Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 88sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Fish - Bydgoszcz - 20.10.2018

FISH - Artego Arena - 20 października 2018

Fish, czyli jak zapewne wszyscy wiedzą, właściwe nazwisko Derek William Dick, ma w naszym kraju w kręgach przyjaciół rocka progresywnego status gwiazdy. To uznanie dotyczy nie tylko dorobku stricte artystycznego, lecz wiąże się z taką zwykłą ogólnoludzką sympatią, nawet przyjaźnią, demonstrowaną ostentacyjnie wobec muzyka w czasie wszelkiego rodzaju występów publicznych. Widać to wyraźnie podczas  każdego spotkania koncertowego, a charyzma i szacunek, jakim słuchacze darzą sympatycznego Szkota, mają charakter czysto emocjonalny i wypływają prosto z serca. Bo Fish to gość, który da się lubić i  który w trakcie koncertu potrafi wpływać na publiczność, dyrygować jej zachowaniem, mając świadomość tego, że każdy jego ruch zostanie odczytany jako zachęta do oczekiwanej reakcji. Zaproszenie do walczyka, proszę bardzo, dziesiątki fanów podchodzą pod scenę, żeby wziąć udział w tańcu. Podniesiona ręka sygnalizująca ciszę, wszyscy karnie milkną i czekają, co się wydarzy. Rytmiczne oklaski na komendę, nie ma sprawy, główny dyrygent podnosząc ręce zachęca setki fanów do podobnej, spontanicznej reakcji. I ci wszyscy ludzie zabrani na widowni czy bezpośrednio pod sceną czekają na takie chwile, wypatrują wręcz stosownych gestów, sterowania zachowaniem publiczności, bp to swoisty kod językowy, znany fanom.  I nie jest to reakcja „psów Pawłowa”, reagujących na pewne bodźce mechanicznie,  bardziej wyraz podziwu i atencji, za te całe dekady istnienia na mapie światowego rocka. Główny bohater wieczoru doskonale zdaje sobie sprawę ze swojej medialnej mocy, z sympatycznym uśmiechem wykorzystuje przewagę, a słuchacze, równie świadomi faktu, że są sterowani, poddają się tym emocjom, wyrażając swoją przyjaźń i otwartość wobec bossa na scenie. Taka interakcja jestem nieodłącznym motywem koncertów Fisha, niezależnie od tego, czy prezentuje wybrane utwory z repertuaru Marillion, czy też ze swojego pokaźnego, solowego dorobku. Podobnie było także tym razem w bydgoskiej Artego Arenie, gdzie w znaczącej  liczbie zebrali się wszyscy ci, którzy uważają się za fanów artysty. Przyszli doskonale wiedząc, jak przedstawia się program tej imprezy, znając poszczególne jej części łącznie z tytułami na pamięć, jednak nikt się nudził w czasie tego święta, nikt nie wybrzydzał, bo muzyczne danie, które przygotował Fish było wysokiej jakości. Natomiast sam bohater wieczoru wykazał się znakomitą formą, zarówno wokalną, jak też, nazwijmy ją, medialną. Byłem obecny na kilku koncertach Fisha, tych z Marillion, jak i tych solo i wiem, że Fish kreatywny i mega otwarty na współpracę to gość, który pokazuje w pełni swoją osobowość. Gdy dobrze się czuje, a między nim a słuchaczami „fruwają” niewidzialne fluidy artystycznego porozumienia, to staje się gadułą, wykorzystując scenę jak lożę szyderców, do prezentacji swoich monologów socjologiczno- politycznych. Fish otwiera się w takich momentach, konkretyzując charakter swoich poglądów politycznych (szkocki nacjonalista), oraz wypowiadając się na temat przyczyn, które pozwoliły na stworzenie konkretnych utworów, wyjaśnia ich genezę, stawia pytania retoryczne, zaprasza publiczność do kreowania debaty. Na drugim biegunie istnieje Fish, człowiek obojętny, tak jakby chciał „odhaczyć” koncert, bez angażowania się emocjonalnego, bez tej iskry, która zapala w duszach fanów nić porozumienia. Fish w czasie opisywanego koncertu w Bydgoszczy to ikona rocka, facet z ikrą, który ma wiele do zaoferowania swoim przyjaciołom. Jeżeli ten cykl koncertów jest w rzeczywistości pożegnaniem artysty z występami „na żywo”, abstrahując od jego formy wokalnej, to wielka szkoda, łzy w duszy fana, że ten wielki artysta, nie tylko pod względem postury, przede wszystkim w kwestii dokonań stricte muzycznych, żegna się ze sceną. Taką opinię prezentuję w kwestii dokonań na polu muzyki rockowej Fisha, choć wiem, że zawsze znajdą się setki marudzących pod nosem zrzędów, kwestionujących „wielkość” artystyczną Szkota. Jednak krytykując proszę pamiętać, że rock to nie tylko sprawy techniki śpiewu, precyzji, skali głosu, bo pełnoprawnym uczestnikiem partii wokalnych są także emocje, uczucia, a tym zakresie Fish od zawsze był mistrzem.

