Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Doro - Katowice - 1.12.2016

DORO - Mega Club - 1 grudnia 2016

„Metal queen! Metal queen!” krzyczała publika na zakończenie koncertu. Doro pochyliła się nad barierką i z uśmiechem na ustach rozdawała autografy, niemal każdemu cierpliwie wpisując „with love”. Dopiero ktoś z ekipy zespołu wyciągnął ją na backstage. Jeszcze wyciągnęła rękę i skończyła podpisywać komuś płytę. Widać było, że zostałaby jeszcze z nami, żeby podpisać płyty i bilety wszystkim chętnym, ale zespół musiał się zbierać (trasa czeka, nazajutrz Zlin). Nic dziwnego, że miała ochotę zostać. Ostatecznie, na każdym kroku podkreśla, ze fani są jej rodziną (nawet napisała kawałek „You’re my family”), a muzyka to jej najważniejszy cel w życiu. Przez cały koncert przybijała piątki zgromadzonym pod barierką, a w drugiej części występu wręcz dawała im mikrofon, żeby mogli z nią zaśpiewać… i nie tylko. Jeden z fanów miał okazję życia wybrać sobie numer, który chciałby usłyszeć, ale w oszołomieniu najpierw obwieścił, że jest z Grecji, a na powielone pytanie ogłosił, że chciał usłyszeć „coś Doro”. Ciekawe co Doro zrobiłaby słysząc na przykład „Machine II Machine” albo „Terrorvision”?

Zważywszy, że utworów ze środka swojej solowej kariery na koncertach prawie nie gra, mogłaby być zaskoczona. Choć jej koncerty przebiegają pod znakiem solowej Doro, z jej powarlockowej działalności pochodzą głównie nowsze numery. W Katowicach zaskoczyła nas rzadko graną balladą „Fall for me Again” z najbardziej melancholijnej płyty Doro – „True at Heart” z 1991 roku. W całej subtelności tego utworu łatwo obnażyć niedoskonałości  wokalne. Doro, mimo kataru, wystawiła się na to, udowadniając, że jej głos wciąż jest w znakomitej formie. Ze starszych albumów solowych pojawił się również nieczęsto grany „Unholy Love” z płyty „Doro” z 1990 roku, poprzedzony świetnym podwójnym solo na gitarach. Obaj gitarzyści, Luca Princiotta i Bas Maas przez kilka minut prowadzili gitarowy dialog, który zgrabnie przeszedł w intro do wymienionego kawałka. Kolejne numery z solowej Doro pochodziły dopiero z późniejszych krążków – „Chained” z „Fight” (2002 rok), „The Night of the Warlock” z „Fear no Evil” (2009 rok), „Raise Your Fist in the Air” z „Raise Your Fist „ (2012 rok) i najnowsza ballada z EP „Love’s gone to Hell”. Nic dziwnego, że zespół właśnie ten późny repertuar wybiera, pasujący (poza ostatnią balladą) do warlockowej koncepcji występów Doro. Choćby „Raise Your Fist in the Air” miał być w założeniu drugim „Fight for Rock”, a utrzymany w średnim tempie, podniosły ”Night of the Warlock” tytułem mówi sam za siebie. W tym zresztą kawałku na scenę wszedł zakapturzony czarnoksiężnik i potrząsał kijem-różdżką snując się wśród scenicznego dymu. Tym utworem zespół Doro otworzył sobie furtkę, żeby otwarcie podrasowywać występy Doro nazwą Warlock. Bez „Night of the Walock” nikt nie wyśpiewywałby tej nazwy, a występu nie mogłaby okraszać jego maskotka. Nie zmienia to jednak faktu, że utwory legendarnej formacji od zawsze są częścią występów Doro. Na katowickim koncercie nie zabrakło dynamicznego „Metal Racer”, „Burning the Witches”, któremu Doro chyba od zawsze zmienia nieco intonację słowa „witches” w refrenie, ballady „Without you”, numeru „Earthshaker Rock” z wplecioną solówką na perkusji, „Out of Control”, „Fight for Rock”, największego hiciora „All we are”, „I rule the Ruins” z deklamowanymi przez Nicka Douglasa i Basa Maasa chórkami,  „East meets West”, dedykowanego kobietom „Metal Tango” i poświęconej obecnie fanom ballady „Für immer”. Na deser dostaliśmy jeszcze grany od lat na koncertach Doro cover „Breaking the Law”, tradycyjnie podzielony na część wolniejszą i część szybszą od oryginału. Zapowiadając go, Doro oddała cześć muzykom z Judas Priest. Przez cały zaś koncert występowała w koszulkach Motörhead, najpierw w czarnej, potem białej, a na po koncercie z głośników popłynął kawałek „It Still Hurts”, który Doro zaśpiewała w duecie z Lemmym.

Choć Mega Club jest ciemnym i dość chłodnym miejscem, a muzycy nie mają wiele przestrzeni na scenie, ani nam, ani zespołowi to nie przeszkadzało. Publika bawiła się świetnie, a sama Doro nie dawała po sobie poznać, że jest lekko przeziębiona (widać było, że chodzi wydmuchiwać nos). Zresztą ona i Nick Douglas, który gra w zespole prawie od początku solowej kariery Doro, wyglądają świetnie. Zachwycające jest to, że Doro w swojej serdeczności, radości występowania i uwielbieniu fanów jest absolutnie szczera. Trudno jest udawać szczerość, a to, ile frajdy sprawia jej śpiewanie i kontakt z publiką, tylko nakręca ją do zabawy i pozytywnego odbioru koncertu. Kiedy Doro skończyła rozdawać autografy, niektórzy wyszli jeszcze pod tour-busa koczować na wspólne zdjęcie. Wśród pokoncertowego szumu, trudno było usłyszeć inne uwagi, niż „świetny koncert!”.

Katarzyna „Strati” Mikosz

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5042721
DzisiajDzisiaj2394
WczorajWczoraj4387
Ten tydzieńTen tydzień18144
Ten miesiącTen miesiąc46372
WszystkieWszystkie5042721
18.227.190.93