Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

KRUK - It Will Not Come Back

 
(2011 Metal Mind Productions)
Autor: Włodek Kucharek
 
 
kruk-itwillnotcomeback
1.Intro
2.Now When You Cry
3.In Reverie
4.Imagination
5.Embrace Your Silence
6.Forever
7.Here On Earth
8.Cold Wall
9.Every Night
10.It Will Not Come Back
Bonus Track
11.Simply The Best
 
 SKŁAD:
Tomasz Wiśniewski (wokal)
Krzysztof Walczyk (organy Hammonda/ syntezator)
Piotr Brzychcy (gitary)
Krzysztof Nowak (bas)
Dariusz Nawara (perkusja)
 
Dwa lata po premierowym albumie Kruk opublikował wydawnictwo z numerem dwa, starannie opracowane graficznie, obejmujące zapis nowego materiału w wersji audio o objętości 67 minut i dołożył do tego bonusa w postaci krążka DVD z ponad 100 minutową rejestracją koncertu z marca 2011 z katowickiego Mega Club. Pierwsza strona grubaśnej książeczki przedstawia symbol grupy, czyli czarnego jak smoła Kruka w locie, co widać na obrazku powyżej, a jakby ktoś nie skojarzył nazwy z przedstawicielem ptasiego gatunku, to przypomina mu o tym intro, z motywem zupełnie niemuzycznym, wypełnione 25 sekundami stadnego krakania. Nadmienię, że booklet wykonano z papieru znakomitej jakości, a kartki z większością tekstów utworów to kalka techniczna, czyli przezroczysty papier specyficzny w dotyku. Estetycznie prezentuje się taki zestaw wyśmienicie i zachęca do tego, by sięgnąć po płytę, ciesząc najpierw oko, a potem także uszy. Bo Kruk zdał celująco egzamin drugiej płyty. Zapewne ogół słuchaczy doskonale wie, że krąży opinia, że po świetnym debiucie płytowym nie należy się wcale „podpalać”, ponieważ rzeczywistą weryfikację poziomu kompozycji i jakości wykonania stanowi dopiero album kolejny. W historii rocka istnieje wiele wydarzeń potwierdzających powyższą tezę, gdy świetnie zapowiadające się kapele wydały ekscytujący materiał debiutancki, a potem przepadły w mrokach rockowego Wszechświata, albo nagrały drugi longplay z utworami niezdowalającymi nawet mało wybrednych fanów. Szczęśliwym trafem przypadłość ta nie dotknęła Kruka w najmniejszym stopniu i w przestrzeni „It Will Not Come Back” czarne ptaszysko lata jeszcze wyżej niż przed dwoma laty. W zasadzie całość bez zastrzeżeń zasługuje na jedną wielką pochwałę i sądzę, że nawet ci, którzy utyskiwali po wysłuchaniu „Before He’ll Kill You”, że materia to wtórna, powielająca stylistykę kapel uczestniczących aktywnie w narodzinach hard rocka, stwierdzą, że Kruk mocno trzyma się wyznaczonych hard rockowych standardów, dochowuje wierności kierunkowi twórczości, który określił w pierwszych autorskich kompozycjach. Edycja audio zawiera 10 nagrań podstawowych i jedno bonusowe, mianowicie cover piosenki…i tutaj niespodzianka, znakomitej wokalistki nazywanej wśród zainteresowanych muzyką „Babcią Tiną” ( w listopadzie skończy 75 lat!!!), czyli Tiny Turner, będący pełnym wigoru przebojem z 1991 roku „Simply The Best”. Niektórych w mniejszym rozmiarze zaszokował sam wybór, w większym zakresie wręcz wstrząsnął dobór gościnnego wokalisty, którym został Piotr Kupicha, frontman popowej kapeli Feel. Pierwsza myśl, co do diaska robi w tym gronie jakiś Kupicha Piotr, bez obrazy, facet, któremu do rocka, nie wspominając o hard rocku, tak daleko, jak załodze wyprawy na Marsa wylądowaniu na tej planecie. Ale kolejny raz można powiedzieć w tym momencie „Surprise”! Także ku mojemu zaskoczeniu wokalista poradził sobie z interpretacją tej piosenki bardzo dobrze, nie „dał ciała”, dostosowując się swoim wykonaniem do wysokiego poziomu całości, choć kwestią dyskusyjną jest sam zabieg wprowadzenia tej piosenki do czysto rockowego programu płyty. Ale na rzeczonym albumie wystąpił jeszcze jeden gość, udzielający się także wokalnie. Ale ten pan to istne Himalaje rocka, bo chodzi o Doogie White’a, Szkota, którego biografia obejmuje między innymi takie przystanki jak Rainbow (!), Cornerstone, Yngwie Malmsteen, aktualnie metalowy band Tank. White uświetnił kompozycję „In Reverie”, a jak został zakontraktowany do wykonania tego utworu, to każdy chętny czytelnik może znaleźć informację bez trudu w sieci.
