WITCH HAMMER - Zodiac
(2009 Self-Released)
Autor: Wojciech Chamryk
Nie od dziś wiadomo, że Czesi grać umieją. Było tak odkąd sięgam pamięcią: jazz, pop, rock and roll. Z konkretnym rockiem, czy metalem było u nich gorzej, ale z czasem doczekali się i takich zespołów. Witch Hammer nie odbiega od solidnej normy naszych południowych sąsiadów. Nie dziwi to jednak, skoro zespół istnieje już ponad 10 lat. W tym czasie dorobił się nagrań demo i dwóch albumów studyjnych. „Zodiac” jest drugim z nich. Na pewno znakiem czasów jest to, że zespół nie znalazł nań wydawcy i musiał sam się o to zatroszczyć. Po przesłuchaniu płyty w sumie mnie to nie dziwi – muzyka Witch Hammer oryginalnością nie grzeszy. Jest to typowy, bardzo przeciętny power metal, inspirowany aż za bardzo dokonaniami niemieckich zespołów, z niewielkimi wpływami speed metalu. Ot, taka solidna III liga. Płyta z tych, o których pisze się najczęściej w recenzjach: można posłuchać, ale niekoniecznie. Owszem, sporo tu ciekawych momentów (partia basu w „Circle, Circle”), czy nawet utworów („Danger Zone”). Jednak jako całość ten materiał zwyczajnie nuży, bez względu na to, czy włączam go wieczorem, po całym dniu, czy wcześnie rano. Etniczne intro „Zodiac”, z jakimś elektronicznym beatem bardziej pasowałoby na płytę Soufly. Przydługa, sztampowa ballada „Living On My Own” też nie ratuje sytuacji. Zespół udowodnił też, że ma specyficzne poczucie humoru: ostatni, ukryty utwór to trzy minuty ciszy, po których następuje 30 sekund dźwięku z próby lub sesji nagraniowej i jakieś rozmowy w ojczystym języku muzyków. Tak więc, jeśli chcecie posłuchać takiej muzyki w lepszym wydaniu i wykonaniu wybierzcie lepiej Faithful Breath, Tyrant, Restless czy Viva. (3).