CHOROSZCZ - Rojenie
(2022 Self-Released)
Autor: Wojciech Chamryk
Tracklist:
Dziura
Ubrda
Rojenie
Tu była dziura, już zniknęła
33
Blazar
Pierwsze zdziwienie wywołała – u pań na poczcie – czarna koperta, w której dotarł do mnie album Choroszczy. Mnie z kolei zaskoczył fakt, że taką właśnie nazwę nosi najwyraźniej poznański zespół, ale w sumie pasuje ona do mrocznej i nieoczywistej muzyki znacznie lepiej niż Klinika Psychiatrii Dorosłych Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu czy nawet znacznie krótsza i równie rozpoznawalna Tworki. Nigdy wcześniej o tej Choroszczy nie słyszałem – szybko okazało się, że to autorski projekt niejakiego TB, odpowiadającego za partie wokalne, gitarowe i programowanie perkusji, a do tego brzmienie i oprawę graficzną płyty. Jest czymś oczywistym, że z takim Daray'em czy Pavulonem za bębnami „Rojenie” zabrzmiałoby znacznie lepiej, ale ten automat ani zbytnio nie doskwiera, ani tym bardziej nie obniża całościowego poziomu tego materiału. Opener „Dziura” od razu potwierdza, że TB preferuje co prawda black, ale w nader nieszablonowym ujęciu. Pierwszy z dłuższych utworów „Ubrda” to już jazda na całego, pełna paleta black/sludge/post-rocka, rzecz mroczna, zakręcona i zróżnicowana. W kompozycji tytułowej na plan pierwszy wysuwają się te post-rockowe patenty, ale blasty i skrzek wciąż sytuują ją w blackowej stylistyce. Króciutki instrumental „Tu była dziura, już zniknęła” nie tylko nawiązauje tytułem do utworu otwierającego album, ale też jest niejako wprowadzeniem do wściekle intensywnego „33”, łagodzonego jednak niekiedy nie tylko zwolnieniami, ale też pewną dozą, co prawda schizofrenicznej, ale jednak melodii. No i finałowy „Blazar”, ponad 12 minut szaleństwa do potęgi: kompozycja z jednej strony majestatyczna, o nieco orientalnym klimacie, ale zarazem ekstremalna w najbardziej pierwotnym wymiarze. Dochodzą do tego jedyne w swoim rodzaju teksty, bardziej kojarzące mi się z awangardową poezją niż standardowymi słowami do metalowych utworów; podszyte szaleństwem, niepokojące, a czasem po prostu dziwne, ale na pewno oryginalne. Stąd zapewne Choroszcz w nazwie, ale nie od dziś wiadomo, że oryginalny szyld to podstawa, szczególnie teraz. Za jakiś czas przekonamy się czy na naszej scenie pojawią się kolejne geograficzne nazwy, a póki co warto poświęcić długogrającemu debiutowi Choroszczy znacznie więcej uwagi niż przy standardowym poznawaniu nowych zespołów, bo nie jest to płyta na jednorazowy, zwłaszcza pobieżny, odsłuch.
(5/6)
Wojciech Chamryk