Od początku tournée wiadomo było, jak wyglądać będzie program europejskich występów. Punkt pierwszy, fetowanie jubileuszu 30- lecia wydania ostatniego z Fishem przed mikrofonem albumu Marillion „Clutching At Straws”. Punkt drugi, kilka nowych nagrań, które firmują premierowe, solowe wydawnictwo wokalisty zatytułowane „Weltschmerz”, którego data wydania ulegała ustawicznym korektom i do tej pory nie wiadomo, kiedy dokładnie longplay ujrzy światło dzienne. Jedno jest pewne, że będzie to rok 2019.  Zdecydowana większość słuchaczy znała zatem doskonale utwory, które Fish zamierzał przypomnieć w trakcie swoich koncertów, a uwaga ta dotyczy także zawartości songów z planowanej edycji „Weltschmerz”, gdyż autor w ramach rekompensaty za długie oczekiwanie na premierową publikację postanowił upublicznić trzy kompozycje zamieszczając je, na wydanej we wrześniu 2018 EP-ce „A Parley With Angels”. Te trzy nagrania to nie byle co, bo łącznie trwają ponad 30 minut, a poznanie ich koncertowych wersji niespełna miesiąc po edycji nagrań studyjnych stało się nie lada rarytasem.

W Bydgoszczy koncert odbył się 20 października 2018 w Artego Arenie, nowoczesnej hali sportowej, w której na co dzień odbywają się głównie mecze koszykówki, o pojemności 1500 miejsc plus około 700 przygotowanych przez organizatorów na płycie boiska. Zawsze w przypadku aren sportowych rodzi się pytanie, jak to będzie brzmiało, ale tutaj nie było z mojej strony wątpliwości, ponieważ kilka miesięcy miałem przyjemność podziwiać świetny koncert Ian Andersons’ Jethro Tull i wiedziałem, że pod tym względem wszystko będzie bez zarzutu. Przed koncertem Fisha dyskretnie obserwowałem przez kilka minut zajmujących miejsca słuchaczy i mogę z przekonaniem stwierdzić, że to już kolejny spektakl „live” łączący pokolenia, bo obok takich dinozaurów, jak autor tekstu, byli także fani starsi, ale nie brakowało także sympatyków Fisha w wieku młodzieżowym, czyli takich, dla których początek lat 80-tych, gdy Marillion startował do międzynarodowej kariery to prehistoria, podobnie jak okres wydania „Clutching At Straws” przed trzydziestu laty. Fajnie, że na takie koncerty przychodzą praktycznie całe rodziny, co stanowi rodzaj fenomenu socjologicznego, gdy rodzice przekazują swoim pociechom gen zainteresowania muzyką rockową dobrej jakości, a młodzi nie odrzucają tych sugestii, lecz podążają drogą i akceptują wybory swoich najbliższych.

