Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Rage, Monument, Darker Half - Warszawa - 20.11.2016

RAGE, Monument, Darker Half - Klub Progresja - 20 listopada 2016

Wydawać by się mogło, że z roku na rok z Rage ulatuje moc niczym perfumy z źle zakorkowanego flakonika. Płyty wydawane od czasu „Soundchaser” i „Unity” wydają się być coraz słabsze, koncerty wyciskane z tej samej formy, wzbogacanej jedynie utworami z najnowszych płyt, a sam ich kształt coraz bardziej przypomina lubianą przez wielu niemieckich muzyków ludyczną rozrywkę. Tj. kryteria doboru kawałków wydawały się opierać na możliwości luźnego puszczania basu przez Peavy’ego i  uwalniania mu rąk do machania w takt kawałka. Im melodyjniej, tym lepiej, im bardziej śpiewny refren, tym większa szansa, że trafi do repertuaru koncertowego,. Wszystko pod okiem Victora Smolskiego, który coraz chętniej widział Rage jako zespół oddalony od surowej, niemieckiej estetyki. Wydawać by się mogło, że świetność Rage gwałtownie spada, a Peavy z płyty na płytę coraz chętniej będzie oddawał się melodiom i poszukiwaniom koncertowych szlagierów.

Tymczasem rok temu metalowy światek obiegła zaskakująca wieść – Peavy zwolnił zarówno perkusistę, André Hilgersa jak i współtworzącego Rage od 16 lat Victora Smolskiego. Na miejsce obu panów weszli mało znani muzycy: fan Rage posiadający własny zespół o nazwie… Soundchaser, Wenezuelczyk Marcos Rodriguez oraz Grek, Vassilios  Maniatopoulos. Zastrzyk świeżej krwi dał ekipie Peavy’ego dużego kopa.