Na ścieżkach płyty „It Will Not Come Back” panuje atmosfera hard rockowego święta, z licznymi żywiołowymi przykładami twórczej inteligencji, która przyczyniła się do wykreowania przykładowo takiego kawałka jak 12 i pół minutowy utwór tytułowy, stanowiący kompensację Kruczej mocy, instrumentalnego ognia, energii i niesamowitego entuzjazmu. Zachwycające pasaże organowe, rewelacyjne riffy gitary Piotra Brzychcego, prezentującego swoje umiejętności zarówno grą na strunach elektrycznych, jak też akustycznych, masakrująca przestrzeń koalicja bas- perkusja, której pokłady energii wydają się niewyczerpane. I na dodatek wokal utrzymujący w ryzach warstwę słowną utworu. Wszystko pasuje do siebie wybornie, od szerokopasmowego brzmienia aż po niuanse instrumentalne, od zdrowego, potężnego łojenia w części środkowej aż po wydelikacone frazy akustyki na wstępie i w finale. Słuchacz nie jest w stanie wychwycić w tej kaskadzie dźwięków najkrótszego nawet momentu zawahania, a muzycy realizują zakreśloną koncepcję dojrzale, ze świadomością swojej klasy, ale bez wpadania w tony hurraoptymistyczne, niedalekie od artystycznego zarozumialstwa. Stąd wrażenie, że grają dla nas swojskie chłopaki a nie tak zwani artyści z „muchami w nosie”. Tak przynajmniej ja to odbieram i czuję, dlatego utożsamiam się całkowicie z programem tego albumu, z pewnym wyjątkiem…., o czym poinformuję na zakończenie tekstu.
Kruk, wyłączając bonus, ograniczył się wyłącznie do kompozycji własnych, które „skrojone” zostały z poszanowaniem zasad hard rocka oraz noszą stempel ich artystycznych bohaterów, czego muzycy nigdy się nie wypierali, a zostało to dodatkowo zaakcentowane udziałem wokalnego autorytetu, Doogie White’a, o czym pisałem już wyżej. Kruk wyznaczył kontury swojego stylu, nabył prawa do swojej artystycznej autonomii i obecnie komponuje zgodnie ze swoimi założeniami, realizując je w sposób całkowicie niezależny, dlatego mowy być nie może o kopiowaniu bądź imitowaniu hard rockowych klasyków. A fakt, że niektóre utwory w zakresie pewnych rozwiązań brzmieniowych noszą sygnaturę rockowych autorytetów, to wcale nie powód do krytyki bądź rzecz naganna, co najwyżej wskazanie źródeł inspiracji. Każdy z członków kwintetu ukształtował charakter muzyki Kruka i nie do podważenia jest zarówno znaczący wpływ mocnego, wyrazistego wokalu Tomasza Wiśniewskiego, znakomicie czującego się w tych energetycznych, ziejących rockowym ogniem numerach oraz takich, do których pasuje doskonale atrybut „balladowy”. Istotną częścią stylu „czarnego Ptaszyska” są niewątpliwie umiejętności gitarzysty Piotra Brzychcego, który już jest pełnym profesjonalistą, a pretenduje zapewne do miana „mistrza gitary”. O klawiszach i ich szefie Krzysztofie Walczyku można tylko powiedzieć, ten to potrafi kreować dźwięki korzystając umiejętnie z potencjału retro brzmiącego zestawu organów Hammonda oraz wplatając rozsądnie dozowane akcenty syntezatorowe. Dariusz Nawara zasiadając za kompletem urządzeń perkusyjnych wie doskonale, w którym momencie wycofać siłę obsługiwanego instrumentarium na drugi plan, a kiedy przyłożyć decybelami i wykorzystać siłę beatów perkusji. A Krzysztof Nowak to nie tylko przystawka rytmiczna, lecz inicjator zmian rytmu i lider w kierowaniu niektórymi liniami melodycznymi.