Dobra, ale przejdźmy teraz do meritum, czyli spraw stricte muzycznych. Przez pierwsze pół godziny na scenie swoje umiejętności prezentowała Doris Brendel z zespołem, artystka, która wystąpiła w trzech rolach, wokalistki i flecistki w składzie swojej kapeli, oraz w chórkach w czasie występu Fisha. Napiszę szczerze, mnie ten występ nie porwał, w utworach często wkradał się chaos, a powodem był zapewne nadmierny eklektyzm. Rock mieszał się z akcentami muzyki folk, alternatywa rywalizowała z indie, elementy wodewilu sąsiadowały z dźwiękami pop. Pierwsze minuty mogły jeszcze intrygować, ale później powtarzalność pewnych rozwiązań narzuciła schematyczność i  jednostajność, prowadzące wprost do stanu znudzenia. Sorry, ale mnie support rozczarował i było to nie tylko moje zdanie. Co ciekawe Doris Brendel wspomagająca wokalnie Fisha z drugiego planu wypadła lepiej i bardziej wyraziście, zwracając uwagę walorami głosowymi. Trochę to pokrętne wyjaśnienie, ale zgodne z rzeczywistością.

Czas na bohatera wieczoru. Już pierwsze tony „Slainte Mhath” spowodowały przyspieszone bicie serca, za sekund kilka na scenie wzrok przyciągnął swoją słuszną posturą i szelmowskim uśmiechem od ucha do ucha Fish. Jego wejście spotkało się z wielkim entuzjazmem, nie pozostawiając wątpliwości, kto tutaj będzie mistrzem ceremonii.

„I słuchasz ze łzami w oczach

Ich nadziei i zdrad, a jedyną twą odpowiedzią jest

Slàinte Mhath (na zdrowie)”

Powyższe słowa przypomniały słuchaczom szczerą do bólu spowiedź  Fisha w utworach albumu „Clutching At Straws”, który zwierzał się ze swoich alkoholowych problemów. „Slainte Mhath” jako otwieracz sprawił się doskonale, w sam raz na dobry początek, rytmiczny, nie za szybki, pięknie melodyjny, świetnie zaśpiewany przez Fisha. Instrumentalnie równie dobrze, elegancka partia fortepianu i błyskotliwa gitary. Zaraz po nim „Man With A Stick”, z będącego w przygotowaniu albumu premierowego „Weltschmerz”. Ten kawałek, z tętniącym różnorodnością popisem instrumentów perkusyjnych, wyróżniającą się partią solową na syntezatorze oraz wokalną melodyjnością  może się podobać od pierwszego przesłuchania EP-ki „A Parley With Angels”. W ogóle uważam, że wszystkie trzy fragmenty z nowego materiału, upublicznione przez autora na małej płycie, powodują, że z niecierpliwością oczekiwał będę pełnowymiarowego, może nawet dwupłytowego longplaya. Zarówno długaśny „Little Man What Now”, z biegiem czasu nabierający wigoru, stanowiący długimi fragmentami monolog Fisha, który chwilami wciela się w rolę narratora, pięknie zaaranżowany i bogaty brzmieniowo, z elektryczno- akustycznymi frazami, jak też przejmujący „Waverley Steps”, nostalgiczny, powolny i dumnie kroczący do wzniosłego finału, pasowały znakomicie do klimatu songów z „Clutching At Straws”, zostały entuzjastycznie przyjęte przez publiczność, a jestem prawie pewien, że duża część słuchaczy zetknęła się z tymi utworami pierwszy raz dopiero w trakcie bydgoskiego koncertu. Przed każdym z tych akapitów Fish prowadził swoje już chyba legendarne opowieści, przemowy do zebranych, prezentując swoje poglądy i filozofię życia, dzieląc się swoimi smutkami i radościami. Już dosyć dawno temu zauważyłem pewną prawidłowość, mianowicie Fish w dobrej formie to charyzmatyczny gość, nawiązujący chętnie i szybko kontakt ze słuchaczami, dyrygujący zachowaniem publiki. Tak było i tym razem, a oszczędne ruchy wokalisty stanowiły wskazówki do rytmicznego klaskania, ciszy i skupienia, a nawet zachęty do tańca w rytmie walczyka pod sceną. Ta ostatnia sytuacja miała miejsce w przypadku świeżutkiej, półakustycznej ballady o roboczym tytule „C Song”, która powstała raptem kilka tygodni przed datą polskich koncertów artysty i niechybnie znajdzie się w programie anonsowanej, najnowszej płyty. Oczywiście nie zabrakło żadnego z komponentów  ostatniego dyskograficznego dokonania Marillion, ery Fisha, ze zjawiskowym utworem „Hotel Hobbies”, śliczną piosenką „Warm Wet Circles”. Scenę i widownię spowił klimat zadumy w czasie wykonywania pięknej pieśni „Going Under”, która płynnie przeszła w kolejną perełkę z repertuaru płyty „Sugar Mice”. Naturalnie, gdzieś tak w środkowej części koncertu pojawił się także hymn, który fani darzą szczególną estymą, nadając kompozycji wręcz kultowego blasku , a mowa o podniosłej pieśni „White Russian”, wysłuchanej z zapartym tchem. Występ zakończył się tak, jak w oryginale album sprzed ponad 30 lat, utworem „The Last Straw” z epilogiem „Happy Ending”. Dla wszystkich zebranych było jasne jak słońce, że to nie koniec wieczoru, a Fish w dobrej formie nie dał się długo prosić i zaintonował lubiany, śliczny „Tux On”, po czym na scenie i pod nią wybuchł dosłownie ogień, bo jak inaczej nazwać stadionowy, dynamiczny hicior „Incommunicado”, przy którym nikt już nie miał prawa siedzieć, oddając resztki sił rytmicznemu klaskaniu pod dowództwem „adoptowanego” przez polską publiczność, sympatycznego Szkota. Po wybrzmieniu ostatnich dźwięków energetycznego przeboju kurtyna opadła, nie dosłownie, a całe towarzystwo zaczęło zbierać się do wyjścia.

