Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Judas Priest, Megadeth - Katowice - 13.06.2018

JUDAS PRIEST, Megadeth - Spodek – 13 czerwca 2018

Megadeth i Judas Priest. Kulminacja kunsztu. Oglądanie tych dwóch zespołów na jednej scenie powinno być  jak rozkoszowanie się widokiem precyzyjnie przeprowadzonego desantu morskiego. Najpierw wybrzeże zostaje zamienione w marsjańską pustynię precyzyjnie naprowadzanymi rakietami samosterującymi (może być "Polaris", a jakże). Po czym po godzinie  przed naszymi oczami główny punkt programu – mrowie wojska i machin uderzające na wraży brzeg. Nie wyobrażałem sobie koncertowego zestawienia dwóch kapel, które bardziej zasługują na miano mistrzów riffu. Tak wyglądały przewidywania…

Zanim jednak przejdziemy do wrażeń czysto muzycznych będzie trochę o subkulturze kiedyś dumnie zwanej metalową. Konduktorzy i sokiści pamiętający wyjazdy metalowców jeszcze z pierwszej połowy lat 90. przecierają oczy ze zdumienia. Oto facet w koszulce Megadeth przygotowuje coś na laptopie do pracy. Inny szepcze czule do ucha ukochanej. Nikt się nie zatacza, nikt nie bluzga, agresji ani śladu. Alkohol pity pokątnie, delikatnie, w Warsie. Pomyśleć – fani RPG jadą na konwent. Aby uniknąć oskarżeń o „płacze starego metalowca” powstrzymam się od oceny owej obyczajowej przemiany – czytelnikom wystarczy, że piszący te słowa w pociągach zmierzających do Katowic oglądał sceny, które nawet dzisiejsza dresiarnia uznałaby za patologiczne i przeżycia owe wspomina nie bez sentymentu.  

Ad rem. Spodek tego dnia, mimo środka tygodnia, wypełniony po brzegi.  Megadeth zaskoczył podwójnie: pozytywnie i smutno. Zacznijmy od goryczy. O tym, że Mustaine na żywo czasem wokalnie niedomaga było wiadomo od lat 90. W Polsce Megadeth grali dopiero w 1997 i wtedy "Ryży" był w niezłej kondycji, ale relacje wideo z np. z Dynamo z lat poprzedzających tamten gig nie nastrajały optymizmem. To co z nagłośnieniem wokalu zrobiono jednak w Spodku klasyfikuje się do Berezy Kartuskiej. Mustaine był praktycznie niesłyszalny, słabowity, a kuriozalne było to, że w refrenach wokale wspomagające (Elefson) brzmiały głośniej i mocniej od głównego.  Nie jest to tylko moje wrażenie – oburzenie i sarkania słychać było w czasie koncertu na płycie hali. Co innego set lista – pod tym względem był to jeden z lepszych koncertów jakie Megadeth dał w Polsce. Wywalono wałkowany setki razy w MTV "Sweating Bullets" czy inne numery z „rockowym feelingiem”, a na ich miejsce wskoczyły utwory pełne muzycznego wandalizmu: "Rattlehead", "Mechanix" (po raz kolejny udowadniający pewnemu znanemu zespołowi na M. że nie wyrzuca się z zespołu geniusza gitary tylko dlatego że pije) czy dawno nie grany "Conjuring". W klimacie epoki utrzymane były również precyzyjne ciosy z "Rust In Peace": "Holy Wars", "Hangar 18", "Take No Prisoners" czy "Tornado of Souls". Ów zestaw, plus niszczące riffy uratowały występ od klęski.

Judas Priest. Tutaj o podobnych niedyspozycjach na scenie nie mogło być mowy. Co innego czynniki obiektywne:  Wszyscy od dawna wiedzieli, że walczący z Parkinsonem Tipton nie wystąpi na żywo. We fragmentach rytmicznych czy prostszych solach zastępował go Andy Sneap. Dłuższe, bardziej wymagające sola Tiptona wziął na siebie Faulkner co oznaczało de facto granie większości solówek tego wieczoru. I tu wyszły mankamenty: Richie odegrał partie Tiptona, zwłaszcza w "Painkiller" zbyt klasycznie, zbyt akademicko. Oddajmy mu jednak sprawiedliwość – Tipton jest jednym z najlepszych, najbardziej charakterystycznych gitarzystów jaki zrodził ten glob. Nie da się go tak po prostu skopiować.  Owe trudności zrekompensowała emanująca z każdego numeru dźwiękowa potęga oraz Halford będący w znakomitej formie. Pamiętajmy, że tego wieczoru wykonał trzy utwory będące sporym wyzwaniem dla faceta mającego już swoje lata, wymagające utrzymania impetu na bardzo wysokich częstotliwościach: "Ripper",  nigdy nie grany u nas "Freewheel Burning" oraz nie prezentowany nigdy przed obecną trasą, pochodzący z 1978r. "Saints In Hell". Ten ostatni utwór to jeden z lepszych momentów gigu znakomicie komponujący się z teatrem cieni w tle, pełnym maszkar utrzymanych w straszno-śmiesznym stylu. Utwór, bez którego nie powstałaby inna ikona heavy metalu – Mercyful Fate. Oprócz wymienionych "Ripper" i "Saints In Hell" w lata 70 zabrał nas jeszcze "Sinner", oraz "Tyrant". Dobrze – sława Priest nie opiera się tylko na latach 80. Zwieńczeniem koncertowych obrzędów był oczywiście żelazny zestaw składający się z "Breaking the Law", "Living After Midnight", "Youve Got Another Thing Commin" i  "Hell Bent for Leather".  Żadnej wpadki, żadnej słabości i wahania, jak to się czasem mówi „jak na płycie”. Na płycie "Sin After Sin" w utworze "Call for the Priest" znajduje się zdanie : „Priest that I don’t have to fall on my kenes and pray”. Tym razem jednak klęknąć wypadało.

Jakub "Ostry" Ostromęcki

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4988009
DzisiajDzisiaj2629
WczorajWczoraj2630
Ten tydzieńTen tydzień10643
Ten miesiącTen miesiąc70842
WszystkieWszystkie4988009
3.238.228.191