Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

ACCEPT - Kraków - 27.05.2015

ACCEPT - Klub Fabryka, Kraków - 27 maja 2015

Takie rzeczy w zasadzie się nie zdarzają. Choć wielki powrót Accept miał miejsce już pięć lat temu (sic!), wciąż mam wrażenie, że reunion Niemców to świeża sprawa. Powroty klasycznych zespołów, dodatkowo z tak radykalną zmianą za mikrofonem, zazwyczaj kończą się albo fiaskiem albo giną w morzu innych wydawnictw. Accept zwyczajnie oszukał system nie tylko wracając do arcyznakomitej formy, ale też wstrząsając coraz to bardziej osłabioną niemiecką sceną heavy metalu. Co więcej, każdy ich koncert zmiata z powierzchni ziemi.

Nic dziwnego, że z nastawieniem co najmniej bardzo dobrym szłam na majowy występ Accept w krakowskim klubie Fabryka. Dodatkową atrakcją koncertu miał być nowy skład zespołu. Choć trudno mówić o odejściu Hermana Franka, bądź co bądź legendarnego muzyka Accept, jako o superlatywie, niemniej jednak zamiana go na Uwe Lulisa wzbudziła we mnie pozytywne emocje. Po pierwsze Uwe jest znakomitym twórcą i wykonawcą klasycznego germańskiego grania, po drugie, facet grał z Rebellion, na który się live nigdy nie załapałam, po trzecie, ostatnimi laty Uwe rozmieniał swój talent na drobne grając w koszmarku zwanym Giftdwarf. Poza tym, jego wybór dla Accept wydawał się chyba w miarę naturalny, bo Lulis i tak jeździł z Accept na trasy... jako techniczny. Koniec końców tak pan Lulis miał zostać atrakcją krakowskiego koncertu. Okazało się jednak, że pan Hoffmann nie bardzo pozwolił mu ta atrakcją zostać. O ile na koncertach z Hermanem Frankiem, Hoffmann często tworzył z nim duety i dodatkowo z basistą efektowne wizualnie tercety, wyciągał go na pierwszy plan, o tyle były gitarzysta Rebellion musiał pozostać na drugim planie i kornie grać, to, co mu Hoffmann napisał. Dostał swoją szansę na jednej solówce i jednym dueciku i w zasadzie tyle.

Cóż, jak się okazuje, wśród technicznych Accept musi być jednak zawsze jakiś „kultowy” muzyk niemieckiej sceny, bo tym razem pojechał z nimi nie kto inny, a Jorg Michael, w którego przypadku łatwiej chyba wskazać znane teutońskie grupy w których nie bębnił niż bębnił. Nie wiadomo jakie względy, być może choroba Michaela sprawiły, że to nie on, a niejaki Christopher Williams zastąpił  Stefana Schwarzmanna za bębnami. Prawdę powiedziawszy kompletnie pana Williamsa nie kojarzę, a to, jak grał w Accept, należy określić zwyczajnie - „jak w Accept” - masywnie i topornie.

Fabryka jest klubem o prostokątnej sali, krótszym bokiem jest scena. Nie będzie wydumane jak powiem, że taki układ sprzyja ściskowi i zabiera boczną sferę koncertu, którą zawsze chętnie z racji niskiego wzrostu okupuję. A tak musiałam wylądować w środkowej części sali. Każda próba przedostania się przez zasieki fanów spełzała na niczym. Cóż, być może świadczy to tylko o tym, jakim potężnym magnesem jest Accept - klub rzeczywiście był nabity po same brzegi.

Accept wypracował sobie własny styl na scenie, a po ostatnim występie na festiwalu Wacken, który odbył się pod hasłem „Restless and Wild” (należy czytać dosłownie) chyba poszedł za ciosem. Ze sceny od razu buchnął „Stampede”, „Stalingrad”, „Hellfire”, „London Leatherboys”, „Losers and Winners”... i dopiero wtedy Mark Tornillo przywitał się z publiką. Między numerami nie było w zasadzie chwili, żeby klaskać – jeden numer wyrastał z drugiego nie dając nam wytchnienia. Aż trudno uwierzyć jak taki maraton znoszą sami muzycy. W takie szaleńcze tempo ubrany był w zasadzie cały występ. Spadło ono odrobinę przy wolniejszym „Shadow Soldiers”. Drugi, choć mniejszy spadek pojawił się w drugiej części koncertu przy niestety nieco słabym, brzmiącym bardziej jak późno solowy U.D.O. niż Accept „Dark Side of my Heart”. Co ciekawe, połowę setlisty stanowiły tak zwane „nowe” utwory, to jest z trzech ostatnich płyt po powrocie, z czego – co zrozumiałe – połowę stanowiły kawałki z najnowszego krążka. Niesamowite jest jednak to, jak genialnie wpisują się one w klasyczny numery Accept. Mimo długaśnej przerwy, to wciąż ten sam zespół w formie jak z  1986 roku. Takie rzeczy naprawdę się nie zdarzają.

Występ zakończyła acceptowa trójca hitów - „Meatl Heart, „Balls to the Wall”, a pomiędzy nimi „Teutonic Terror”, absolutna kwintesencja stylu Accept wyciągnięta po latach. Wspaniale, że jeszcze dziś tak znane i legendarne grupy są w stanie stworzyć numer, który na zawsze wpisze się w klasykę zespołu.

Katarzyna „Strati” Mikosz

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5051346
DzisiajDzisiaj1960
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień4825
Ten miesiącTen miesiąc54997
WszystkieWszystkie5051346
3.17.28.48