Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Summer Dying Loud 2018 - Aleksandrów Łódzki - 7-8.09.2018

Summer Dying Loud - 7-8.09.2018 - Aleksandrów Łódzki

Wakacje się kończą a wraz z nimi sezon na duże imprezy plenerowym. Dobrą okazją do ostatniego festiwalowego piwa pod chmurką jest cykliczna impreza odbywająca się już po raz 10 w Aleksandrowie Łódzkim, mowa tu o Summer Dying Loud. Tegoroczna odsłona oferowała w dwa dni różnorakiej muzyki rockowo-metalowej z czołowymi polskimi, jak i zagranicznymi gwiazdami.

Jednym z fenomenów tego festiwalu jest zawsze to, że wszystko działa jak w zegarku, nigdy nie ma opóźnień i zespoły zaczynają i kończą planowo. I tak pierwszy dzień festiwalu rozpoczął się dla mnie w piątek o 16:00 od mocnego uderzenia w postaci Mentora. Solidna dawka ostrych dźwięków z granicy black/thrash/hardcore wymieszanej z rock'n'rollem przywołała jeszcze nie do końca liczną publikę pod scenę. Następnie dla zmiany muzycznych horyzontów na scenę wkroczyła załoga z Weedpeckera. Chłopaki zafundowali kosmiczną wycieczkę w psychodeliczno-stonerowe rejony. Ich występ był bardzo interesujący, jednak mam wrażenie, że publika była nimi strasznie wynudzona, a szkoda. Czekam na klubową okazję. Po przerwie na piwo poszedłem z czystej ciekawości na Dool. Tak jak wcześniej nie znałem tego zespołu, tak koncert bardzo mi się podobał i mam zamiar nadrobić stratę. Jak ktoś nie zna, polecam się zapoznać. Następnie SDL zafundowało nam dwa death metalowe strzały. Pierwszy historyczny, bo nigdy wcześniej żadna kapela z USA nie gościła na tej scenie. Incantation, bo o nich mowa zafundowali czysto bluźnierczy koncert ocierający się momentami o klimaty doomowe. Mój pierwszy kontakt z tą kapelą w wersji live i jak najbardziej udany. Dobrze, że amerykanie zapowiedzieli szybki powrót do Polski i to na klubową mini trasę. Następnie scena należała do LG Petrova i Szwedów z Entombed A.D. Tutaj koncert bez najmniejszej niespodzianki, postawili na żelazne death metalowe kawałki ku uciesze licznej publiczności. Sam Petrov na scenie sprawiał wrażenie gości, który się super bawi, nie zabrakło typowego dla niego smarkania wielkimi glutami na prawo i lewo. Mimo bdb. koncertu muszę przyznać, że jednak amerykańska wizja death metalu dociera do mnie lepiej niż naszych ,,sąsiadów” z północy. Na zakończenie tego dnia organizator zaprosił jeden z najlepszych warszawskich kapturowych zespołów znających się na klimatycznym graniu. Sunnata może nie miała taki licznej publiki jak jej poprzednicy, ale miała najlepszy klimat wieczoru i idealnie zamknęli pierwszy dzień festiwalu. Ich koncerty to czysta magia.

