Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

EPICA, DRAGONFORCE, DIABLO BLVD - Warszawa - 23.01.2015

 

Epica, Dragonforce, Diablo Blvd - Progresja Music Zone, Warszawa - 23 stycznia 2015

Epica jest jednym z tych zespołów, które czują się w Polsce jak w domu. Holendrzy grają w naszym kraju naprawdę często, a zważywszy na to, że przecież niektóre z ich koncertów w przeszłości nie dochodziły do skutku z powodu braku profesjonalizmu organizatorów (Hunterfest 2009) czy odwołania całej imprezy (Seven Festival 2014), to byłoby ich jeszcze więcej. Grupa wciąż promuje wydany w maju ubiegłego roku album „The Quantum Enigma” i chociaż trasa The European Enigma Tour dotarła już wcześniej do Polski, to dwa tegoroczne koncerty Epiki też cieszyły się dużym powodzeniem. We wrocławskim Eterze sprzedały się wszystkie bilety, następnego dnia w Progresji też stawiło się mnóstwo fanów symfonicznego metalu.

Co ciekawe, tego samego dnia w stolicy grał też mega popularny w Polsce Sabaton, ale nie miało to żadnego negatywnego wpływu na frekwencję w Progresji. Już na pierwszym suporcie Diablo Blvd pod sceną zrobiło się dość tłoczno, a żywiołowy wokalista Alex Agnew szybko zachęcił co bardziej skorych do zabawy słuchaczy do żywszych reakcji. Pomogła tu zdecydowanie muzyka: mocne, momentami ciut nowocześniejsze brzmieniowo hard ‘n’ heavy, ze śpiewem łączącym niższe, brutalniejsze wejścia z manierą Iana Astbury’ego (The Cult) czy Glena Danziga. Jak na to, że muzycy Diablo Blvd grali wcześniej w znacznie brutalniejszych grupach, chociażby w Born From Pain, a wokalista był w ojczystej Belgii gwiazdą… kabaretową, to zabrzmiało to wszystko bez zarzutu. Grupa miała do dyspozycji zaledwie pół godziny, tak więc zagrała raptem sześć utworów, zarówno z najnowszego albumu „Follow The Deadlights” jak i dwóch wcześniejszych, ale porwała publiczność na tyle, że pod sceną zrobiło się dość gorąco, szczególnie w „Saint of Killers” i wieńczącym ten energetyczny występ „Black Heart Bleeds”. Agnew, jak na gwiazdę estrady przystało, okazał się też sprawnym konferansjerem i doskonale nawiązywał kontakt z publicznością, także dzięki kilku polskim zwrotom. Do tego komplementował urodę polskich dziewczyn, deklarował, że Behemoth jest jego ulubionym zespołem oraz nie krył radości z faktu, że „Follow The Deadlights” została płytą miesiąca w ostatnim numerze polskiej edycji „Metal Hammera”. Tak więc koncertowy debiut w Polsce Diablo Blvd mieli ze wszech miar udany, ale gęstniejąca z każdą chwilą publiczność czekała już na angielski power metalowy Dragonforce.

Ten międzynarodowy w sumie kolektyw pojawił się w Polsce w osłabionym składzie, bo klawiszowiec Vadim Pruzhanov, mając do wyboru trasę a pozostanie w domu w roli świeżo upieczonego ojca, wybrał oczywiście to drugie. Od czego jednak samplery, dzięki którym Dragonforce mieli zapewnione nie tylko patetyczne syntezatorowe intro kojarzące się z dziełami Jeana Michela Jarre. Przyjęcie mieli od samego początku doprawdy królewskie, chociaż koszulek Dragonforce wśród publiczności nie było widać zbyt wiele. Po ultraszybkim „Fury of the Storm” grupa sprawnie przeszła do promowania ubiegłorocznego albumu „Maximum Overload”, z którego zabrzmiały: urozmaicony „Three Hammers”, singlowy i rzeczywiście bardzo chwytliwy „The Game” oraz „Symphony of the Night”. Na żywo zespół zabrzmiał zdecydowanie mocniej i bardziej dynamicznie niż w wydaniu studyjnym, a żywiołowość instrumentalistów oraz świetnie dysponowanego frontmana Marca Hudsona były tu dodatkowymi atutami. Pojawiły się oczywiście obowiązkowe, bardzo melodyjne galopady, ale nie brakowało też nawiązań do chociażby starego, dobrego Helloween, Herman Li wyczyniał w solówkach prawdziwe cuda, a do tego instrumentaliści wspierali w chórkach Hudsona, tak jak w starszych utworach „Cry Thunder” czy „Through the Fire and the Flames”. Jednak wbrew wcześniejszym zapowiedziom okazało się, że Dragongorce też za długo nie pograł, bo grupa wykonała, licząc intro, zaledwie osiem utworów i ustąpiła miejsca gwieździe wieczoru.

