Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Exumer, Decapitated, Wolf Spider, Alastor, Leash Eye, Totem - Kutno - 2.06.2018

EXUMER, Decapitated, Wolf Spider, Alastor, Leash Eye, Totem - Kutno - 2.06.2018

Niewiarygodne jak ten czas płynie! Ani się człowiek nie obejrzał, a zakończyła się, już szósta, edycja kutnowskiego Rock & Rose Festiwal. Wszystko zaczęło się w głowie prawdziwego maniaka muzyki metalowej, Marka Kurnatowskiego. Rozpoczął on, z pomocą wielu oddanych inicjatywie ludzi, coś, co śmiało można już dziś określić mianem festiwalu. Na razie jednodniowego, ale nigdy nie wiadomo, co zdarzy się za rok lub dwa. W 2013 roku była pierwsza odsłona Rock & Rose Fest, trochę skromniejszy skład, ale jak wiadomo, początki zawsze bywają trudne. Mimo wszystko zagrali wtedy m.in. Kat & Roman Kostrzewski, Ogotay i Alastor, który zresztą jest współorganizatorem imprezy. No ale nie ma co patrzeć wstecz, trzeba skupić się na tym, co przynosi przyszłość. Sztab na czele z Markiem już pewnie myśli, kto zagra na Rock & Rose 2019, a ja postaram się zrelacjonować to, co zdarzyło się w tym roku.

Niestety z przyczyn logistycznych dotarłem na miejsce festiwalu dopiero po godzinie 16.00, więc trafiłem na połowę koncertu Alastora. Jeśli chodzi o Totem i Leash Eye, to miałem przyjemność oglądać te zespoły na przestrzeni lat i na pewno dały bardzo energetyczne występy. Zwłaszcza Totem, z bardzo żywiołową wokalistką, Werą Zbieg. No cóż,  nie zawsze można obejrzeć wszystko, a przede mną, na szczęście, było jeszcze sporo ciekawej muzyki. Alastor, jak zwykle (grają co roku  z wiadomej przyczyny), dał solidny koncert. Na moje uszy nic, co mogłoby mnie wbić w ziemię, ale słychać, że grupa idzie konsekwentnie ku swoim celom. Skład jest stabilny, nie ma więc mowy, żeby działo się coś niedobrego. Publiczność, jeszcze w większości pałaszująca kiełbasy z grilla i dyskutująca przy piwie, dała, mimo wszystko, wyraz zadowolenia. Niestety, festiwale mają to do siebie, że pomiędzy kapelami są przerwy. Zwykle trwają krótko, ale wczoraj problemy techniczne związane z nagłośnieniem spowodowały, że impreza straciła impet. Troszkę się wszystko rozwlekło, chłopaki z Wolf Spider bardzo długo sprawdzali sprzęt, zanim udało im się w końcu zacząć swoją sztukę. Oczywiście, nikt za mocno nie narzekał. Widać było wiele uśmiechniętych twarzy,  wszakże na Rock & Rose nie przyjeżdża się tylko dla muzyki. Również, z roku na rok, atmosfera jest coraz lepsza. Można po prostu usiąść, porozmawiać z dawno niewidzianymi znajomymi, albo po prostu odpocząć. Ludzi pod sceną było coraz więcej, ale nic dziwnego, bo po zażegnaniu problemów, na scenę wkroczył Wolf Spider. Szczerze –  to dopiero pierwszy raz miałem przyjemność obserwować poczynania klasyki polskiego thrashu. Nie zawiodłem się. Bardzo szybki był to koncert. No ale w końcu Wilczy Pająk nigdy nie miał zamiaru grać ładnych ballad. Starzy wyjadacze – Mariusz Przybylski (bas) oraz Piotr Mańkowski (gitara) mogą być zadowoleni z nowego oblicza zespołu. Zwłaszcza, że nowy wokalista, Jasiek Popławski, jest bardzo charyzmatyczną postacią. Nie miałem też wątpliwości, że na koniec sięgną po utwory z debiutanckiego albumu. Rozgrzana publiczność domagała się więcej, ale czas jest nieubłagany. Impreza wkraczała w ostatni etap, a na deskach kutnowskiej sceny miały zagrać jeszcze dwa, bardzo odmienne, ale za to klasowe, zespoły. Pierwszy – Decapitated, reprezentujący techniczny death metal, a drugi to legenda thrashu, niemiecki Exumer. Niemcy otwierają również nowy rozdział w historii Rock & Rose, bowiem są pierwszą zagraniczną gwiazdą, jaką udało się zaprosić. Oby tak dalej! Ciekawostką może być fakt, że w obawie o stan aparatury, która dawała się we znaki wcześniej, ostatnie kapele miały grać na 50% mocy. W momencie przed sceną zrobiło się bardzo tłoczno, bo dźwięk miał być najlepszy właśnie w okolicach stołu mikserskiego. Tłum zrobił klimat, więc po krótkiej instalacji nie pozostało nic innego, jak zaprosić Decapitated! Wszyscy domyślamy się, co przeżywał zespół w ostatnim czasie. Jakie piętno na pewno odcisnęły na nim wydarzenia  z USA. Tym bardziej byłem ciekaw, w jakiej są formie. Czy dają radę, czy nie stracili mocy. Nic z tych rzeczy! Mam wrażenie, że chłopaki wrócili jeszcze silniejsi. Jeszcze bardziej muzycznie agresywni. Mocniejsi. Nie jestem fanem grupy, ale chylę czoła przed tym, co wczoraj zobaczyłem. To już klasa światowa. Mogłem prosto z fosy oglądać to, jak na gitarze gra połamane partie Vogg, jak sekcja Młody i Hubert Więcek trzyma te muzyczne wyziewy w ryzach. W końcu,  jak wielką ekspresją na scenie dysponuje wokalista, Rafał Piotrowski. Przyciągał uwagę nie tylko za sprawą charakterystycznej fryzury, ale i prawdziwym twórczym zaangażowaniem. Chętnie korzystał z małego podwyższenia, skakał i biegał, jego emocje, pozbawione hamulców, eksplodowały.

