IOMMI - Fused
(2024 BMG)
Autor: Łukasz Ragnus
Tracklist:
01. Dopamine
02. Wasted Again
03. Saviour of The Real
04. Resolution Song
05. Grace
06. Deep Inside The Shell
07. What You’re Living for
08. Face Your Fear
09. The Spell
10. I Go Insane
Wydanie "The 1996 DEP Sessions" przyczyniło się do trzeciego spotkania Hughesa z Iommim, a dzieckiem okazała się ostatnia jak do tej pory solowa płyta artysty "Fused". Za perkusję odpowiedzialny tym razem był Kenny Aronoff, a klawisze nagrał Bob Marlette. Partię basu podzielili między siebie wokalista z klawiszowcem. Także można powiedzieć, że w końcu udało się stworzyć zespół i wydać album nagrany w jednym dość ściśle określonym składzie. Jednocześnie tak jak na "Seventh Star" nie mamy tutaj żadnych muzyków nagrywających jakąkolwiek płytę Black Sabbath. Z wyłączeniem oczywiście samej "Seventh Star". Pierwsze dźwięki płyty wprawiają w lekko konsternację. Bardzo mocno przesterowana gitara nie jest czymś czego można się spodziewać po Tonym. Glenn łapie dziwną manierę w przeciąganiu sylab, ale kawałek niesie ze sobą bardzo duży ładunek energetyczny. Po lekkim osłuchaniu, nagle wszystko zaczyna do siebie pasować. Wraz z kolejnymi numerami słuchacz uzmysławia sobie, że w końcu może obcować ze spójnie stylistycznym solowym albumem. Ta płyta to na pewno coś innego niż wcześniejsze dzieła macierzystego zespołu. Zdecydowanie dominują szybsze tempa, którymi muzyka wyraźnie ucieka od Black Sabbath w kierunku melodyjnego hard rocka. Najwięcej charakterystycznej gry gitarzysty możemy zaobserwować w licznych, pięknych solówkach. Tony umiejętnie umiejscawia je w strukturze utworów wzbogacając ich formę, nie dając zapomnieć o swojej dotychczasowej karierze. Do tego mnogość bardzo dobrych riffów, do których jednak trzeba się przyzwyczaić. Wykręcone brzemiennie to może nie jest nu-metal, ale łatwo wyczuć posmak nowoczesności przełomu wieków. Zdecydowanie preferuję ciężar z "Dehumanizera" czy "The Devil You Know" niż z "Fused", ale nie sposób odmówić tej płycie autentyczności. Glenn położył tu chyba moje ulubione wokale w swojej karierze. Miks melodyjności, opętania, nastroju i tajemniczości bardzo mocno wzbogaca doznania odbiorcy. W kilku miejscach ładnie została zaakcentowane klawisze oraz gitara basowa. Czasem wprowadzone melodie nadają lekkości, innym razem cztery struny potężnie dociążają. Jedynie perkusja mnie nie zachwyciła, sprawia wrażenie, że tylko spełnia swoją wybijania rytmu bez szczególnego wpływu na jakość kompozycji. Niesamowite wrażenie robi na mnie kończący płytę dziewięciominutowy kolos "I Go Insane". Blues, doom, oraz jednocześnie kojące gitary już sprawiają, że ten utwór powinien być absolutnym klasykiem. Wspaniały pokaz zarówno umiejętności, jak i wyczucia kompozytorsko-aranżacyjnego mistrza. Dodajmy jeszcze bardzo dobrą synergię głosu z gitarą. Obaj muzycy sprawiają wrażenie jakby za pomocą swojego środka przekazu prowadzili dyskusję. Jeżeli płyta jest przemyślana to moim zdaniem nie powinna zawierać bonusów, bo mogą psuć jej odbiór. Idealnie by było jakby umieszczać bonusy na dodatkowym CD, ale to oczywiście poniosłoby koszty. Niestety koszty w przypadku tego wydawnictwa dały o sobie znać i płyta została zapakowana w ekologiczny kartonik, nawet bez tacki na płytę. Za to są aż trzy bonusy, które mogą zachęcić do kupna pomimo miernego formatu fizycznego. Tym wydawnictwem Iommi dał najlepszy dowód na to, że może nagrać muzykę, która brzmi jak on, ale nie jest muzyką Black Sabbath.
(5/6)
Łukasz Ragnus