The Cult, Jonathan Hulten - Warszawa - 30.07.2024
THE CULT, Jonathan Hulten - Progresja, Warszawa - 30 lipca 2024
Właściwie nie wiem jak przekazać Wam relację z tego koncertu. Cieszyłem się jak zawsze na ich show. A wyszło - jak by to nazwać - hmmmmmmmm ‘’jak zwykle’’. Nie dość, że sam koncert został zorganizowany na tzw. Letniej Scenie Progresji, a nie w klubie Progresja, to trwał ok 70 minut.
Nazwę to po imieniu – pazerność na kasę.
Ok. 70 min. to dość krótko, aby zagrać choć część najważniejszych utworów z całej dyskografii. W sumie myślałem, że tak będzie, skoro trasa nazwana została ‘’8424’’. A panowie widać było, że są w dość dobrej kondycji i set dwugodzinny by im nie zaszkodził. No cóż było zupełnie inaczej.
Bilety nie są na dzień dzisiejszy tanie, wszyscy o tym wiemy, ale skoro już ta pazerność wychodzi na światło dzienne, to „drodzy” organizatorzy zadbajcie też o nas. O nas, tych którzy niejednokrotnie zbierają każdą złotówkę, na bilet na przejazd na cokolwiek do jedzenia, picia, a czasami nocleg. To MY i dzięki nam to wszystko się kręci.
Tak jak wspomniałem, koncert odbył się na Letniej Scenie Progresji. Kurz, piach, olbrzymie kolejki po zwykłą wodę, a co najważniejsze brak jakiegokolwiek ekranu, choćby jednego, który pokaże co dzieje się na scenie. To dla tych, co nie mają po 180 cm wzrostu, to dla tych, co nie maja siły, żeby przepychać się między stłoczonym tłumem, to dla nas - dla tych co kochają muzykę na żywo! Z tego też powodu, że koncert był na zewnątrz klubu, trwał tak krótko. Sami wiecie, 22:00 i koniec imprezy. Władze miasta nie pozwalają dłużej i takie tam… Zresztą policji było też dość sporo, żeby wszystkiego przypilnować. Na moje oko publiczności było jakieś pięć razy tyle, ile mieści się normalnie w klubie. Rachunek jest prosty do wyliczenia. Mi - i pewnie nie tylko mi - było i nadal jest przykro z tego powodu. W centrum Europy w centrum kraju, w stolicy to ………………. SŁABE.
The Cult. To zespół wręcz ikoniczny, jedyny w swoim rodzaju. Oczywiście są tacy, czy znajdą się tacy, co stwierdzą że…. to czy tamto. Każdy ma swoją rację. Ja uwielbiam Ich od kiedy tylko pamiętam. Jak każdy mają swoje muzyczne dołki, ale na szczęście tych górek jest znacznie więcej i cudownej muzy też.
Cały koncert supportował niejaki Jonathan Hulten. Szwedzki wykonawca nijak nie pasował do całości tego wieczoru. I tyle.
Lekki poślizg czasowy i na deski wyszedł techniczny. Tak, techniczny z ………………. kadzidełkiem. Z dbałością chodził po całej scenie i starał się, aby ten zapach-dymek dotarł hmmmmmmmmmmmm tam gdzie powinien. No i było go czuć później na widowni już po rozpoczęciu setu.
Intro i start. Pierwsze moje zdziwienie, że piosenki grane są jakby wolniej. Tak dużo wolniej. Myślałem, że może zmęczenie materiału, ale nie. To był efekt zamierzony. I tak było do końca koncertu. Może na finiszu trochę przyspieszyli, ale nieznacznie. Panowie Ian Robert Astbury oraz Billy Duffy to duet jakich niewiele na naszym globie. Jak to kiedyś sam Ian powiedział: ‘’Jesteśmy z Billym jak pieprz i sól”. I ja się z tym zgadzam w 100%. Ian nie dotrzymał słowa, że cała trasa ‘’8424’’ będzie powrotem do klasycznego brzmienia, czyli gitara bas bębny i wokal. Pewnych utworów nie da rady tak zagrać na żywo i potrzebne są wspomagacze z ‘’zaplecza’’. Panowie lekko wspomagali się samplami. Ok, jasne, jest to dzisiaj wszechobecne. Był tez koleś z boku sceny i coś tam dogrywał do całości (gitara i klawisz). Znalazł się też podczas koncertu rodzynek akustyczny w postaci „Edie (Ciao Baby)”. Super. Całość brzmiała naprawdę dobrze. Szkoda, że tak krótko. I panom z The Cult się podobało, bo Ian stwierdził, że powinni tu co roku przyjeżdżać. Koncert to same evergreeny z całej historii zespołu. Trochę ich było mało. No cóż, do zobaczenia następnym razem.
Ja zawsze i wszędzie.
Andzia