Destruction, Nervosa - Warszawa - 22.01.2017
DESTRUCTION, Nervosa - Progresja Music Zone - 22.01.2017
Rzeźnicy z Destruction po dość długiej przerwie postanowili powrócić do Polski. Pierwszym problemem okazał się suport - pierw ogłoszony Enforcer rezygnuje z trasy a zastępuje go dość kontrowersyjna Nervosa. Kolejnym problemem okazał się stan zdrowia Schmiera, dopadło go przeziębienie. Pewnie, gdyby odwołali warszawski koncert, wkurwiłyby się tłumy. No właśnie tłumy…
Do Progresji dotarłem jakoś na początek koncertu Nervosy. Zdziwiło mnie trochę, że koncert odbywa się na małej scenie, a publika jest dość hmmm chujowa. Ledwo ponad setka osób i to do tego statycznych. Drugą sprawą była nieobecność oryginalnej gitarzystki Priki. Na szczęście absencja jest tylko tymczasowa, a blond włosa piękność powróci po uporządkowaniu swoich spraw rodzinnych. Na zastępstwie mieliśmy 20-letnią holenderkę. Nie można odmówić dziewczynie talentu do gry, ale niestety było widać, że dopiero co nauczyła się grać te kawałki i nie czuje się do końca pewnie na scenie z Nervosą. A jak wypadł cały koncert? Dość przyjemnie, dostaliśmy mieszankę utworów z dwóch płyt. Największym atutem koncertu był doskonały kontakt z dość lichą publiką. Nie ukrywam czekam na koncert Nervosy w jakimś małym klubie z publiką, która będzie reagować przyzwoicie na traszyk w wykonaniu dziewczyn.
No i gwiazda wieczoru. A publiki dalej nie ma… Zaczęli od tytułowego utworu z ostatniego albumu, ale szału nie było. Słychać było problemy wokalne spowodowane chorobą oraz problemy akustyczne, które są nieodzownym elementem tego warszawskiego klubu. Mike statycznie trzymał się z tyłu, za to Schmier przechadzał się po całej szerokości sceny, gdzie ustawione miał trzy mikrofony do swojej dyspozycji. Mimo promocji ostatniej płyty dostaliśmy utwory z pierwszych albumów rzeźników. I to właśnie te utwory oraz z albumu "The Antychrist" wzbudziły szał publiki i to właśnie przy nich czuć było, że jest się na koncercie. Jako niespodziankę dostaliśmy zagrane po raz pierwszy w Polsce ,,Black Death”. Polskim akcentem była przemowa Vaavera, który na dodatek pochodzi z Warszawy, wiec jak sam powiedział był to dla niego koncert wyjątkowy. Nie zabrakło również rzucenia piwa prosto w publikę, która dziko walczyła o łyka trunku z zarazkami wokalisty. Udało mi się zdobyć kostkę Mike’a, co będzie miłą pamiątką pierwszego koncertu 2017 roku.
Reasumując, koncert był dość przyjemny, ale… No właśnie, ale nie dopisała publiczność, co nie było zbyt dobrym powitaniem zespołu po 4 latach nieobecności. Podczas koncertu zabrakło mi jeszcze obecności szalonego rzeźnika na scenie, który by zachęcał publiczność do szalonej zabawy. Kto nie był, dużo nie stracił, ale jednak zawsze wypada pojawiać się na koncertach tak solidnych ekip.
Kacper Hawryluk