Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Rokkhatid a Lemmy - Reykjavik - 13.07.2022 [Zdjęcia]

 

Rokkhatid a Lemmy - Reykjavik - 13 lipca 2022   

Dnia 13 lipca 2022 zlokalizowany w ścisłym centrum Reykjaviku rockowy bar Lemmy ogłosił festiwal muzyki islandzkiej, który miał się odbyć w ciągu czterech ostatnich dni lipca. Termin był idealny dlatego, że pierwszego poniedziałku sierpnia (w tym roku akurat 01.08.2022r.) wypada Dzień Handlowy, tj. w całym kraju dzień wolny od pracy. Plan nie objął oczywiście wszystkich lokalnych zespołów (jest ich zbyt wiele), ale zapowiadał się bardzo ciekawie. Na temat Dimma, Volcanova oraz The Vintage Caravan już kiedyś w HMP pisałem, niejednokrotnie uczestniczyłem już w ich koncertach, ale tym razem miało zagrać również piętnaście innych formacji.

Pomyślałem, że wprawdzie większość czytelników bardziej zainteresowałaby się relacjami z występów największych metalowych ikon, ale za to ja mogę z pierwszej ręki opowiedzieć o czymś, o czym na próżno szukać informacji w innych polskojęzycznych publikacjach.

Nazwy, które większości metalowcom Europy Kontynentalnej wydają się totalnie obce, przyciągają na kawałku skały pośrodku Oceanu Atlantyckiego tak wielu fanów, że jak chciałem dołączyć w ciągu drugiego dnia, to było już za późno na zakup biletu.

Uciekły mi występy następujących formacji: Drungi, Skepna, Solstafir, Ormar, Nykur, Rock Paper Sisters, Guns N’Roses Rokkmessa, Dimma.

W sobotę o godzinie 18 przeczytałem jednak oficjalny komunikat organizatorów, napisany zarówno w języku islandzkim, jak i angielskim, że mogą zaoferować 30 biletów do końca festiwalu oraz trochę wejściówek jednodniowych. W tym samym oświadczeniu zapewnili, że wszyscy są mile widziani. Natychmiast tam poszedłem.

Już w odległości dobrych stu metrów od baru słyszałem głośno dudniące gary i zgiełk gitarowych wzmacniaczy. Występy odbywały się w terenie ogrodzonym, ale na świeżym powietrzu, pod wielkim namiotem.

W drzwiach do baru, zamiast biletu, dostałem papierową opaskę na nadgarstek. Ciekawe, czy według organizatorów goście mają się przez cztery dni nie kąpać, bo średnio widzę zdejmować i z powrotem zakładać tą opaskę w międzyczasie, ani wchodzić z nią pod prysznic.

Najpierw zobaczyłem sprawnie odegranych kilka kowerów Nirvany w wykonaniu Grunge Rokkmessa. Po nich na scenie pojawili się moi ulubieńcy z Volcanovy. Widzę w tych młodzieńcach przyszłość islandzkiego hard’n’heavy. Zagrali porywający, godzinny set, złożony z niemal całego repertuaru autorskiego. Znakomicie bawiłem się tuż pod sceną przy ich masywnych, stonerowych brzmieniach. Jako główna gwiazda dnia wystąpiło jeszcze młodsze power trio z Blodmör. Długo się szykowali, a ponieważ nigdy dotąd o nich nie słyszałem, zapytałem kilku Islandczyków stojących obok, jaki gatunek muzyczny oni reprezentują? Nikt nie potrafił tego określić. Akustyka była mierna - głośno, ale jakość dźwięku nie pozwalała za bardzo się wsłuchiwać. Odniosłem wrażenie, że Bloody Pudding, czyli Blodmör, gra coś na pograniczu teutońskiego thrashu i melodyjnego death metalu. W Internecie doczytałem, że faktycznie ciężko zaklasyfikować ich do jednego gatunku, natomiast mają coś z punk rocka. Ponoć wygrali niedawno jakiś krajowy przegląd na najlepszy zespół, więc kto wie, może będą kiedyś dominować na lokalnej scenie?

Ostatni dzień rozpoczął hard rockowy Kolumkilli coverami utworów królów szos – AC/DC, ZZ Top itp. Ot, prawidłowo odegrali trochę szlagierów.

