Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Overkill, Crowbar - Warszawa - 15.11.2016

Overkill, Crowbar - Progresja Music Zone - 15 listopada 2016

Na koncert jednej z legend thrashu czekałem wręcz z utęsknieniem. Overkill to jeden z pierwszych zespołów metalowych, które poznałem, więc możliwość (ponownego) zobaczenia Bobby’ego i spółki napawała mnie energią do życia i radością. Tym bardziej, że jednym z supportów na trasie był Crowbar. Sludge/Stoner i Thrash Metal w jednym miejscu? Biere szysko. Tego dnia planety były po mojej stronie, zanim zderzyły się z zebranymi w Progresji fanami. Z przyczyn ode mnie niezależnych nie dotarłem na dwa pierwsze supporty (Desecrator oraz Shredhead), do klubu wszedłem dosłownie w momencie gdy Shredhead skończyło swój set, więc scenę przygotowywano pod występ Crowbar.

Po zgaśnięciu świateł i chwili ciszy wszyscy usłyszeliśmy pierwsze dźwięki ‘All I Had (I Gave)’. W tym momencie miałem już pewność, że to będzie dobry koncert. I nie pomyliłem się. Crowbar zagrał naprawdę świetnie, w energiczny sposób wgniatając się butem ze stonerowych nut wykonanym w coraz głębsze warstwy czaszki, na koniec brutalnie ją rozpierdalając, gdy tylko weszło Planets Collide. Setlista, mimo trasy promującej nowy album, skupiona była bardziej na starej twórczości zespołu. Z nowego albumu zagrano tylko jeden utwór – ‘Plasmic and Pure’. Niestety nie prezentował się on na żywo tak dobrze jak znane nam już kawałki.

Nadejszła chwila na pstrąga z gryla. A tak naprawdę to nadszedł czas tak bardzo przeze mnie wyczekiwanego występu gwiazdy wieczoru. Znów, światła gasną, tym razem jednak nie ma ciszy. Wszyscy drą się jak opętani w języku „ponglish”. Brzmiało to mniej więcej tak: „OŁŁ-WER-KYL!, OŁŁ-WER-KYL!” [zapętl to sobie w głowie na 5 minut, poczuj na własnym mózgu jak to musiało wyglądać]. W końcu stało się nieubłagane – bydło ruszyło. Ludzie mało co się nie pozabijali o siebie nawzajem. Łezka nostalgii zakręciła się w oku. Po chwili jednak poleciała druga łza, już pełna żalu. ‘Armorist’, którym Overkill rozpoczął występ wypadł naprawdę bardzo kiepsko. Czuć już, że wiek nie służy chłopakom. Na szczęście ‘Rotten to the Core’ brzmiało już jak na legendę thrashu przystało – mięsiście, surowo i agresywnie. Cała setlista była bardzo przekrojowa. Nie zabrakło utworków z ‘Feel The Fire’, czy „The Electric Age”, tak więc – jak widać – setlista miała bardzo duży rozstrzał. Pojawił się także singiel ‘Our Finest Hour’ z nadchodzącego wielkimi krokami, nowego albumu zatytułowanego ‘The Grinding Wheel’. Niestety nie brzmi on najlepiej ani studyjnie, ani na żywo. Cóż, latka lecą. Nie zabrakło również hymnu zespołu, jakim jest ‘In Union We Stand’. Na bis dostaliśmy 3 konkretne petardy – ‘Ironbound’, ‘Elimination, i ‘Fuck You’. Mimo widocznego zmęczenia i chęci wyjebania z warszawskiego (s)kurwidołu wypisanych na twarzy, chłopaki dali z siebie wszystko, byle tylko dopiąć set ku uciesze gawiedzi. I zrobili to, kurwa, P R O F E S J O N A L N I E. Chapeau bas, panowie. Chapeau bas.

Cały koncert pozostanie na długo w mojej pamięci. Brakowało mi koncertu w takich pomieszanych klimatach. Mam nadzieję, że uda mi się jeszcze co najmniej raz zobaczyć Overkill zanim wszyscy muzycy odłożą łyżkę, albo po prostu przejdą na muzyczną emeryturę.

Patryk Niedużak

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5361293
DzisiajDzisiaj738
WczorajWczoraj2656
Ten tydzieńTen tydzień738
Ten miesiącTen miesiąc10869
WszystkieWszystkie5361293
98.84.18.52