Dopelord, Sanity Control, Engraver - Gdańsk - 27.04.2024
DOPELORD, Sanity Control, Engraver - Drizzly Grizzly, Gdańsk - 27 kwietnia 2024
To był wspaniały wieczór. Muzyczna uczta. Tak, dosłownie uczta, złożona z trzech dań. Dopelord to danie głównie tego wieczoru. Danie podane w wielkim żeliwnym kociołku. Kociołku wypełnionym po brzegi znakomitą słowno-muzyczną mieszanką. Dopelord to danie nie dla wszystkich. To gęsta płynna maź, jakby ciekła lukrecja z przepysznymi kawałeczkami znakomitych niespodzianek. Tego dnia dostaliśmy to podane na tacy. Dopelord to muzyczny pociąg. Taki pociąg z dawnych lat. Napędzany parą. Który nigdzie się nie spieszy i zdąży na czas. Ciągnący za sobą swoje pieśni. Piosenki owe są dość długie. I tym razem set Panów z Warszawy składał się tylko z dziesięciu utworów. To pełnowymiarowy set. Posępne, mroczne, bardzo ciężkie utwory. Doom zagrany z wielką precyzją. Wisienką, którą bardzo lubię są wokale. Band ma dwóch wokalistów. Jakby nie było tu podziału kto główny, a kto drugi. Nie wszystko jest precyzyjnie wymierzone i zaserwowane. To dwa wokale, gdzie jeden jest posępny nieco growlowy, drugi zaś bardzo przejrzysty, mega wyraźny, przebijający się nad ciężką chmurą muzyczną tej formacji. To muzyka niełatwa w odbiorze. Ale wystarczy usiąść w swoim wygodnym domowym fotelu, z ulubionym napojem i posłuchać na pełnym relaksie, co najmniej trzykrotnie, np. ostatniego albumu i zostaniecie wciągnięci na zawsze. Tak, to moja recepta na zaprzyjaźnienie się z muzyką Dopelord. Wspomnę też o akcencie marynistycznym. Piotr Zin, basista i wokalista, opowiedział historyjkę z tego dnia, jak to Paweł (gitarzysta, drugi wokal) pełen szczęścia, że dojechał nad wodę biegnąc już częściowo rozebrany po plaży z okrzykiem na ustach „Morze, morze!”, usłyszał za sobą śmiech i głos: „To nie morze, to zatoka”.
Przed Dopelord zagrał Sanity Control również pochodzący z Warszawy. Ich muzyka to połączenie Pro-Pain z Slayer. Taki thrash-crossover. Szybko, krótko na temat. Było zacnie.
Wieczór otwierała formacja z trójmiasta Engraver. To dość młoda grupa, która pod koniec zeszłego roku wydała swój debiutancki album „Rituals”. Jak to sami określają, że grają – „hipnotyczne neo-stonerowe mantry z bluesowymi gitarowymi niuansami i najbardziej agresywną perkusją, jaką możecie sobie wyobrazić”. To była tak zwana surówka tego wieczoru.
Całość tego wieczoru znakomita. Podana na największym poziomie, wszystko się zgadzało. Szacun dla pana akustyka.
Tak już na koniec. Klub mieści ok 400 ludków. Czyli frekwencja tego wieczoru była naprawę znakomita, tak na moje oszacowanie ¾ klubu. Tak lubię! Dużo, smacznie, zdrowo.
Andzia