Po nich na scenę wbił, działający od 1999 roku, thrash / death / metalcore’owy Changer. Brzmiał brutalnie i miażdżył mocnym groove’m. Solidna ekstrema. Znamienne, że pewni rodzice przyprowadzili specjalnie na ten wystep swe trzy dziesięcioletnie córki, a nawet dwóch dorosłych wjechało na wózkach inwalidzkich.

Później nastał czas na atmosferyczno - black metalowy Audn z aż trzyma gitarzystami. Na własne oczy przekonałem się, że nie tylko Graham Bonnet nosi na scenie garnitur. Wokalista ujął mnie swoją znakomitą, elegancko-czarcią prezencją i przekonującą grą aktorska (np. wspinanie się po wzmacniaczach z jednoczesnym przeszywaniem publiczności iście złowrogim wzrokiem). Jestem pełen uznania wobec ich wykonawczego warsztatu, dlatego że poszczególne utwory składały się z wielu zmian temp i Opethowych klimatów, a wokalista dawał radę niestrudzenie skrzeczeć przez ponad pół godziny.

Punkowy Skrattar przyszedł mocno opóźniony. Dopiero po 19:40, gdy planowo mieli zacząć grać, zobaczyłem ich przeciskających się przez tłum z walizami w rękach i z gitarami w pokrowcach na plecach. Zmarnowali pół godziny swojego czasu. Mało tego. Skrattar łamie schematy punka, zupełnie jak rubella to Siekiera w zamierzchłych czasach. Nie tylko używają elektroniczny podkład, perkusista gra na stojąco i udaje, że nie wie o co chodzi w tym całym zamieszaniu, a dwóch wokalistów pląsa biodrami jakby zaraz mieli dać pokaz streap-tizu. Ujęli mnie ci prowokująco mega zrelaksowani i wyzwoleni chłopcy.

Wydaje mi się, że każdy z niedzielnych zespołów daje sobie świetnie radę w swojej niszy. Żaden jednak w moim odczuciu nie przebił The Vintage Caravan. Ten ostatni występował ostatnio na gdańskim Mystic Festival, ale na małej scenie tuż przed tym, gdy na dużej pojawił się King Diamond, dlatego może nie został odebrany tak, jak mógłby być na mniejszym gigu. A tak naprawdę The Vintage Caravan też ma w sobie ogień i daje czadu jak TSA 40 lat temu. Zazwyczaj na Islandii cała sala (namiot?) eksploduje od pierwszych chwil wystepu The Vintage Caravan. Ci artyści zachowują się wyjątkowo przyjaźnie, nie udają rockowych gwiazdeczek, tylko można spokojnie do nich podejść, zagadać i cyknąć sobie klisza. Lecz gdy już są w akcji, to aż dymi. W sobotę 30 lipca o godzinie 17:45 grali we Frankfurcie, a następnego dnia o 21:00 w Reykjaviku. Po powrocie z europejskich wojaży basista Alexander Örn Númason jeszcze bardziej wzmocnił swa pewność siebie w kontakcie z publicznością. Co chwila wchodził na podest, podczas gdy gitarzysta i główny wokalista Oskar Logi Agustsson robił to sporadycznie. Zapowiadał on ponadto zdecydowaną większość utworów (jeśli nie wszystkie). W ogólnym rozrachunku, The Vintage Caravan potwierdziło, że jest fantastycznym zespołem hard rockowym na światowym poziomie.

Dwa dni po festiwalu bar Lemmy napisał na swoich mediach społecznościowych: “(…) wspólnymi siłami udało nam się zorganizować wspaniały festiwal i weekend, który pozostanie w naszej pamięci. Dziękujemy, do zobaczenia następnym razem!” Dla wielu ten weekend handlowy okazał się najlepszym weekendem handlowym w życiu.

Sam O’Black

                         

Zdjęcia: Maggi Gnusari

Instagram: @maggataka

             

rightslider_005.png rightslider_004.png rightslider_002.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5028972
DzisiajDzisiaj2350
WczorajWczoraj2045
Ten tydzieńTen tydzień4395
Ten miesiącTen miesiąc32623
WszystkieWszystkie5028972
3.136.97.64