Analizując repertuar wydawnictwa zacznę nie chronologicznie, lecz od pozycji z numerem sześć, czyli utworu „Forever”. Odpowiadając na pytanie „dlaczego?” przyznam, że jest to najczęściej odtwarzana przez mnie kompozycja Kruka z tej płyty. Za każdym razem, gdy „wrzucę” dysk do odtwarzacza i dojdę do „Forever” nie mogę się pohamować po jej wysłuchaniu od użycia funkcji „repeat”, tak bardzo opanowuje mnie swoją magią ta ballada. Akurat ten siedmiominutowy rozdział stanowi charyzmatyczny opis „Kruczego człowieka” przed mikrofonem, który sprawia wrażenie jakby wykonaniu tego utworu „odsprzedał” serce i duszę artysty rockowego. Handlarz uczuciami, muzyczny Mefisto (sorry, Panie Tomku za te określenia) wiedział doskonale jak przyciągnąć na swoją zgubę zmysły słuchacza, usidlając go na całe siedem minut wspaniałości. I nic to, że ta rockowa uczta może się mgławicowo kojarzyć z Gillanowską manierą z „purpurowej” ballady „When A Blind Man Cries”, Wiśniewski dodał do swojego wykonania odrobinę bluesowego feelingu, z którym wokaliście bardzo „do twarzy”. A gdy pozostając ciągle w sferze działania „Forever” zestawimy jego stronę wokalną z dokonaniami instrumentalnymi, niechybnie „grozi” nam wpadnięcie w zachwyt. Czyste piękno toczy swoje „wody” w dosyć powolnym cyklu rytmicznym, a gitara i organy towarzyszące głosowi w prowadzeniu fascynującej melodii, a fragment partii solowej gitary i akompaniamentu organów nieznacznie schowanych w tle zapierają dech w piersiach. Mimo tego, że od początku piszę o balladzie, czyli piosence z natury swojej delikatnej, to „Forever” rozbrzmiewa jak brawurowy hymn, podniosła pieśń, której słuchać można „do upadłego”. Prawdziwa demonstracja siły ekspresji i talentów wykonawców. Ale wracając do uporządkowanej relacji, zatrzymajmy się na chwilę przy „dwójce” na liście, z tytułem „Now When You Cry”, która w miarę upływu czasu rozwija się w zmienny rocker o różnych odcieniach brzmieniowych i rytmicznych, podkreślających także wszechstronność autorów. Motoryczny riff, pędząca sekcja rytmiczna, dynamika i wyrazista, klarowna linia melodyczna. Dobry przykład harmonijnego, zespołowego grania, a po trzeciej minucie krótkie, zwarte i energetyczne partie solowe organów i gitary na podłożu odpalającego istne fajerwerki duetu perkusja- gitara basowa. Doskonały, stricte muzyczny, oparty na hard rockowej klasyce otwieracz (przypominam, że intro to krucze kra, kra, kra….), z gęstą fakturą, nie pozostawia nawet sekundy na oddech słuchaczowi, poddanemu intensywnego atakowi impulsów emitowanych przez wokalno- instrumentalną koalicję. „In Reverie” oznacza już na wstępie zaplanowaną dominację gościa, Doogie White’a, ale trudno wpadać z tego powodu w zdziwienie, gdyż to nie codzienność, gdy za wokalną interpretację słów piosenki zabiera się powszechnie szanowany artysta. Początek uwidacznia ponownie rytmiczną siłę współpracy Panów N-N, do tego cięty, ostry jak brzytwa riff Piotra