Drugi dzień festiwalu rozpoczął się dla mnie od depresyjnego grania w wykonaniu Black Tundry. Chłopaki mają na koncie na razie jedną płytkę i odegrali ją w całości. Idealnie na ich koncert spadł mały deszczyk, pogłębiając klimat muzyk. Niecierpliwie czekam na dalsze dźwięki od chłopaków. Zostając przy stonerowym klimacie, na scenie prosto z kosmicznej wyprawy pojawił się Spaceslung, którego ostatni krążek zapowiada zmianę na bardziej doomowe granie. Jeśli chodzi o koncert, to nazwa idealnie oddaje granie tego zespołu na żywo. Czułem się jak ślimak zwiedzający kosmiczne rejony swojego pojebanego umysłu. No i wreszcie się doczekałem, Orange fuckin’ Goblin był dla mnie tym zespołem, który najbardziej mnie skusił do przyjechania na festiwal. I totalnie się nie zawiodłem, ich rock'n'roll zmieszany ze stonerem to iście genialne granie, a do tego rozpierdalacz koncertowy. Chłopaki mimo swojego wieku i stażu muzycznego na scenie zachowują się, jak by dopiero co zaczęli grać, czysta radość i energia z grania. Zresztą dość spora część publiki reagowała bardzo entuzjastycznie na nich. Niestety godzina grania pozwoliła tylko na nie do końca satysfakcjonujący set, mimo to uważam ich za jeden z lepszych koncertów tej edycji i czekam na jakieś klubowe show. Następny w kolejności koncertowej był Angel Witch i był to jeden z najbardziej nijakich koncertów, na jakim byłem w ostatnim czasie. Wokalista miał problem ze spamiętaniem tekstów z pierwszej i jedynej ich płyty, która odniosła sukces. Do tego na scenie i dźwiękowo było średnio. Wiem, że zaraz znajdą się fani gotowi mnie zlinczować, no ale cóż w tym gatunku jest o wiele więcej lepszych zespołów, a anioła wiedźmy wolę posłuchać z płyty niż iść znowu na koncert. Tytuł gwiazdy festiwalu na pewno przysługuje załodze Nergala. To Behemoth zgromadził największą publiczność i miał najbardziej spektakularne show. Dla mnie osobiście największą radością tego koncertu było przestanie wreszcie katowania ostatniego albumu i zagranie przekrojowego setu (mimo wszystko pojawiło się kilka utworów z satanisty). Do tego mieliśmy dwa single z nowego albumu w wersji live. ,,God=dog” na żywo, jak i słuchany z singla nie powala, taki odrzut z ostatniej płyty, za to wilki z Syberii mają zadatek na bycie koncertowym killerem. Do tego na scenie co chwilę pojawiały się ognie, tak jak by Nergal wyszedł z założenia, że im więcej pirotechniki, tym lepiej. Jak dla mnie było jej za dużo i gdzieś w niej ginęła cała esencja tej muzyki, no ale Behemoth nie gra złych koncertów, tak więc ten można uznać spokojnie za udany.

Jak wiemy, nie samą muzyką człowiek żyje, tak więc organizatorzy zapewnili masę innych atrakcji. Była strefa gastronomiczna z ogromnym wyborem jedzenia i po raz pierwszy festiwalowym piwem, oby ono powróciło. Chętni mogli spróbować swoich sił na automatycznym byku. Jeśli ktoś jest pasjonatem sztuki, to mógł udać się na wystawę malunków młodych artystów z rejonu, ewentualnie zrobić lub zaplanować na przyszłość tatuaż przy stoisku Strzyga tattoo. W obrębie tej części była jeszcze mała psychodeliczna wystawa pomalowanych fluorescyjnie czaszek i liści. Dodatkowym plusem festiwalu była możliwość zbadania się na obecność wirusa zapalenia wątroby całkowicie za darmo i bezboleśnie. O licznych stoiskach z koszulkami już nie będę wspominać.

Tak więc te dwa dni uważam za całkowicie udane zarówno muzycznie, jak i towarzysko. Trzymam kciuki za organizatora i następne edycje festiwalu, bo wrześniowy weekend w Aleksandrowie Łódzkim wpisał się już na stałe w mój koncertowy grafik. Jeśli ktoś jeszcze nie był, niech się szykuje na kolejną edycję, bo czuje po kościach, że będzie jeszcze mocniej i głośniej.

Kacper Hawryluk

rightslider_003.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_005.png rightslider_001.png

Goście

4963222
DzisiajDzisiaj613
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4172
Ten miesiącTen miesiąc46055
WszystkieWszystkie4963222
44.204.164.147