Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Tripticon, Secret of the Moon, Blaze of Perdition, Mord'A'Stigmata - Warszawa - 18.03.2017

TRIPTICON, Secret of the Moon, Blaze of Perdition, Mord'A'Stigmata – Progresja Music Zone - 18.03.2017

Nie było mnie w roku 2007 w Katowicach, kiedy to Celtic Frost przyjechał na pierwszy i jak się okazało ostatni koncert do Polski. Byłem za to 21 grudnia 2014 w krakowskiej fabryce, kiedy to Triptykon po raz pierwszy zjawił się w Polsce. Do dziś pamiętam, jak Tom G. Worrior stał osłupiony pozytywnym przyjęciem i jak klękał przed polską publiką. Dowodem jego wdzięczności był obszerny post odnośnie tego koncertu na jego osobistym blogu. Teraz w marcu roku 2017 byłem na jednym z koncertów, które były marzeniem Toma. Triptykon zagrał trasę po Polsce.

Podczas tej czterodniowej podróży szwajcarów wspierały dwa polskie zespoły. W warszawskiej ,,Progresji”, jako pierwszy na scenę wyszedł Mord'A'Stigmata. Zespół w tym roku wydał genialny krążek ,,Hope” i ten koncert był okazją do usłyszenia kilku utworów z niego na żywo. Zerowy kontakt z publicznością i specyficzna dość nihilistyczna muzyka zespołu w połączeniu z genialną grą świateł oraz dymem wprawiały w klimat zadumy. Sam nie raz podczas tego koncertu zawiesiłem się gdzieś na granicy rzeczywistości a snu. Sądzę, że nie tylko mnie, bo między poszczególnymi utworami słychać było bardzo wybiórcze brawa.

Następnie na scenie zaprezentował się Blaze of Perdition. Zespół z Lublina, który w wyniku wypadku parę lat temu stracił basistę, a oryginalny wokalista Sonneillon został sparaliżowany i od tego czasu musi poruszać się na wózku. Na większości koncertów zespół ma zastępczego wokalistę. I tak było na tej trasie w Krakowie i Gdańsku. W Warszawie, ku mojemu zdziwieniu ustawiono na stolik z czarnym obrusem, czaszkę kozła oraz sześć czarnych świec. Większym zaskoczeniem było, kiedy podczas intro obok zakapturzony muzyków pojawił się sam Sonneillon. Siedział w upiornym corpsie na wózku za stołem i bardzo emocjonalnie wczuwał się w partie wokalne. W jego oczach aż było widać obłęd. Aż tak, że w pewnym momencie ruchem ręki strącił kilka świec na podłogę. Dawno nie byłem na tak intensywnym black metalowym koncercie. Niestety tak jak przy pierwszym zespole akustycznie było wszystko pięknie (potem też było bez zarzutów) tak tutaj ginął wokal i gitary. Problemy akustyczne muzycy nadrabiali charyzmą i pewnością siebie. Nawet nie wiem, kiedy mi zleciał ten koncert. Pierwsze co zrobiłem po nim to poszedłem do stoiska i kupiłem sobie ich koszulkę i płytę (niestety koszulki Triptykonu wyprzedały się w zaskakująco szybkim tempie).

Przyznam się od razu, że kompletnie nie znałem Secret of the Moon przed tym koncertem. Niemcy urzekli mnie od początku zapachem kadzideł oraz cholernie atmosferyczną muzyką. Umieją pokazać pazur i zagrać mocny black, ale to w tych atmosferycznych momentach wypadają najlepiej. Od pierwszych dźwięków wokalista złapał genialny kontakt z publicznością oraz jako pierwszy tego wieczoru nawiązał kontakt z ludźmi. Żywiołowo reagował na każdy grany przez swój zespół kawałek. Po reakcji swojego otoczenia widziałem, że ich występ nie tylko mnie totalnie oczarował. Jak by cały klub oglądał ich w skupieniu.

,,Witajcie przyjaciele”, czy można usłyszeć lepsze słowa na rozpoczęcie muzycznej wyprawy z Triptykonem? Chyba nie, zwłaszcza że Tom z kompanami nie rzucali słów na wiatr i tym koncertem udowodnili, że naprawdę kochają u nas grać. Przez cały koncert miałem wrażenie, jak by grali dla grona swoich dobrych znajomych, mając przy tym totalną radochę. Pozowanie do zdjęć duetu gitarowego wyglądało momentami bardzo zabawnie tak jak pseudo obrażalskie miny Worriora do obiektywu. Wokalista żartował nawet w pewnym momencie, z dość anemicznego klaskania publiczności mówiąc, że czuje się jak by był w operze. Dość zabawnie wyszło, jak spora grupa publiczności zaczęła skandować szlagierowe UGGHHH!!. Tom w swoim stylu śmiał się, że po tylu latach tworzenia muzyki jedyne, z czego jest znany to jebane uggh, ale jak to powiedział i tak jest to lepsze niż większość muzyki z jego rodzimego kraju. Setlistowo nie było zaskoczenia, gdyż Triptykon jakoś nie specjalnie stara się zmieniać grane utwory, dzięki czemu dostaliśmy dwa numery z pierwszego albumu, trzy z drugiego a reszta setu to żelazna klasyka Celtic Frost oraz nieśmiertelne wyżej wymienione UGGHH!! Podczas koncertu nieobecny był Lonhard, którego zastępował techniczny. Nie bez lekkich problemów było u Vanj, która musiała kilka razy zmieniać gitarę. Tak to akustycznie było dobrze, a zespół zagrał z pełnym zaangażowaniem. Na koniec został już tylko ukłon, dla dość licznie zgromadzonej publiki.

Było to prawdziwe misterium okultyzmu, mroku i nihilizmu. Nie było słabego punktu tego wieczoru, bo każdy zespół jest genialny w swojej niszy i każdy dał z siebie dosłownie wszystko. Pozostaje tylko czekać, aż wojownik powróci ze swoim zespołem do naszego kraju, a coś mi mówi, że nie będzie trzeba długo czekać. Kto nie był na, żadnym z tych czterech koncertów z jakichś głupich i przyziemnych powodów, ten zjebał po całości. Mocny kandydat na koncert roku.

Kacper Hawryluk 

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963425
DzisiajDzisiaj816
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4375
Ten miesiącTen miesiąc46258
WszystkieWszystkie4963425
54.242.75.224