Brzychcego, oraz idealnie wkomponowana partia syntezatora i organów, łagodząca heavy metalowy nastrój. Po pierwszej minucie wysforowany do przodu wokal i żonglujący tempem instrumentaliści, raz czynią to powściągliwie, by za moment „wskoczyć” na wyższy poziom dynamiki. Krótko przed trzecią minutą odzywa się także osobliwy dwugłos, gdy harmonie wokalną uzupełnia Wiśniewski. Drobiazg, ale godny uwagi. Także ten utwór dysponuje niewyczerpanym potencjałem energii, stawiając „na baczność” receptory każdego odbiorcy. Brawo!
„Imagination” nie zwalnia tempa zagęszczając pięciolinie, głównie za sprawą ekspansywnych pasaży organowych. Drobny zarzut dotyczyć może zbyt jednostajnego i przewidywalnego rytmu, ale to chyba zwykłe czepianie się, tym bardziej, że po 2:40 zespół koryguje nieco profil rytmu, pozwalając zaistnieć kolejnym partiom solowym, zwartym i soczystym, w kolejności występowania na scenie: organy, syntezator i gitara. Zanim ta kompozycja dobiegnie kresu w umyśle odbiorcy pojawia się natrętna jak mucha myśl „Oj! Przydałoby się trochę wytchnienia”. Może przy następnej próbce Kruczej twórczości nazwanej „Embrace Your Silence”, jednak słowo „cisza/ spokój” w tytule to jedna wielka zmyłka, ponieważ z wyjątkiem kilkunastu pierwszych sekund muzycy „częstują” słuchacza mnogością impulsów dźwiękowych „wystrzeliwanych” z częstotliwością pocisków z kałacha. Tak wygląda przynajmniej „powierzchnia” utworu, ale gdy sięgnąć głębiej, to okazuje się, że te osiem minut posiada znacznie bardziej złożoną strukturę niż można by sądzić po wstępie. W części środkowej rockmani znaleźli sporo terenu, aby rozwinąć instrumentalne solówki, od syntezatora przez elektryczny wigor gitary po niesamowity głos Wiśniewskiego, który szczególnie dosadnie akcentuje słowa zawarte w tytule, epatując także post- gillanowskim krzykiem, stanowiącym echo Purplowego „Child In Time”. Podsumowując jednym słowem, kawał dobrej muzy. Superlatywy pod adresem „Forever”, zamieściłem powyżej, dosłownie „piejąc” z zachwytu, chyba w uzasadniony sposób, bo to genialny kawałek, autentyczny rockowy poemat, który „kupi” duszę każdego przeciętnego konsumenta rocka. Po tym rarytasie kolej na „Here On Earth”, z nośnym tematem melodycznym, realizowanym przez syntezator, organy, głos i oczywiście gitarę. W trakcie grubo ponad siedmiu minutek notujemy znaczną wymienność funkcji na pozycji „instrument wiodący”, który „popycha” utwór o kolejne sekundy, wpływając na jego dźwiękowe kształty. Przejścia z jednej fazy instrumentalnej do innej następują niezwykle płynnie, dynamicznie i progresywnie, ponieważ przy każdym wejściu proponowane są nowe elementy, „wypływające” szczególnie w ramach skondensowanych, intensywnych partii solowych. Z drugiej strony słuchaczowi, który jest człowiekiem z zewnątrz wydaje się w czasie słuchania, że Kruczy kwintet „bawi” się rytmem, reguluje stosowne tempo i dodaje szczyptę spontaniczności, świetnie czując