Myślę, że każdy zadowolony i usatysfakcjonowany, odczuwał jednak pewien niepokój zadając sobie pytanie, czy to naprawdę wielkie i serdeczne „Goodbye” z ikoną rockowego grania. Nikt w tym względzie nie potrafi rozwiać fanowskich wątpliwości, a jaką odpowiedź przyniesie czas, musimy poczekać. Zapewne wiele zależy od czynników pozamuzycznych, czyli zdrowia Fisha. Dlatego zaciskając kciuki za kondycję wokalisty tli się w duszy jeszcze iskierka nadziei, że być może to nie koniec. Bardzo dobry koncert, przyjazny nastrój spotkania i forma wokalna Fisha bez zastrzeżeń. Spodziewam się jednakże, że zawsze znajdą się marudy, które po laboratoryjnej analizie wypunktują uchybienia, wzmacniające ich tezę, że wcale nie było tak różowo, jak opisał to autor notatki z koncertu. Ale ja mam to gdzieś, nawet wtedy, gdy ktoś żyje w przekonaniu, że wszędzie należy wrzucić łychę dziegciu. Cóż, taka polska natura. Uważam, że ci, którzy na koncert Fisha nie przyszli, mają czego zazdrościć słuchaczom obecnym na tym spektaklu. I jestem szczęśliwy, że i ja tam byłem, wina wprawdzie nie piłem, ale słuchałem i przeżywałem piękno bogatej muzyki, którą we wspaniały sposób przedstawił artysta wieczoru w Artego Arenie, Fish.

Włodek Kucharek

      

PS. Każdy uważny Czytelnik dostrzeże znaczący rozdźwięk czasowy, kilka „ładnych” tygodni,  pomiędzy datą koncertu, a czasem powstania relacji. Jeżeli można w tym przypadku mówić o „winie” za taki stan rzeczy, to leży ona wyłącznie po stronie autora tekstu. Za opóźnienie bardzo przepraszam. (W.K.)

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

4963580
DzisiajDzisiaj971
WczorajWczoraj3559
Ten tydzieńTen tydzień4530
Ten miesiącTen miesiąc46413
WszystkieWszystkie4963580
3.85.63.190