Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

EVERSHINE – Renewal

 

(2011 Bakerteam)

Autor: Krzysztof "Lupus" Śmiglak

 

evershinerenewal1. Evershine

2. Angel/Killer

3. Run

4. Demon's Ride

5. The Storm

6. A Chance to Be Free

7. Here We Come

8. Faith and Dreams

9. Where Heroes Lie

 

Marco Lo Presti - Bass

Nicola Petricca - Drums

Ivan Palmieri - Guitars

Emanuele Matricardi - Guitars

Simone Cardini - Keyboards

Marco Coppotelli - Vocals

 

Po Włochach można spodziewać się rozbuchanego power metalu, ale mocno przestraszyłem się, gdy doczytałem się, że w swojej twórczości nawiązują do j-rocka – modnej w Japonii odmiany rocka i metalu, która dla mnie krótko mówiąc jest niesłuchalna. Tymczasem okazuje się, że grają całkiem nieźle, szkoda tylko, że są tylko podróbką takiego na przykład Dragonforce’a.

Po uszach daje w nieprzyjemny sposób złym nagłośnieniem, zbyt intensywnym i w rezultacie ginącym. „Evershine”, czyli pierwszy utwór jest szybki i melodyjny, nawet za bardzo bym powiedział, taki za bardzo pocukrzony i denerwujący manierą wokalną. „Angel Killer”, który znalazł się na pozycji drugiej mógłby być całkiem niezłym utworem, gdyby ściszyć go o jakąś połowę i zmienić właśnie wokalistę, Marca Coppotelliego nie da się po prostu słuchać. Brzmi jak jeszcze gorsza wersja ZP Threata, byłego wokalisty Dragonforce’a. Na pewno nie można odmówić niezłego pomysłu i ciekawego podejścia instrumentalnego i kompozycyjnego, ale wspomniane już zbyt intensywne nagłośnienie psuje dobry odbiór. Trzeci „Run” też byłby naprawdę fajnym kawałkiem, ale złożoność warstw ucieka i nie daje się wychwycić prawidłowo.

Ponadto jest też mankament związany z powtarzalnością tego, co jest już doskonale w power metalu znane, do bólu i do znudzenia. „Demon’s Ride” przypomina choćby Stratovariusa, Helloweena i Primal Fear i nie wytrzymuje porównania. Sam w sobie jest niezły, ale ile można słuchać identycznie skonstruowanych kawałków, które nie przynoszą nawet powiewu świeżości? Podobnie jest z „The Storm”, który jest naprawdę energetycznym i świetnie pomyślanym kawałkiem, ale słucha się go dość biernie, nie cieszy on uszu i słuchacza. Tragedią jest „A Chance To Be Free” – ckliwa ballada oparta na pianinie i gitarze, która próbują z kolei, dość zresztą nieudolnie, nawiązać do metalu symfonicznego czy w jakimś stopniu nawet do szeroko pojętej progresywy. Nie wychodzi im to jednak. Jest nudno.

Przy energetycznym numerze siódmym „Here We Are” muzycznie można by odlecieć, ale znów słucha się tego bez większej satysfakcji. Wszystko już było, mniej żywiołowo, ale lepiej zrealizowane. To samo uczucie towarzyszy „Faith And Dreams” oraz wieńczącemu płytę „Where Heroes Lie”, który w nieudolny sposób powiela epickie schematy power metalu. Problemem tej płyty jest to, że próbuje się na niej przedstawiać rzeczy doskonale znane w jeszcze bardziej rozbuchanej formie. Włosi są mistrzami takich form, ale tutaj nastąpiła przesada, zwłaszcza jeśli dodać do tego „japoński cukier” do którego otwarcie się przyznają. Jeśli kiedyś powstanie drugi album Evershine, dobrze by było chociaż nagrać go trochę ciszej, wówczas doceni się ich muzykę bardziej, z tej ciężko wyłuskać pozytywne aspekty, choć na pewno nie można odmówić pomysłu i własnej tożsamości.

(3,9/6)

Krzysztof "Lupus" Śmiglak

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5033189
DzisiajDzisiaj905
WczorajWczoraj2397
Ten tydzieńTen tydzień8612
Ten miesiącTen miesiąc36840
WszystkieWszystkie5033189
3.131.13.194