Ostrów Rock Festival 2024 - Ostrów Wielkopolski - 27.07.2024
Ostrów Rock Festival 2024 - Ostrów Wielkopolski - 27 lipca 2024
Gdy przed rokiem przygotowywałem relację z Red Smoke Festival podzieliłem się refleksją, że od wielkich festiwali wolę te niewielkie, bardziej kameralne, mniej przytłaczające, pozwalające głębiej zanurzyć się w dźwiękach dobiegających ze sceny. Dostrzegam pewne podobieństwa tamtych doświadczeń przy okazji omawianego teraz Ostrów Rock Festival, nie tylko dlatego, że oba wydarzenia miały miejsce w województwie wielkopolskim.
Na festiwalu miałem być przyjemność jedynie w sobotę, pierwszego dnia. Drugi zabrały mi przygotowania do, nomen omen, wyjazdu na inny, tym razem wielki festiwal. Ale to temat na inną historię. Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło, bo to właśnie pierwszego dnia wystąpiły te zespoły, na których najbardziej mi zależało. Kilka słów o organizatorach, bo zaznaczyć należy, że ostrowski festiwal realizowany jest przez pasjonatów z lokalnego stowarzyszenia, a nie kolejną korporację rozrywkową. Są to ludzie, którzy postawili sobie ambitny cel zapraszania świetnych zespołów muzycznych do swojego miasta i nieźle im to się udaje - tegoroczna edycja jest już czwartą. Niemniej interesujące jest miejsce wydarzenia, odbywa się ono nad urokliwym zalewem, a więc, zaraz za festiwalowym ogrodzeniem można wskoczyć dla ochłody do jeziorka. Jeżeli ktoś znudzi się muzyką, może skorzystać położonego w pobliżu małego parku rozrywki, chociaż kolejka z motywem smoka nie bardzo zachęcała do zabawy, skrzypiąc przy ruchu dość niepokojąco. Na samym festiwalu organizatorzy zadbali o kilka typowych dodatków, jak stoisko z płytami CD i winylami, punkty gastronomiczne, wernisaż wystawy artystki wizualnej i tym podobne. Pojawiło się również festiwalowe piwo, uwarzone przez Rock Browar Jarocin.
Przejdźmy do części muzycznej. Dispelled Reality zagrali jako pierwsi a najciekawszym elementem zespołu był saksofon, nieczęsty instrument w muzyce rockowej. Głos wokalisty śpiewającego wysoko kojarzył mi się trochę z Czesławem Niemenem? Doceniam teksty w języku polskim, odwołujące się do poezji oraz cover Justina Timberlake “Cry My a River”. To ostanie z okazji koncertu wokalisty, który w ten sam weekend odbywał się w Krakowie. Ciekawe czy Justin zdecydowałby się na ten sam gest? bsidian Tide przyjechali aż z Izraela i czuję, że chcieli powiedzieć, że bardzo lubią Opeth. Przynajmniej w podobny sposób operują pomiędzy ostrymi, brutalnymi wręcz fragmentami a spokojem. Nie chciałbym jednak grupie odmówić osobności, słychać tu bardziej mocne inspiracje (również Anathemą) niż bezwstydne naśladownictwo. Dobry koncert, który podobał się licznie zgromadzonej publiczności. Pochodzących z Lublina Actue Mind pamiętam z pierwszej płyty, którą kupiłem przed wielu laty. W późniejszym czasie straciłem ich z oczu i nie byłem nawet świadomy, że grupa jeszcze istnieje. Nie wiedziałem czego się po nich spodziewać, a okazało się, że lublinianie na żywo są rewelacyjni. Cieniem, który często kładzie się na muzyce progresywnej jest przerost formy nad treścią i niewystarczająca jakość samych utworów. Nic tego nie można powiedzieć o Actue Mind. Zespół gra nieprzekombinowaną, kunsztownie zaaranżowaną i przebojową muzykę, której po prostu chce się słuchać z przyjemnością. Na żywo broniła się ona tym bardziej, że zespół był bardzo dobrze nagłośniony. Doskonały koncert, będący dowodem na to, że jest to zespół, na który warto zwrócić uwagę. Grupa zapowiedziała prace nad trzecią już płytą i czuję, że będzie na co czekać. Jeden z najlepszych koncertów festiwalu!
