Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Sabaton, Accept, Twilight Force - Wrocław - 28.02.2017

SABATON, Accept, Twilight Force - Hala Stulecia - 28.02.2017

Połączenie na jednej trasie Accept i Sabaton było strzałem w dziesiątkę. Mimo stadnego narzekania na fakt, że legenda heavy metalu supportuje młody (i nieco „ludyczny”) zespół, pomysł nie spalił na panewce. Warto mieć na uwadze, że organizacja koncertów opiera się na prawach rynku, a nie na prawach sentymentu czy artystycznych wartości. Tak „hejtowany” przez niektórych Sabaton też nie jest sztucznym tworem, którego pchnęła wytwórnia ładując weń wielką kasę. Moim zdaniem to wspaniały przykład na to, że w tym gatunku można jeszcze dojść do tak oszałamiającej popularności. Jeszcze 10 lat temu wydawało się to absolutnie niemożliwe. Można mieć wiele zastrzeżeń do muzycznej drogi, jaką zespół poszedł (ja też należę do sceptyków), ale trudno odmówić Szwedom ogromnej determinacji i pomysłu na zdobycie tak potężnej sławy. Osadzenie ich w roli headlinera wydawało się naturalne. Patrząc zresztą na to, ile osób stało pod sceną na Sabaton, a ile na Accept, odwrócenie kolejności wydawałoby się wręcz absurdalne.

Dlaczego jednak uważam, że pomysł nie jest li tylko logiczny, ale wręcz jest „strzałem w dziesiątkę”? Otóż jak wiadomo, istnieje spora grupa miłośników Sabaton słuchająca… tylko Sabaton. Ewentualnie Sabaton i Iron Maiden. Albo Sabaton, Maiden i Powerwolf. Myślicie, że do „The Last Tour” znali Accept? Szykując się na koncert zapewne nie tylko rzucili uchem na YouTube „kto zacz” (zauważcie, że teraz przed prawie każdym koncertem publiczność zna większość utworów suportów) ale i mogli zachłysnąć się całą efektownością Accept na żywo. Wiadomo nie od dziś, że zespół Wolfa Hoffmanna jest wręcz stworzony na deski sceny. Miałam okazję oglądać Accept od czasów reaktywacji kilkukrotnie. Uderzył mnie fakt, że mimo okrojonego setu i skromnej roli „suportu” Accept wystąpił w tak widowiskowej oprawie. Szczęśliwie darował sobie modne obecnie ekrany na rzecz klasycznej, tekturowej scenografii…  ale za to jakiej! Ścianę i boczne bannery uzupełniał efektowny zestaw perkusyjny z obowiązkowym gongiem używanym tylko raz, w „Metal Heart”. Bardzo sensownym pomysłem było także ustawienie muzykom podestów, na których mogli stawać, przez co zwiększać swoją widoczność dla publiki stojącej na płycie, zwłaszcza, że scena w Hali Stulecia była usytuowana nisko. Spektakularna, choć klasyczna oprawa szła w parze z tradycyjną setlistą. Zespół zagrał dwa numery z nowej płyty (moim zdaniem zresztą można było wybrać na trasę dużo lepsze), do tego „Stalingrad” i będący już „klasykiem” „Teutonic Terror” oraz garść staroci. Starocie oczywiście w większości fantastyczne (osobiście nie rozumiem tylko fenomenu „Princess of the Dawn” ;)), choć zabrakło „Losers and Winners” czy „Aiming High”. Przejrzyste nagłośnienie bezlitośnie obnażało zarówno precyzyjnie odegrane riffy jak i… niezbyt udane chórki, które śpiewali muzycy Accept. Cóż, nie można mieć wszystkiego. Mnie wciąż ogromnie cieszy obecność Uwe Lulisa, który po odejściu z Rebellion „tułał” się w trasach jako techniczny, a teraz ma okazję występować w tak znakomitym zespole grającym na tak wysokim poziomie. Nawiasem mówiąc, Lulis musi mieć dobre wtyki, bo tuż przed występem Accept z głośników poleciał kawałek „The Clans are Marching” w wykonaniu… Rebellion.

