Deep Purple - Łódź - 23.05.2017
Deep Purple - Atlas Arena - 23 maja 2017
Czasy się zmieniają, ataki terrorystyczne zaczęły pojawiać się na salach koncertowych. Kilka dni przed 23 maja, czyli pierwszym z polskich koncertów Deep Purple, doszło do takiego zamachu w Manchesterze. Na szczęście ani zespół, ani organizator nie przestraszyli się i nie odwołali koncertu. Kolejnym znakiem zmiany czasów jest to, że najwięksi już odchodzą. Niedawno pożegnaliśmy Pana Zbigniewa Wodeckiego, rok temu ikona ciężkiej muzyki Black Sabbath postanowiła zakończyć swoją karierę. Teraz pora przyszła właśnie na głęboką purpurę, podobno jest to pożegnalna trasa.
W łódzkiej atlas arenie zjawiłem się wystarczająco wcześnie, żeby wypić piwko i zająć dobre miejsce na płycie. Na rozgrzewkę zagrał kanadyjski Monster Truck. Swoją energią na pewno przyćmili gwiazdę wieczoru, no ale wiek robi jednak tutaj swoje. Muzycznie grali rocka z wpływami bluesa. I właśnie do momentu, kiedy górował rock, wszystko było dobrze. W momencie, kiedy postawili na zagranie bluesowej balladki, akustyka sali diametralnie się popsuła, spłaszczając dźwięk. Poza tym jednym kawałkiem akustycznie było naprawdę super. Zespół wiedział, że ma rozgrzać ludzi przed gwiazdą wieczoru i wypełnili swoje zadanie.
Szybka zamiana sprzętu na scenie i włączenie telebimów i zaczynamy. Genialnym pomysłem było rozpoczęcie koncertu od "Time for Bedlam" z ostatniej płyty. Super wypada początek, w którym Ian przesterowanym wokalem wygłasza swoją recytację, a za nim wchodzi cała kapela. Niestety nie rozumiem dalszego doboru utworów. Ogromną szkodą było to, że nie zagrali "All I've Got Is You" ani totalnie zeppelinowskiego "Hip Boots". Zamiast tego usłyszeliśmy średniaki z ostatniego albumu. Ze starszymi utworami też nie było jakoś kolorowo. Niestety muszę się pogodzić, że pewnie nigdy w życiu nie usłyszę "When A Blind Man Cries". Mimo wszystko zespół nadrabiał to zaangażowaniem na scenie i czerpaniem czystej radości z gry. Przez te dwie godziny koncertu wyglądali jak by znowu byli u szczytu swojej formy. Miłym gestem podczas klawiszowej solówki było zagranie przez Dona motywu ze "Szła dzieweczka do laseczka". Do tego wszystkiego oprawa wizualna każdego utworu była genialna, zwłaszcza fajnie wyszły psychodeliczne motywy lecące w tle podczas "Space Truckin'". Mnie osobiście bardzo ucieszyło wykonanie "Strange Kind of Woman". Zaskakująca była dobra akustyka hali tego wieczoru. Nie przypominam sobie bym kiedy kol wiek był w Atlas Arenie na tak dobrze nagłośnionym koncercie, gdzie nie ginął żaden instrument. Niestety, dla Iana dobra akustyka nie była korzystna. Słychać było wszystkie pomyłki wokalne oraz załamania formy. Wiek i dawny tryb, życie robi niestety swoje. Szkoda mi było jeszcze tylko miejsca na płycie, w którym stałem, bo reakcje osób w moim otoczeniu były raczej adekwatne do bycia na pogrzebie, a nie koncercie rockowym. Podobno na gc i w innej części płyty ludzie się bawili.
Reasumując myśl, którą rozpocząłem na początku, czasy się zmieniają. Nawet jeśli ta trasa pociągnie się jeszcze kilka lat, jak mają w zwyczaju to robić Scorpionsi lub Kiss, to i tak nie zmieni to faktu, że kiedyś po prostu zabraknie na scenie tak wyśmienitego zespołu. Na szczęście ich muzyka pozostania na zawsze dzięki nagranym płytą. Żałuję bardzo, że nie wybrałem się wcześniej na żaden z ich koncertów. Na pewno jak pojawi się jeszcze kiedyś jakaś okazja, to wybiorę się bez wahania.
Kacper Hawryluk