Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

DEVASTION - Devastion

 

(2012 Self-Released)
Autor: Grzegorz Cyga
devastion cover m

Tracklist:

1. Metallist 

2. Devastion                  

3. New Order                 

4. Neon Night                 

5. At War

 

Lineup:

Charlie Pelos - Guitars, Vocals

Rubén Marín - Drums

 

Wiecie co jest najgorsze w młodych kapelach? To, że często chcą by ich nazwa brzmiała bardzo groźnie, strasznie itd. i bardziej się na niej skupiają niż na swoich umiejętnościach, kompozycjach i całej reszcie. I bardzo często powstają zespoły, które mają taką nazwę, że wywołuje ona śmiech na sali lub została już wymyślona. Idealnym przykładem jest tu zespół Devastion, na którym dziś się skupimy. Nazwa jak sami widzicie nie jest niczym odkrywczym, ani specjalnie twórczym, chociaż nie można odmówić jej sprytu, bo jak po raz pierwszy się ją widzi to mózg podpowiada nam, że to Devastation, a nie Devastion, a zespołów o identycznej nazwie jest sporo, także plus za skrzętne uniknięcie problemu, co nie zmienia faktu, że nazwa zespołu nie jest wybitna. No, ale jak to mówią, jeśli muzyka jest dobra to sama się obroni, tak więc skupmy się na niej. Mimo, że tytuły utworów też jakoś nie powalają oryginalnością to pierwsze dźwięki nastrajają nawet pozytywnie i pierwszy kawałek „Metallist” zaczyna się solidnym kopniakiem niczym „Seek and Destroy” Metalliki i cały utwór jest utrzymany w takim klimacie starej Metalliki z „Kill’Em All” zmieszanej trochę z Judas Priest z czasów „Painkiller’a” i jest naprawdę dobry. Refren bardzo łatwo wpada w ucho, a przy muzyce ciężko ustać w miejscu, nie zdziwiłbym się, gdyby na tym kawałku na koncercie publika zaczęła pogo. Drugi kawałek nosi nazwę zespołu. „Devastion” to utwór utrzymany dalej w kierunku starego thrashu, lecz z bardziej nowoczesnym duchem i można go trochę skojarzyć z Havokiem, tym bardziej, że wokalista ma dość podobną manierę wokalną, co David Sanchez. W środku utworu słychać pewne wpływy Anthraxu i aż szkoda, że gitarzyści nie pokusili się o jakąś ostrą solówkę. Jeśli komuś słuchając trzeciego na liście „New Order” główny riff skojarzy się z tytułowym utworem albumu Megadeth z 1992 to dobrze mu się kojarzy. Devastion ujawnia tutaj swoją fascynację zespołem Dave’a Mustaine’a bardzo wyraźnie i ich ścieżką kroczy już do samego końca albumu i pomimo zerżnięcia i lekkiego zmodyfikowania początkowego motywu z „Countdown to Extinction”, które opiera się na jeszcze większym spowolnieniu i tak już wolnego intra to Nowego Porządku wg Devastiona da się słuchać pomimo tego uczucia, że to już było. Gorzej jest z ostatnimi dwoma utworami, które są po prostu nijakie. Pierwszy z tej dwójki „Neon Night” na początku brzmi trochę jak „Tornado of Souls”, aby potem zamienić się w bardzo speedmetalową sieczkę. Słychać od samego praktycznie początku, że muzycy mieli jakiś pomysł, ale potem gdzieś on uciekł i grali to, co im palce podpowiadały. Nie mówię, że to jest złe, po prostu grać szybko też trzeba umieć i mieć na to jakiś pomysł, dzięki któremu słuchacz nie będzie czuł się znudzony, a tu niestety tak jest. Drugi z nich znów na samym początku trąci Metalliką, ale potem już wszystko wraca do normy i mamy dość podobną konstrukcję, co w poprzednim numerze, lecz ten kawałek wydaje się być lepszy instrumentalnie i aż tak bardzo nie razi nudą. Największym jednak problemem płyty jest produkcja. O ile pierwsze dwa kawałki brzmią całkiem nieźle plus jeszcze ewentualnie trzeci, o tyle dwa ostatnie to już katastrofa, wokal jest za cicho, został całkowicie przysłonięty przez ścianę gitar, która próbuje ukryć, że w zespole nie ma basisty i zasłania sekcję perkusyjną i wszystko brzmi tak jakoś nienaturalnie płasko, ponieważ i ma się wrażenie, że zamykające EPkę utwory są próbnymi instrumentalami robionymi w garażu, a wokal to jedynie dodatek. Album jest robiony przez dwójkę ludzi – bębniarza i wokalistę, który również tutaj gra na gitarze i niestety jest to bardzo odczuwalne. Podsumowując „Devastion” początkowo wciąga, słucha się go dobrze i stanowi solidny hołd dla starej szkoły thrashu to jednak późniejszy brak oryginalności i brzmienie albumu po prostu uśmierciły ten krążek. A szkoda.

(2/6)

Grzegorz Cyga

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5038068
DzisiajDzisiaj2128
WczorajWczoraj3656
Ten tydzieńTen tydzień13491
Ten miesiącTen miesiąc41719
WszystkieWszystkie5038068
18.117.182.179