Warsaw Rocks '24 - Warszawa - 26.07.2024
Warsaw Rocks '24 - PGE Narodowy,Warszawa - 26 lipca 2024
Zasadniczo nie chodzę na koncerty, już od lat nie byłem na żadnym, ale złamałem się i nie wiem, czy niestety, czy na szczęście. Tym wydarzeniem, które za taką decyzją stoi to nowa impreza na warszawskiej scenie, a może nawet ogólnopolskiej, czyli Warsaw Rocks firmowana przez Live Nation. Wydarzenie na początku promowały Scorpions i Europe, to te nazwy były motorem napędowym tego wydarzenia. Później doszły Dżem i Omega Testamentum. Szczególnie ta ostatni nazwa zainteresowała mnie bardzo. Jest to zespół założony przez byłego perkusistę Omegi Ferenca "Ciki" Debreczenia, który w ten sposób chce kultywować to co dokonała przez lata istnienia ta węgierska kapela. Niestety życie sprowadziło mnie od razu na ziemie, bowiem wiadomo było, że za skarby nie zdążę na występ tego zespołu. Pozostaje jedynie nadzieja, że inny polski promotor zainteresuje się tą formacją i sprowadzi ją na kolejnych parę koncertów.
Drugim w kolejności występem był koncert naszej krajowej kapeli, żywej legendy, czyli Dżem. Gdy zacząłem wchodzić to, akurat wystartowali i jak dla mnie był to bardzo solidny występ, ale jakoś krótki. No, ale to nie oni byli główną atrakcją. Niemniej umiejętnie wykorzystali swój czas, prezentując swoje przeboje m.in. "Partyzant", "Czerwony jak cegła", "Sen o Victorii" i "Wehikuł czasu" i "Whisky". Wykonanie tych utworów było jak dla mnie wyśmienite, a nowy wokalista Sebastian Riedl (syn niezapomnianego Ryśka) wpisał się w muzykę bezbłędnie.
Kolejny zaplanowany koncert to Europe i był to zespół, na który specjalnie przyszedłem. No i nie zawiodłem się. Zagrali bardzo solidnie i z przytupem. Wykorzystali głównie utwory znane i przeboje m.in. "Rock The Night", "Carrie", "Superstitious” (uwaga ciekawostka, wpletli w niego fragmentem "Here I Go Again" Whitesnake, czego długo nie mogłem rozgryźć), "Cherokee" i "The Final Countdown" (mój młodszy syn twierdzi, że grają cover SpongeBoba). Mniej znanym kawałkiem był "Hold Your Head Up", który zespół opublikował pod koniec zeszłego roku. Instrumentaliści byli skupieni na swoich partiach, i wypadli bardzo dobrze, mnie serce rosło, jak klawiszowiec mocniej zaciągnął Hammondami, dzięki czemu Joey Tempest mógł zaczepiać publiczność i ją zabawiać. Jednak ani na moment nie zapomniał o swoim profesjonalizmie, bowiem śpiewał z pewną swadą, ale i bardzo pewnie. Występ Szwedów w mojej pamięci pozostanie jako bardzo udane show.
Występy Dżem i Europe to surowe granie, gdzie muzyka musiała bronić się sama, a za atrakcję służyło jedynie logo zawieszone w tle sceny. Wszystko zmieniło się wraz z występem Scorpions. Uruchomiono wszystkie telebimy, więc było niesamowicie barwnie i kolorowo. Były na nich emitowane wcześniej przygotowane filmiki jak i i bieżące zbliżenia muzyków ze sceny. Także widz był atakowany niesamowitą ilością bodźców nie tylko tymi muzycznymi. Tegoroczne występy Scorpions celebrują czterdziestą rocznicę wydania "Love At First Sting" (1984), także spora część utworów tego show pochodziła z tej płyty. Usłyszeliśmy więc "Coming Home" (dawno niegrany na koncertach), "I’m Leaving You" (bardzo rzadko grany), "Crossfire" (nigdy niegrany), "Big City Nights", "Rock You Like A Hurricane" (petarda na zakończenie). Uzupełnieniem były utwory "Make It Real", "The Zoo", "Coast To Coast", "Blackout" (ja cię), "Send Me An Angel", "Wind Of Change" i "Gas In The Tank". Oczywiście skorzystałem ze ściągawki, bo ja sam nie byłbym w stanie spamiętać tych kawałków. W każdym razie oglądałem to z rozdziawioną gębą. Muzycy to pełen profesjonalizm, byłem dla nich pełen podziwu szczególnie dla Rudolfa Schenkera, ma on swoje lata (te same co Klaus), ale ciągle jest pełen wigoru (przynajmniej tego scenicznego). Klaus Maine prezentował się trochę gorzej fizycznie, ale on chyba nigdy jakoś nie dokazywał na scenie. Niemniej wokalnie to bije wszystko dookoła. Już samo jego pierwsze pojawienie się wśród oparów dymu gdy sunął niczym Yoda na swoich bagnach, ale z takim głosem, że gały wyskakiwały z orbit. Nawet przez jakiś czas zastanawiałem się, czy go jakoś nie wspomagają, ale nic na to nie wskazywało. No normalnie szok, że w takim wieku można tak śpiewać, że można zadbać tak o swój głos. No po prostu działo się, występ godny wszelkich pieniędzy.
Moim zdaniem publiczność dopisała i bawiła się nieźle, po swojemu. Fakt, że nie zawsze odkrzykiwała z odpowiednią energią, albo nie zawsze dała się wciągnąć we wspólne śpiewanie. No ale to publika, też ma swoje kaprysy. Brzmienie myślę, że typowe dla stadionu PGE Narodowy. Zanim zjawiłem się na Warsaw Rocks '24 czytałem i słyszałem wiele bardzo złego o tej sferze koncertów w tym miejscu. Niemniej jak dla mnie nie było tragicznie (przynajmniej tam, gdzie ja siedziałem), ale faktycznie do perfekcji dużo brakowało.
Myślę, że Warsaw Rocks '24 to udane wydarzenie i jeżeli włodarze Live Nation myślą o jego kontynuacji to jestem jak najbardziej za.
\m/\m/