Ważnym punktem programu byli dla mnie Amerykanie z Zero Hour. Grupa przyjechała do Europy wyłącznie na ten właśnie koncert, co jest niemałym wydarzeniem. Zero Hour gra techniczną odmianę prog metalu, która wyrasta z korzeni takich jak Watchtower czy Cynic. Jak się sprawdzili na żywo? Agresywna, momentami brutalna, bo oparta na miażdżących, bezlitosnych riffach muzyka wypadła porywająco. Gitarzysta oraz basta błyszczeli na scenie, a ich intensywna muzyka nie pozostawiała miejsca na oddech. Nieco gorzej wypadł wokalista, z wyglądu przypominający Billa Warda z Black Sabbath. Widać było u niego spore zmieszenie i nieumiejętność odnalezienia się na scenie. Bardzo rzadko był na jej przodach, gdy tylko mógł raczej oddalał się do stanowiska perkusisty, gdzie zresztą miał rozłożone kartki z tekstami. Sprawiał wrażenie nieobecnego, jakby znajdował się w jakiejś przestrzeni obok zespołu. Co ciekawe, podobne wrażenie jego śpiew sprawia i na albumach, jakby wyłaniając się z jakiejś otchłani, rozpościerającej obok muzyków. Nie sądzę jednak, aby faktycznie o to chodziło w jego scenicznej prezencji. Nie chciałbym jednak powiedzieć, że wokal położył koncert, co to to nie. Koncert, muzycznie doskonały, był dla mnie tak niepowtarzalnym przeżyciem - nie sądzę, abym miał okazję ich jeszcze kiedyś zobaczy, że będą wspomnieć go długo.
Kanadyjczycy z Karcious zagrali nastrojowo ale i energicznie, gdzieniegdzie przywołując dźwięki podobne do Toola, w mniej ciężkiej formie. Przyjemnie obserwuje się takie zespoły, które dają upust scenicznej radości. Nawet klawiszowiec ruszał się bardzo dynamicznie, co nie jest oczywiste, gdy mamy do czynienia ze statycznym instrumentem. Po pewnym czasie występ Kanadyjczyków nieco mnie znużył, ale musiałem być w mniejszości, ze swoimi odczuciami, bo ludzie wydawali się zadowoleni. Headlinerem pierwszego dnia byli szwedzcy progmetalowcy z Pain Of Salvation. Przyznaję, uwielbiam ten zespół i moje przygoda z nim zaczęła się ponad dwadzieścia lat temu, na liście dyskusyjnej, prowadzonej przez polskich fanów muzyki progresywnej (pamiętam nawet część nazwy, było to bodajże pl.rec.muzyka.metal.progressive). Swoją drogą, Zero Hour również poznałem dzięki owej liście. Szwedzi grają muzykę mocno emocjonalną, przejmującą, momentami podniosłą, a czasami przepełnioną smutkiem. Nie jest to grupa zasłaniająca się technicznymi popisami, mimo, że muzycy dowodzeni przez Daniela Gildenlöwa są wybornej klasy. Grupa występowała w Polsce wiele raz, ale ostrowski koncert był o tyle szczególny, że z uwagi na pandemię, zespół nie miał okazji wcześniej zaprezentować przed naszą publicznością materiału z wydanego w 2020 roku albumu “Panther”. Cudowny był to koncert, chociaż zaczął się nieco chaotycznie - Daniel, gitarzysta i wokalista, przed rozpoczęciem krzątał się nieco niepewnie po scenie i nie wiadomo było, czy to już koncert, czy jeszcze czekamy, aż ktoś wróci z toalety. Gdy już jednak się zaczęło, to Szwedzi dostarczyli jeden z najlepszych występów, jakie widziałem w ostatnim czasie. Piękna mieszanka ciężaru, wściekłości, liryzmu i nastrojowości, jaką znamy z ich twórczości solowej, na żywo sprawdza się wyśmienicie. Daniel jest wybornym frontmanem, mimo, że skarżył się na niedomaganie głosowe (nie były słyszalne, możliwe, że dlatego, iż wokal siedział nieco ciszej w miksie). Jego emocjonalne zaangażowanie i radość z grania wyśmienicie uwiarygodniają tę muzykę na żywo. To samo można powiedzieć o pozostałych członkach zespołu, zwłaszcza gitarzysta Johan Hallgren wierzgał po scenie jak opętany. Swoją drogą, bardzo ceniłem sobie Ragnara Zolberga, który zastępował Johana w roli gitarzysty, w latach 2011 - 2017, zanim, po jakimś nieporozumienie z Danielem nie odszedł. Na jego miejsce wrócił właśnie Johan. Nie byłem zachwycony tę zmianą, bo według mnie Ragnar ze swoim talentem i osobowością idealnie wpasował się w zespół. Muszę jednak Hallgrenowi oddać, co się mu należy - to dokonały gitarzysta, wokalista i muzyk wnoszący ogromnie dużo do scenicznej prezencji zespołu. Jego miejsce jest w Pain Of Salvation. Koncert trwał blisko półtorej godziny a publiczność nie pozwoliła grupie zejść ze sceny. Pożegnania trwały bodaj dziesięć minut. Wspaniały koncert i mam nadzieję, na szybką powtórkę.
Na tym czwarta edycja Ostrów Rock Festival się dla mnie zakończyła. Tymczasem, drugiego wystąpić miały jeszcze, m.in. The VIntage Caravan, Galahad i Bokka. O tym będą pisać już inni. Czuję, że ostrowskie wydarzenie na długie lata zagości w moim koncertowym kalendarzu. Organizatorom gratuluję stworzenia interesującej, niezależnej imprezy a sobie życzę kolejnych świetnych edycji.
Tekst: Igor Waniurski