EUROPE/ THE VINTAGE CARAVAN/ CORIA – Warszawa – 03.11.2015
EUROPE/ THE VINTAGE CARAVAN/ CORIA – Progresja – 3 listopada 2015
Dla wielu, zwłaszcza tzw. „niedzielnych” słuchaczy Europe to zespół jednego przeboju i jednej płyty, prawda jest jednak nieco inna. Zanim trzeci LP Szwedów „The Final Countdown” osiągnął szczyty światowych list przebojów za sprawą utworu tytułowego, „Carrie” i „Rock The Night”, grupa wydała przecież dwa niezłe hard rockowe albumy, a później też nie spuściła z tonu na dwóch kolejnych. Były to już jednak czasy zupełnie innej muzyki, melodyjny rock stał się niemodny, dlatego też pierwsza wizyta Europe w Polsce w lutym 1992 zainteresowała tylko najbardziej zagorzałych fanów grupy. Zespół rozpadł się jeszcze w tym samym roku, by powrócić po ponad 10 latach milczenia w najsilniejszym i najpopularniejszym składzie: Joey Tempest, John Norum, Mic Michaeli, John Levén i Ian Haugland. O czasach bardziej komercyjnego brzmienia nie było już mowy, grupa powróciła do siarczystego hard rocka, regularnie wydając kolejne płyty i koncertując, w tym kilkakrotnie w Polsce. Kolejna okazja do sprawdzenia aktualnej formy Europe pojawiła się gdy grupa ruszyła w trasę promującą najnowsze wydawnictwo „War Of Kings”, odwiedzając 3 listopada Warszawę. Zanim jednak Szwedzi pojawili się na scenie Progresji na krótki czas przejęły ją dwa supporty. Reprezentująca Polskę i organizatora koncertu MMP Coria wypadała nieźle, Tomasz Mrozek okazał się dobrym wokalistą, Dominik Stypa wycinał piękne solówki, ale nie był to zespół pasujący stylistycznie do pozostałych wykonawców. Liczna już publiczność reagowała dość niemrawo na kolejne utwory zespołu z Jastrzębia-Zdroju, wyraźnie czekając na gwiazdę wieczoru. Błędem wydaje mi się też rozpoczęcie setu przez Corię długim, niezbyt szybkim utworem. Kolejny też nie rozgrzał publiki, dopiero w trzecim zagrali szybciej i mocniej, by po dalszych czterech i 35 minutach zejść ze sceny.
The Vintage Caravan nie popełnili takiego błędu. Islandzka grupa promuje swój najnowszy album „Arrival” i jest już znana z żywiołowych, przywołujących ducha początku lat 70., koncertów, dlatego już niezwykle dynamiczny „Craving” porwał tłum pod sceną, a Óskar Logi i jego dwóch kolegów wcale nie zwolnili tempa, serwując błyskawicznie kolejną petardę w postaci nowego „Babylon”. Tu dał się porwać nawet Joey Tempest i wybiegł na scenę by pokrzyczeć trochę w jednym z refrenów, po czym The Vintage Caravan znowu dołożyli do pieca, grając równie ostry „Let Me Be”. Formuła klasycznego power trio sprawdza się w ich wydaniu doskonale, przywołując czasy świetności chociażby legendarnego Cream czy współczesnego Wolfmother, a lider miał doskonałe wsparcie w szalejącym basiście i perkusiście. Alexander Örn miał też kilka okazji do wykazania się swym kunsztem, chociażby w rozpoczętym balladowym wstępem „Winterland” czy kolejnej nowości, „Last Day Of Light”, z kolei Stefán Ari, wieńczący niespełna 40 minutowy występ grupy „Expand Your Mind”, zaczął perkusyjną solówką.
Po takiej dawce rockowej energii Europe mieli już znacznie ułatwione zadanie, ale w żadnym razie nie poszli na łatwiznę. Zaczęli od majestatycznego utworu tytułowego najnowszej płyty, po nim zabrzmiał zaś równie udany „Hole In My Pocket”. Widać było, że szalejący pod sceną fani i tłum wypełniający salę dał muzykom jeszcze większego kopa, bo pierwszy z czterech zaprezentowanych tego wieczoru numerów z LP „Out Of This World”, singlowy „Superstitious”, zabrzmiał z ogromną energią. Nie była to jedyna wycieczka w przeszłość, bo po chwili zespół zagrał „Wasted Time” z drugiego albumu, potęgując dobre wrażenie „Last Look At Eden”, tytułowym i jednym z ciekawszych utworów albumu sprzed sześciu lat. Szalejący po całej scenie, wszędobylski Joey Tempest był w formie, a – nieuchronne w przypadku wokalistów korzystających przede wszystkim z wyższych rejestrów – obniżenie głosu nie dawało mu się we znaki w starszych utworach, zaś nowsze brzmiały dzięki temu jeszcze drapieżniej i potężniej. Zresztą w „Carrie” Tempest za wiele sobie nie pośpiewał, mając do dyspozycji liczny, całkiem zgrany i znający tekst tego przeboju chór, ale już w nowszych „The Second Day” i mocarnym „Firebox” panował i rządził niepodzielnie.
Czasy największej popularności takiego grania przypomniały kolejne numery z „Out Of This World”: otwierający stronę B płyty przebojowy „Sign Of The Times”, „Ready Or Not” z porywającym solem Noruma i gitarowym udziale wokalisty oraz zagrany pod koniec „Let The Good Times Rock”. Tempest sięgnął jeszcze po gitarę w kolejnej nowości, finałowym „Days Of Rock 'N' Roll”, wcześniej grupa zagrała też jeszcze „Nothin To Ya”, z ostniej płyty, a John Norum oczarował słuchaczy instrumentalnym popisem „Vasastan”, dostępnym na niektórych edycjach „War Of Kings”; swoje przysłowiowe pięć minut miał też perkusista Ian Haugland, którego solo zyskało dodatkowy podkład w postaci muzyki z uwertury do opery „Wilhelm Tell” Rossiniego.
Ku radości starszych fanów grupa sięgnęła też po „Girl From Lebanon” z piątego, udanego, ale zdecydowanie niedocenianego, albumu, zaś jednym z końcowych akcentów tego porywającego koncertu był evergreen „Rock The Night”. Wiadomym jednak było, że koncert nie może zakończyć się bez tego jednego, jedynego utworu i wyczekiwanym bisem okazał się – wykonany z chórem publiczności, nieśmiertelny „The Final Countdown” – wizytówka lat 80. i zarazem dowód na to, że dobre utwory, nawet mimo przebojowego charakteru, nigdy się nie starzeją, zyskując jeszcze bardziej w tak energetycznym wykonaniu.
Wojciech Chamryk
Zdjęcia: Elżbieta Piasecka-Chamryk