Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 91sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Amon Amarth - Warszawa - 9.12.2016

AMON AMARTH - Progresja Music Zone - 9 grudnia 2016

Amon Amarth „wcale nie tacy źli” wikingowie z Sztokholmu gościli w Polsce na trzech koncertach z okazji trasy promującej albumu „Jomsviking”. Ja byłem na ich ostatnim koncercie w warszawskiej Progresji w dniu dziewiątego grudnia 2016. Zespół przyjechał do nas razem z doom’owcami z Grand Magus.

Gwiazda wieczoru ma u nas w kraju mocne poparcie, więc ludzi w klubie było co nie miara. Ja się zastanawiam, czy nie było więcej osób, niż na niedawnym koncercie Saxon. W Polsce na przystawkę można było jeszcze usłyszeć nieiecko-polski Dawn of Disease.

Dla mnie koncert rozpoczął się od dojścia pod scenę przed Grand Magusem. Zespół ten widziałem już dwa razy i wywarli na mnie dobre wrażenie. Trzech muzyków, którzy grają porządną muzykę z dobrym kopem. Tak ich przynajmniej zapamiętałem, a i ich płyty też są niczego sobie. Niestety tego dnia w progresji muzycy wydawali się być nieco rozkojarzeni. Jedne utwory były zagrane ok., ale przy innych to już nie było to. Nie wiem czy to zmęczenie czy coś innego, ale się niestety trochę zawiodłem. Na minus było też niestety nagłośnienie. Gitary czy perkusja była ok., ale wokalu prawie w ogóle nie było słychać. I mam wrażenie, że Fox też to usłyszał, bo śpiewając „walczył” z mikrofonem, walczył też ze swoją pamięcią, bo zdawał się nie wiedzieć, co chciał mówić do publiczności. Za to plusem był prezes Progresji, który przez jednym z utworów wbił się prawie pod samą scenę.

Ale Grand Magus się skończył i przyszedł czas na gwiazdę wieczoru. Amoni są znani z tego, że prawie zawsze mają na koncertach świetną dekoracją a i lubią też dodatkowe efekty specjalne. Fani nie zawiedli się i tym razem. Scena miała dwa podesty a perkusja będąca na podwyższeniu, była na właściwie szczycie hełmu bojowego.... Hełmu z rogami, co prawda, ale niech hollywoodzkiej propagandzie też się ma. I zaczęli, standardowo od „The Pursuit of Vikings” potem samo dobre i znane. Na dopełnienie wrażeń słuchowych (a tym razem dźwiękowiec jakoś opanował słyszalność wokalu) były i wrażenia wizualne, bo oprócz wspomnianej dekoracji byli rekonstruktorzy w strojach stosownych. No prawie, bo w adidasach i onucach klejonych taśmą izolacyjną J, no i chłopaki musieli gdzieś ćwiczyć synchronizację tańców na podestach. Śmiesznym akcentem była też awaria tarczy podczas symulowanej walki, bo to ten, co miał przegrać wygrywał. Podobał mi się też Loki w wersji „amonowej”. Niestety w klubie nie można używać pirotechniki, więc pozostały tylko wyrzutnie wyrzutniki dymu. I tak w tej atmosferze zespół zagrał 14 utworów do „War of the Gods” Niestety w tym momencie było już wiadomo, że koncert zbliża się ku końcowi i zostały tylko 3 utwory. Więc pijąc z rogów i broniąc Azgardu można było zawalczyć z Thorem. I tylko szkoda, że przy uderzeniu młota nie było choćby małego kapiszona.

I tak koncert dobiegł końca, zostało miłe wspomnienie, kostka, która przeleciała obok dłoni i oczekiwanie na następny, który pewnie za 2-3 lata. No chyba, że gdzieś wcześniej w rozjazdach festiwalowych będzie okazja. A na pewno koncert Amonów to coś, co warto zobaczyć.

Lucjan Staszewski

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

5361319
DzisiajDzisiaj764
WczorajWczoraj2656
Ten tydzieńTen tydzień764
Ten miesiącTen miesiąc10895
WszystkieWszystkie5361319
98.84.18.52