Jag Panzer, Roadhog, Aquilla - Warszawa - 19.01.2023
JAG PANZER, Roadhog, Aquilla - Remont, Warszawa, 19 stycznia 2023
Jak tylko dziś rano wstałem, to posypałem głowę popiołem i uszykowałem sobie groch, by popołudnie spędzić klęcząc i przepraszając w duchu za to, że tak po macoszemu dotychczas traktowałem zespół Jag Panzer. Nie to, że w ogóle nie znałem, ale raczej skupiłem się na starszych rzeczach, a późniejsze jakoś tak na wyrywki. Po występie legendy US power też już dobrze wiem, co czuli wszyscy ci, którzy czekali na ten występ lata, bo przecież Jag Panzer – a jakże! – wystąpił wczoraj „first time in Poland”.
To, co się działo na scenie przeszło ludzkie pojęcie. Grupa pokazała klasę, zagrała wyborny set, a z kontaktu z publicznością mogliby udzielać co poniektórym korepetycji. Totalny amok, choć ludzi nie było ekstremalnie dużo. Cóż, być może dla wielu Jag Panzer reprezentuje jakąś geriatrię, na którą nie warto wydać złamanego grosza, albo też koncert w kameralnym klubie to nie wielkie wydarzenie na miarę stadionowego spędu – trudno, ich strata. Pod sceną jednak zjawili się ci, co mieli się zjawić. Odniosłem wrażenie, że przypadkowych osób raczej w Remoncie tego wieczoru nie było.
Od pierwszych do ostatnich dźwięków Jag Panzer trzymał w garści. Moc, szybkość, energia i wielka swoboda podczas grania. Weszli i dosłownie każdym numerem kiereszowali i zrzucali z planszy. Bez stękania. Konkretne ciosy w łeb. W klubie można oglądać występ zarówno na wprost, jak i z boku sceny, więc przez pewien czas postanowiłem skorzystać i we względnym spokoju obserwować muzyków. Napawałem się tym, co wyprawiał Harry „Tyrant” Conklin wokalnie! Gość sześćdziesiątka na karku, a partie miał czyste jak łza. Do tego jego zachowanie – istny wehikuł czasu do najlepszych lat dla gatunku! W niczym nie ustępowali mu instrumentaliści. Na gitarach Mark Briody i Ken Rodarte cięli riffy i solówki płynące jak miód na uszy rozgrzanej publiczności. Sekcja również nie miała litości – Aric Avina (gra z grupą na żywo, zastępując Johna Tetleya) na basie punktował jak Tyson, a z niesamowitym wyczuciem i siłą istne kanonady wydobywał ze swojego zestawu Rikard Stjernquist. Atmosfera była na szóstkę. Kulminacją wieczoru było piękne odśpiewanie „sto lat” dla Marka i wystrzelone konfetti. Naprawdę nie żałuję żadnego grosza wydanego na bilet i żadnej sekundy tego rozrywającego flaki występu! Wpaść pod gąsienice rozpędzonego Jag Panzer to był wielki, pieprzony zaszczyt!
W ramach przedskoczków pojawiły się też dwie polskie kapele – Aquilla i Roadhog. Wywiązały się ze swoich zadań i niesprawiedliwie byłoby nie napisać o ich występach ani słowa. Zaczęła wieczór Aquilla. Pożegnalny koncert z Blash Ravenem, długoletnim wokalistą. Ich album „Mankind’s Odyssey” nie urwał mi głowy, także nie nastawiałem się na nic konkretnie. Jednak na żywo młodzi muzycy prezentowali się trochę lepiej niż z płyty, ale kurczę wciąż bez tego czegoś, co spowoduje, że chciałbym podrzeć koszulkę. Kilka numerów to koncertowe, dobre strzały. Całościowo mimo wszystko nie przekonałem się na sto procent. Może kiedyś coś we mnie pęknie, ale na razie życzę chłopakom pozytywnych, dalszych losów już z nowym wokalistą.
Co innego Roadhog. Bardzo dobrze oglądało mi się ich koncert. Słychać, że wciąż idą naprzód. Zresztą mówiłem o progresie kapeli przy okazji recenzji albumu „Gates To Madness”. Numery z niego na żywo okładały po plecach. Naprawdę nieźle to wypada i chce się machać głową. Już studyjnie mają odpowiednią dawkę mocy, a podczas występu dostają jeszcze trochę paliwa w postaci publiki żywo reagującej na dźwięki. Przygotowali również niespodziankę – na trzy kawałki dołączył Tymek z Ragehammer dolewając solidny kanister benzyny do już i tak nieźle roznieconego ognia. Szczerze to krakowski zespół można określić jednym z najciekawszych w kraju serwujący heavy metal starej szkoły. Jeszcze nie raz, jeśli będzie okazja, chętnie popatrzę i posłucham!
Podsumowując – świetny wieczór, dobry klimat, spotkanie nie tylko z kapitalną muzyką, ale i wieloma znajomymi. Gdzieś przemknął Maria Konopnicka, trzymając zafajdane spodnie, wpadłem na delegację Axe Crazy, chłopaków z Species, a długo w pamięci będzie red. Zdan, którego pełny emocji wokal kruszył mury klubu. Podczas imprezy oblegane było, nie bez powodu zresztą, stoisko Ossuary Records oferujące wiele ciekawych pozycji dla maniaków metalu. Fajnie, że w końcu mogłem pogadać chwilę z Mateuszem twarzą w twarz. A specjalne podziękowanie dla Black Silesia Productions za organizację tak zacnego wydarzenia! Kłaniam się.
Adam Widełka