NOCTUM – The Seance
(2010 High Rolle)
Autor: Adam Nowakowski
Pamiętam, że gdy byłem pacholęciem i jeździłem z rodzicami do dziadków na wieś, zawsze fascynował mnie wiszący w ich salonie kalendarz datowany na rok 1974. Już wówczas był mocno nieaktualny i choć lata mijały, to ów kalendarz nadal wisiał u dziadków na ścianie i odmierzał zapętlony czas. Moje myśli uciekły ku tak odległym czasom, gdy zasłuchiwałem się w „The Seance”. Otóż mogę się założyć, że odpowiedzialni za ten album Szwedzi również żyją niejako w czasie zastygłym, gdzieś we wczesnych latach 70-tych. Na ich płycie nie znajdziecie bowiem ani jednego dźwięku, który nie był zagrany wcześniej przez Pentagram, czy Black Sabbath. Wokalista brzmi jak sepleniący brat bliźniak Bobby’ego Lieblinga, basista fajnie plumka, perkusista umiejętnie stuka, gitarzysta zaś wypada chyba najlepiej, bo choć gra wybitnie pod Iommiego, to jednak solówki Szweda są jakby bardziej subtelne i uczuciowe. Całość oczywiście brzmi odpowiednio archaicznie i podziemnie. Przyznaję, że tak zagrana muzyka ma niepowtarzalny urok i bardzo miło spędza się z nią czas, zwłaszcza w jesienne popołudnie. Z całego zestawu warto na pewno wyróżnić „Fortune Teller” (gitary!), „Den Onda Trollpackan” (wiadomo, bo po szwedzku!) i „Remain” (riff). Cóż, raczej nie będę wracał do „The Seance” zbyt często, ale co jakiś czas na pewno. Jeśli Wam również brakuje takiego najbardziej archaicznego Pentagram, znanego ze składanki „First Daze Here Too”, to powinniście zainteresować się twórczością Noctum. Mają chłopaki z pewnością jakiś potencjał. Jak trochę popracują, to może uda im się dogonić swoich rodaków z Witchcraft, których trzyletnie milczenie zaczyna mnie, swoją drogą, niepokoić. (4)