Na warszawskim koncercie w klubie Progresja nie było tłumów. Zastanawiam się, czy wynikało to z ubolewania nad brakiem Smolskiego czy wręcz przeciwnie: ostatnie oblicze Rage zniechęciło tych, którzy odpuścili śledzenie kariery Rage i nie mieli świadomości, że obecnie jest to zupełnie inna formacja. Tak czy owak: kto nie był na Rage, ma prawo do żałowania. To, co prezentowało trio można określić trzeba frazami: moc, radość z grania, podróż w czasie. Po fali koncertów z podobną setlistą, Peavy zdecydował się na sięgnięcie do przeszłości. Być może na tę decyzję miał wpływ Marcos Rodriguez, który zachęcał Peavy’ego go poszperania w „lamusie”. Być może tęsknota za przeszłością to wynik koncertowania pod szyldem Refuge (prezentującym „archiwalne” utwory). Wreszcie, być może, jest to efekt dopasowania repertuaru do estetyki nowej płyty, która w przeciwieństwie do kilku poprzednich, ukazuje surowsze oblicze Rage. Rzeczywiście, z płyt z ery Smolskiego trio zagrało jedynie „Great Old Ones” z „Soundchaser”, w którym Marcos odegrał gitary Victora Smolskiego wiernie, ale odbierając im typową dlań progresywna finezję. Znaczną część setu zdominowały kawałki z lat 90.: od masywnego „From the Cradle to the Grave” z „XIII” po dynamiczne „Medicine” z „Trapped!”. Poza tym, usłyszeliśmy utwory z „Black in Mind”, „End of All Days”, „Execution Guaranteed”, „Ghosts”, „The Missing Link” czy “Perfect Man”.  Uczta dla miłośników klasycznego Rage! Niezwykle zgrabnie wpasowały się w ten “oldskulowy” pakiet kawałki z nowej płyty: rozpoczynający występ „The Devil Strikes Again”; „Spirits of the Night”,  „The Final Curtain”, czy singlowy „My Way”. Ten utwór znakomicie prezentuje „nowy” Rage przez wzgląd na: zarówno melodyjny refren jak i gęste riffy w zwrotkach. Zagranie go pod koniec nasunęło mi na myśl „Teutonic Terror” Accept, grany razem z tzw. bisami, na które serwuje się głównie klasyki. Setlista sprawiała wrażenie przemyślanej, specjalnie na nowo opracowanej i zaplanowanej według klucza. To bywa rzadkie w przypadku długoletnich, zwłaszcza niemieckich zespołów. Ten repertuarowy efekt wzmocniła sceniczna prezencja zespołu. Dawno nie widziałam Peavy’ego w takiej dobrej formie. Nie mam na myśli jedynie wokalu czy też gry na basie. Przede wszystkim na nowo wstąpiła weń duża porcja energii.  Emanował radością grania zarówno własną, jak i odbitą. Marcos okazuje się być energicznym muzykiem bawiącym się swoją rolą na scenie: wciągał Peavy’ego w  rozmowy, żartował na temat swojego drobnego wzrostu wchodząc pod jego mikrofon zatknięty na statywie. Radość z bycia w Rage wydaje się udzielać Peavy’emu i nakręcać go do postawy pełnej energii. Podczas gdy część niuemieckopochodnych zespołów odbiera się często jako skostniałe i istniejące niemal wyłącznie dzięki kontraktom, Rage wydaje się być znów młodym, szczerym i świeżym bandem. Atutem obecnego składu jest muzyczne zaangażowanie członków. Marcos jest nie tylko bardzo sprawnym gitarzystą, ale też dobrym wokalistą. Do „Higher then the Sky” trio wplotło cover Dio „Holy Diver”, w którym z udawanym zawstydzeniem zaśpiewał Marcos (zachęcany przez Peavy’ego – „on jest przecież świetnym wokalistą!”). Obaj nowy muzycy byli wyposażeni w mikrofony, przez co przez cały koncert mogli śpiewać chórki. Perkusista zresztą nie tylko tym zwracał na siebie uwagę, ale też mocną, wręcz siłową grą na swoim instrumencie. Efekt ten wzmacniało świetne nagłośnienie koncertu. Gdyby nie małe niedociągnięcie pod koniec, w postaci przerwanego dźwięku z głównego mikrofonu, można by zaliczyć sound gigu do wzorowych – każdy instrument było dobrze słychać.

Występ Rage poprzedziły dwa suporty: brytyjski hołd dla NWoBHM – Monument i australijski Darker  Half. Na tym drugim była zaledwie garstka widowni, co nie przeszkadzało Australijczykom zagrać z pełną pasją. Ci jednak, którzy nie dotarli na ich występ, nie mają czego specjalnie żałować. Darker Half okazał się niewyróżniającym się, poprawnym zespołem. Dobremu wrażeniu Darker Half nie pomógł też Monument, który, da kontrastu, swoim scenicznym szaleństwem , wizerunkiem i umiejętnościami przebił Australijczyków. Zespół deklaruje się jako hołd dla brytyjskiej sceny i rzeczywiście  swoją muzykę oraz image wprowadza w orbitę wpływów Iron Maiden czy Saxon (choć ten raczej pod względem tytułów utworów). Co ciekawe, wokalista w swojej chęci naśladowania Dickinsona strzelał sobie w stopę, bo oddalał teatralnie mikrofon od ust, tracąc przy tym jego zasięg.  Mimo tej drobnej wpadki Monument wywołał bardzo dobre wrażenie. Był to ostatni koncert Anglików na trasie z Rage, dlatego wyszli oni na końcu całego wieczoru na scenę w celu zrobienia sobie wspólnego zdjęcia z fanami. Szkoda, że tych ostatnich było tak niewiele, bo wieczór był naprawdę pełen bardzo dobrych wrażeń.

Katarzyna „Strati” Mikosz

rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4987488
DzisiajDzisiaj2108
WczorajWczoraj2630
Ten tydzieńTen tydzień10122
Ten miesiącTen miesiąc70321
WszystkieWszystkie4987488
3.83.87.94