Przez koncertem Sabaton popłynął z głośników puszczany już od kilku „sezonów” „In the Army Now”. Za każdym razem, gdy to słyszę, zdumiewa mnie fakt, że wielu fanów wyciąga telefony i nagrywa ten utwór, mimo tego, że na scenie nie dzieje się absolutnie nic, a muzycy w tym czasie pewnie jeszcze „pudrują nosy” przed występem. Oczywiście  pierwszym utworem, jaki zagrali Szwedzi był „Ghost Division” i można by się spodziewać, że będzie to kolejny taki sam koncert Sabaton jak dziesiątki poprzednich, ale nie. Tym razem pojawiło  się kilka nowości. Nie mówię już, że względem koncertów z 2007 roku, na których było kilkadziesiąt osób, ale względem na przykład ostatniego koncertu w sierpniu we Wrocławiu. Po pierwsze setlista zaroiła się od nowych utworów, dzięki czemu koncert nie wyglądał tak samo jak poprzednie. Po drugie, nowy gitarzysta, Tommy Johansson, chyba wtłoczył do grupy świeży powiew. Odniosłam wręcz wrażenie, że akustyczna wersja „Final Solution” to jego sprawka. Zawsze czułam lekki zgrzyt, kiedy widziałam ludzi skaczących do utworu, który opisuje tragiczne losy więźniów w obozach zagłady. Tym razem zgrzytu nie było. Wręcz przeciwnie, prosta, kwasi-akustyczna wersja, w której Johansson gra na… klawiszach, a publika po prostu  śpiewa wznosząc ręce z zapalniczkami (rzut z kamery na nas, publikę, widoczny był na scenie za zespołem – rewelacyjny efekt!) okazała się godnym wyjściem z tego zgrzytu. Co więcej, Brodén mówił między utworami nieco mniej, głupawe żarty też uległy skurczeniu. Musimy przy następnej okazji zapytać go, czy przypadkiem spiritus movens tych zmian nie jest nowy muzyk. Szczęśliwie pewne sensowne motywy żartobliwe zostały zachowane, niektóre wręcz rozwinięte, takie jak techniczni przemykający po scenie ubrani w żołnierskie mundury czy stojące obok perkusji działo przeciwlotnicze strzelające scenicznym ogniem przed utworem „Night Witches” opowiadającym o żeńskim pułku Nocnych Bombowców. Najbardziej spektakularną jednak nowością było umieszczenie ogromnego ekranu na scenie, na którym emitowano wizualizacje do granych utworów. Niektóre były bardzo celne, inne zbyt krzykliwe, nie da się jednak ukryć, że zdominowały oprawę koncertu. Momentami wręcz górowały też nad samym koncertem, bo – przynajmniej w moim odczuciu – odciągały uwagę od muzyków. Wielki uśmiech wywołało u mnie wyjście na scenę spartańskich wojowników podczas utworu „Sparta”. Tak prosty, a tak widowiskowy pomysł. Aż dziw, że dopiero niedawno tego typu zabieg wypromował Amon Amarth. Ostatnią zmianą, która rzuciła mi się w.. uszy był brak „Metal Crue” na koniec koncertu oraz brak „Attero Dominatus”. Przy tej ilości koncertów jaką Szwedzi grają, to dobry sposób na odświeżenie setlisty. Ostatecznie trudno jest znaleźć fanów grupy, którzy tych kawałków na żywo nie usłyszeli.

Być może znaleźli się wśród publiki i tacy, którzy przyszli tylko na Accept i wyszli przed Sabaton. Ciekawi mnie jednak czy w oczekiwaniu na Accept widzieli Twilight Force… z którego teoretycznie też powinni byli uciec. Zespół prawdopodobnie jest odpowiedzią wytwórni Nucelar Blast na Gloryhammer będący pod opieką Napalm Records. Choć muzycznie dzieje tam wiele ciekawych rzeczy (miłośnicy Dragonforce i starej wersji Sonata Arctica powinni być usatysfakcjonowani), wizualna strona zespołu skutecznie odciąga od niej uwagę. Panowie występują w strojach rodem fantasy (biedny perkusista, nie dość, że z zasady niewidoczny, to jeszcze dostał mu się kostium z wielkim zasłaniającym twarz kapturem) i… tyle. Wydawać by się mogło, że będą na ten temat stroić żarty, wykorzystywać swoje przebrania… ale nie. Po prostu grali w kostiumach zostawiając nam odmalowany na twarzach wielki znak zapytania. Jedynym dziwnym wybrykiem było zagranie przez gitarzystów solówek z nogami opartymi... na barkach wokalisty. Może Szwedzi zwyczajnie uznali, że grając „euro power” rodem z końca lat 90., nie wypada wyjść na scenę po prostu w katanie i dżinsach? Wychodząc z koncertu na przerwę przed Accept słyszałam niezbyt pochlebne komentarze, także odnośnie samej muzyki. Ciekawe czy stroje odciągnęły od niej uwagę? A może zlały się publiczności w jedną całość z muzyką? Cóż, sami sobie muzycy Twilight Force „nagrabili” decydując się na taki image.

Katarzyna „Strati” Mikosz

rightslider_001.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_003.png

Goście

4963359
DzisiajDzisiaj750
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4309
Ten miesiącTen miesiąc46192
WszystkieWszystkie4963359
54.157.61.194