Prawdziwe zwierzę sceniczne. Zresztą cały zespół to monolit i mimo że coraz mniej w ich muzyce death metalu (bardziej zwracają się ku groove), to na pewno mogą się podobać. Chociażby dlatego, że brzmią profesjonalnie i widać, że nadal granie sprawia im satysfakcję. Jak dla mnie solidna sztuka, ale że bliżej mi do thrashu, to moje serce zabiło mocniej,  gdy po kilkudziesięciu minutach wskoczyli na scenę wariaci z Exumer. Zespół, który swoją przygodę z Polską zaczął w czasie swojej świetności, na koncercie Metal Battle w 1988 roku. Byli po dwóch albumach, „Possessed By Fire” i „Rising From The Sea”, ale przed, jak się okazało, bardzo długą przerwą. Dwaj kompani, wokalista Mem Von Stein oraz gitarzysta, Ray Mensh, są jedynymi, którzy stanowią łącznik między klasycznym a obecnym wcieleniem grupy. Proszę Państwa! Żadnych odgrzewanych kotletów nie serwowano. Panowie przyłożyli konkretnie, pokazując, że nie ma żadnej mowy, żeby thrash umarł. Dopóki ze sceny bije taka szczerość i energia, można być spokojnym, że gatunek ten jest w dobrych rękach. W niczym wczorajszy koncert Exumer nie miał prawa być gorszym od sztuk powiedzmy Exodus czy Overkill. Von Stein to prawdziwa sceniczna maszyna. W swoim zachowaniu przypominał mi trochę Henry Rollinsa. Pozostali – gitarzysta Marc Brautigam oraz sympatyczny basista, T. Schiavo, też powodowali, że nie można było skupić wzroku w jednym miejscu. Jedynie statyczny pozostał uwięziony za bębnami Matthias Kassner. Kurtuazji ze sceny nie było końca – Mem chwalił publiczność, ale też podchwytliwie pytał „Czy ktoś chce iść do domu?”. Nikt raczej nigdzie się nie wybierał, kiedy ze sceny, z iście pioruńską mocą, wystrzeliwali kolejne klasyki z przeszłości. Nawet nie wiem, ile dokładnie czasu Exumer spędził na deskach, bo nie sposób było złapać oddech. Muzycznie prędkość przekroczona była przynajmniej kilka razy, jednak mandatów publiczność nie miała zamiaru wlepiać. Gdy wybrzmiały ostatnie dźwięki chyba nikt nie był zawiedziony po spotkaniu z legendą.

Mam nadzieję, że występ zagranicznej gwiazdy na Rock & Rose nie będzie jednorazowy. Zawsze taki koncert rozbudza nadzieje oraz zaostrza apetyty przed kolejnym spotkaniem w Kutnie. Tym bardziej, że potencjał imprezy jest spory i warto by było podtrzymać coroczną tradycję. Jak będzie – dowiemy się już za rok!

Adam Widełka

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

4964102
DzisiajDzisiaj1493
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień5052
Ten miesiącTen miesiąc46935
WszystkieWszystkie4964102
54.205.179.155