wątki melodyczne. Następny produkt artystycznej pomysłowości nosi miano „Cold Wall”, krótsza piosenka, okraszona brzmieniem dostojnych Hammondów, utrzymana w trochę poetyckim, lirycznym klimacie. Środowisko albumu wypełniają wspaniałe organy, mocny głos i od 3:30 gitarowa solówka pierwszej klasy. Zaraz potem ukołysany słuchacz rozbudzony zostaje akordowym tąpnięciem „Every Night”, dziarskim i temperamentnym, zaprojektowanym zgodnie z Kruczymi patentami: wymienność funkcji instrumentalnych na linii gitara- klawisze, ofensywna sekcja rytmiczna i twardy, bezkompromisowy wokal. Ostatnim punktem programu podstawowego jest najdłuższy rozdział w dotychczasowej biografii Kruka „It Will Not Come Back”, trwający 12:30, w którym istnieje nieformalny podział na prolog, z delikatnym, smużącym oszczędne dźwięki Hammondem, gitarami akustyczną i elektryczną, z tym, że ta druga sprawia wrażenie, jakby odcięto jej częściowo dopływ prądu oraz lirycznym wokalem. Tak przynajmniej prezentują się dwie pierwsze minuty z „dużym hakiem”, po czym utwór eksploduje potężnym riffem, głos mocarnie wkracza na tę mroczną „stronę księżyca”, stając się wręcz drapieżnym, a organy i syntezator skutecznie zagęszczają spektrum dźwięku. To etap drugi rozwoju tej kompozycji. Na granicy 6 minuty „wyskakuje jak diabeł z pudełka” kompletny zwrot akcji, tempo zaczyna dyktować zabójcza perkusja systematycznie przyspieszając i zapraszając do współudziału w sprincie muzycznych taktów pozostałych instrumentalistów. Z dobrym skutkiem, a gitara Piotra Brzychcego wyciąga swoje ostre, metalizowane pazury, „drapiąc” fakturę utworu. Jest bardziej surowo, mrocznie i bezkompromisowo. Zwieńczeniem rozbudowanej całości jest epilog, w którym powraca skrócona wersja tematu ze wstępu.
Track bonusowy potraktować należy w kategoriach zabawy, a piosenka Tiny Turner odtworzona zostaje bez większych ingerencji w jej strukturę, choć moim skromnym zdaniem jest to pomysł chybiony, a „Simply The Best” nie pasuje do innych składników wydawnictwa, tworząc dysonans z pozostałymi, udanymi częściami albumu, naruszając spójny obraz całego projektu. Kto lubi Kruka nie ma innego wyjścia, jak „nauczyć się żyć” z tą muzyczną „łatką”.
Ignorując ostatnie nagranie można z całym przekonaniem pozytywnie odnieść się do drugiego autorskiego albumu Kruka, który utrzymał wyśrubowane przez siebie standardy jakościowe, emitując czytelny sygnał, że w kwestiach kompozycji i doboru nowego materiału, oraz jego wykonania kwintetowi można zaufać bez zastrzeżeń.
Ocena 5/ 6
Włodek Kucharek
PS. O załączonej płycie DVD tylko jedno zdanie. By zaostrzyć sobie apetyt posłuchajcie najpierw blisko 18- minutowej wersji nieśmiertelnego „Child In Time” w interpretacji Kruka. Wow!!

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5041449
DzisiajDzisiaj1122
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień16872
Ten miesiącTen miesiąc45100
WszystkieWszystkie5041449
3.144.9.141