Epica nie pozostawiła żadnych niedomówień, udowadniając swą bezdyskusyjną klasę i artystyczny potencjał. Ponad półtorej godziny muzyki, bardzo przekrojowy set, złożony aż z 15 utworów wybranych ze wszystkich płyt formacji, świetne wykonanie i sceniczna forma – reklamacji pewnie nie było, bo być ich po prostu nie mogło. I chociaż koncert zaczął się tak, jak na najnowszej płycie, od podkreślonego grą świateł, intro „Originem”, po którym zabrzmiały chwytliwe, wręcz przebojowe, „The Second Stone” oraz „ The Essence of Silence”, to zaraz po nich zabrzmiał „Unleashed” sprzed pięciu lat i tak różnorodnie było do samego końca występu Holendrów. Słyną oni z niezwykle dopracowanych i efektownych koncertów, tak też było w ten piątkowy wieczór. Zjawiskowa Simone Simons grała rzecz jasna główną rolę w tym spektaklu, udowadniając, że należy do ścisłej czołówki wokalistek, brzmiąc przekonywująco zarówno w operowych, sopranowych partiach jak i tych bardziej drapieżnych, rockowo-metalowych. Nie znaczy to jednak, że pozostali członkowie grupy wystąpili w rolach statystów: lider grupy gitarzysta Mark Jansen również dość często podchodził do mikrofonu, dopełniając growlingiem partie wokalistki, nie brakowało też licznych partii solowych, łącznie z popisem perkusisty Ariena van Weesenbeeka, wieńczącym „Cry for the Moon”. Szaleństwo często biegających po scenie i headbangujących muzyków udzieliło się też publiczności, a ponieważ nie brakowało ostrych momentów czy wręcz blastów, jak np. w „Martyr of the Free Word” czy „The Obsessive Devotion”, to pod sceną kotłowało się wielokrotnie, a surferzy spływali do fosy nader często. Było też widoczne, że wspólne granie, do tego przy tak entuzjastycznie reagującej publiczności, sprawia muzykom mnóstwo radości. Byli uśmiechnięci, często żartowali, zagadywali do widzów – także po polsku, czasem też płatali sobie psikusy, bo a to Coen Janssen pomagał grać gitarzyście, albo Isaac Delahaye stawał za jego keyboardem. Coen Janssen mimo ruchomego podestu też kilkakrotnie pojawił się na froncie sceny, wykorzystując swą przenośną klawiaturę Numotion Revo-1, poza tym miał też sporo pracy, szczególnie w balladowych partiach wykorzystujących fortepianowe partie.

Grupa wróciła jeszcze do przedstawiania nowości za sprawą „Victims of Contingency”, by teoretycznie zakończyć koncert po dwóch kolejnych utworach epickim „ Design Your Universe”. Wiadomo było jednak, że bez bisów się nie obejdzie. W roli inicjatora części dodatkowej wystąpił Janssen, który po krótkiej odzie wysławiającej polską „fucking amazing” publiczność, rozpoczął „Sancta Terra”. Był to kolejny popis wszystkich członków grupy, a klawiszowiec tak się rozochocił, że zakończył go grając w fosie. „Unchain Utopia” pokazał z kolei, że pomimo ostrego tempa wielu utworów i licznych zmian metrum perkusista nawet pod koniec koncertu ma dość pary, by popisowo wykorzystać obie stopy, a Simone w balladowej końcówce zaśpiewała niższym, wręcz drapieżniejszym głosem.

Porywający „Consign to Oblivion” okazał się trzecim i ostatnim bisem, po którym rozpromienieni artyści pożegnali się z fanami, rozrzucając kostki, gadżety, setlisty i co im się jeszcze nawinęło pod ręce. Było jeszcze „Outro” z taśmy, ale zważywszy na to, że Epica jest w Polsce bardzo lubiana i przyjmowana wręcz po królewsku, to pewnie już niebawem będzie kolejna okazja, by gościć ten świetny zespół w naszym kraju.

Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk

 

 

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

5051865
DzisiajDzisiaj2479
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień5344
Ten miesiącTen miesiąc55516
WszystkieWszystkie5051865
3.21.97.61