi, miażdżącymi gitarami, utrzymanymi w dość dziwacznym metrum. Nie małe znaczenie miały także wpływy metalu oraz jazzu. To ostatnie głównie słyszymy w świetnie zagranej gęstej i technicznej sekcji rytmicznej. Ogólnie kompozycje zostały napisane z niesamowita wyobraźnią, muzycy wtłoczyli w nie masę przeróżnych i zaskakujących pomysłów. Przeciętny słuchacz z pewnością gubi się w tym natłoku dźwięków. Z resztą sam ledwo za tymi pomysłami nadążam, ale właśnie to stałe natężenie dźwięków i skupienie się nad poszczególnymi utworami nadaje im tego niepowtarzalnego charakteru oraz wrażenia dla słuchacza, że dotyka się tej muzyki bezpośrednio własną świadomością. To ich siła, która trwa do dziś oraz motor do ciągłego odsłuchu tego albumu. Ciężko jest też wskazać na jakąś wyróżniającą się kompozycje. Choć są różne to mają podobne cechy i wszystkie dostarczają podobną dawkę energii. Kto uwielbia taką ekwilibrystykę dźwiękową oraz zmasowany atak nutami na uszy to przy debiucie Kobonga czuje się wręcz euforycznie. Jeśli chodzi o kwestie kompozytorsko-instrumentalno-wykonawcze, to nie wiele mam słów krytyki, natomiast jeśli chodzi o śpiew i przekaz słowny, to już znajdzie się kilka zastrzeżeń. Ogólnie głos Bogdana Kondrackiego jest słaby, ale Kobong to zespół alternatywny, więc wyśmienity śpiewak nie jest czymś koniecznym. Jednak nawet na polskiej scenie altyernatywno-hardcorowo-punkowej wielu wokalistów miało mocniejsze głosy. Na debiutanckiej płycie większość kompozycji ma polskie teksty. Jedynie dwa z nich jest w języku angielskim. Przeważnie słowa z tej sceny mają ważne przesłanie, niestety w wypadku warszawiaków jakoś specjalnie nie ruszyły mnie one. No ale  żaden ze mnie specjalista od słowa pisanego czy też poezji. W tegorocznym wydaniu znajdziemy również drugi dysk. Znalazł się na nim koncert, który odbył się w 1994 roku warszawskim klubie Remont. Różni się on zestawem nagrań w stosunku do debiutu. W setliście koncertu znalazły się "Nawet jeśli", "Mantra", "Chmura" i "Walec". Nie sądzę aby nagrania z tego koncertu były jakoś szczególnie obrabiane, a mam na myśli wszelkiego rodzaju dogrywki itd. Utwory na tym koncercie brzmią jeszcze bardziej surowo, co daje im jeszcze więcej mocy. O dziwo mnie pasuje to jeszcze bardziej. No cóż, fanom którzy nie załapali sie na debiut Kobonga, w ogóle na obie ich płyty, może łatwiej jest konfrontować zespół warszawiaków do tego co robiło później Meshuggah czy też kapele ze sceny math metalowej. Jednak co by nie robili to warto pamiętać, że ten zespół i jego dorobek warty jest zapamiętania. Po prostu warto mieć ich albumy u siebie na półce. Jedynie kwestia gustu. Sam zdecydowanie nadal wolę Wolfa Spidera i Geisha Gonner, ale docenia też dokonania Kobonga. Jak ktoś się nie przekona do ich muzyki to nic tego nie zmieni. Za to ja teraz czekam na reedycję "Chmury nie było".
\m/\m/

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4962904
DzisiajDzisiaj295
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień3854
Ten miesiącTen miesiąc45737
WszystkieWszystkie4962904
44.197.251.102