Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 92sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

Riders of Doom - Warszawa - 25.01.2025

Riders of Doom - VooDoo Club, Warszawa - 25 stycznia 2025

                 

Riders of Doom.

Wolniej!

                

Jestem w drodze na Riders of Doom. Zagra „nowa fala” polskiego doomu w postaci Metallus, Rosary i CrossRoad oraz nieco starszy stażem Evangelist, a także fiński Cardinals Folly. Jadę oddać chwałę potężnemu Evangelist, dowiedzieć się nieco co w ogóle w polskim doomie piszczy i zobaczyć o co chodzi z kultem powstałego w 2007 roku Cardinals Folly. Jednym słowem, muzyczną przygodę czas zacząć! Już w połowie drogi do Warszawy dostaję wiadomość, która przez moment stawia moją obecność na koncercie pod znakiem zapytania. Otóż mnisi z Evangelist wystąpią instrumentalnie. Wokalista zaniemógł. Nie zrezygnują z występu w ogóle, ale przyjadą jako zespół. Wszak to właśnie na nich wybiera się część publiki, jak się okazało, także z dalekiej zagranicy. Wątpliwości odsuwa myśl, że takiego nietypowego koncertu Evangelist pewnie nigdy nie zobaczę, poza tym wciąż pozostaje druga część mojego eksploracyjnego planu.

W klubie zachwyca frekwencja. Fakt, że Metallus jest z Warszawy (i jak się zaraz okaże, potrafi uwieść publikę) na pewno pomógł nabić VooDoo Club. Koszulki i naszywki przeciskających się przez lokal ludzi potwierdzają, że fani heavy i doom metalu tworzą też pewien wspólny zbiór. Moje zahaczenie o pole zbioru doomu jest mikroskopijne, tym bardziej rozpiera mnie ciekawość tego, co zobaczę. Ciekawość wywiedziona z pewnych wyobrażeń. Jak wygląda taki na przykład Malta Doom Festival? Czy da się słuchać wolnych, walcowatych riffów przez cały dzień?  Ponieważ chcę naostrzyć zmysły i skupić koncentrację, wybieram z całego festiwalu trzy zespoły, które zobaczę. Na pierwszy ogień idzie Metallus.

Metallus od początku zachęcał mnie do swojej muzyki błyskotliwymi wypowiedziami w wywiadach. Nie wyobrażałam sobie jednak numerów z  „Funeral of the Sun” na scenie, ponieważ długie utwory z medytacyjnie powtarzającymi się refrenami wydawały mi się wymagające w przeniesieniu na koncert. Zwłaszcza że w obliczu całego festiwalu zespoły swoim czasem scenicznym musiały się podzielić z innymi. To co, Metallus zagra trzy kawałki i po występie? Nic bardziej mylnego, kompletnie chybiłam z moimi wyobrażeniami. Koncert był energiczny, porywający, a w setliście znalazły się kawałki zarówno ze wspomnianego debiutu, w pewien sposób skrócone, jak i numery z nadchodzącej, drugiej płyty. Chłopaki mają kawał głosu, co było bardzo dobrze słychać dzięki naprawdę dobremu nagłośnieniu (wiem, że od kilku lat to standard, ale wciąż trudno mi wyjść ze standardów sprzed minimum dekady). Absolutnie serce skradły mi branżowe dowcipy typu „to jest doom, mamy czas, nie śpieszy nam się”, doom dance, czy przerzucanie się żartami na scenie niczym Helloween na starych koncertówkach. Nie mówiąc już o kompatybilnej publice – ktoś spod sceny zawołał: wolniej! Po występie zaczęłam się zastanawiać, czy aby na pewno te zapętlony refreny to nie część zabawy konwencją (np.„nie pamiętasz refrenu? To proszę, masz jeszcze dwie minuty”).

Zupełnie inny klimat wyczarował nam Evangelist. W duchu spodziewałam się, że jeszcze nie prędko pożegnam się z wokalistami Metallus, nie sądziłam jednak, że nastąpi to aż tak szybko. O ile Metallus zderza swoim wizerunkiem dwa światy łącząc powagę doomu ze sceniczną zabawą, o tyle Evangelist na żywo kreuje misterium. Mnisi wyszli na scenę w habitach, tym razem z odsłoniętymi jednak głowami. Zadanie mieli dwakroć trudne. Brak wokalisty – wyzwanie, brak frontmana – jeszcze większe! W Evangelist wokalista niczym celebrans prowadzi cały spektakl, tym razem tego pośrednika między muzykami a nami zabrakło. Przed koncertem basista zapowiedział, że „nie tak to miało wyglądać”. Większość z nas, stojących pod sceną, wiedziała, że zaraz obejrzymy koncert w najgorszym razie instrumentalny, wiem jednak, że znalazły się osoby, które nie znały Evangelist i po koncercie to, co było na scenie wzięły za normę, myśląc, że tak właśnie gra i wygląda Evangelist. A jak wygląda? Inaczej niż zawsze! (Choć przy tak rzadko koncertującym zespole słowo „zawsze” może być na wyrost). Przede wszystkim przepotężne ukłony w stronę wokalistów Metallus – Łukasza Wiewióra i Kacpra Kuczyńskiego oraz wokalisty CrossRoad – Dawida Lancmana za przejęcie mikrofonu podczas koncertu! Chłopaki naprawdę miały kilka chwil, żeby między własnymi próbami znaleźć czas na nauczenie się melodii numerów Evangelist. Śpiewali z kartek i z telefonów, ale śpiewali naprawdę niesamowicie. Nie tylko ze względu na dobre głosy, jakimi dysponują, ale też ze względu na wczucie się i interpretacje samych kawałków. To dzięki nim mogliśmy gremialnie zaśpiewać „Memento Homo Mori!” czy wydzierać się „Ieeeerusaalem, Nostrum Finem!”. Było to naprawdę odmienne doświadczenie od mojego poprzedniego koncertu Evangelist na Heliconie. Niektóre utwory rzeczywiście były zagrane instrumentalnie, a te ze śpiewem, ze względu na innych wokalistów zyskały odrębny charakter. Na przykład panowie z Metallus wprowadzili garść humoru i wygłupów, których nigdy nie zobaczylibyśmy w oryginalnej wersji Evangelist. Warto było nie zawracać z drogi i zobaczyć ten koncert. Choćby dla podziwiania wielkiego wsparcia, jakim wykazali się wzajemnie muzycy i w ogóle zespoły. I dla publiki, której zaangażowanie i znajomość tekstów budziły wielki zachwyt. To jest właśnie magia koncertów, której nie zastąpi żadne wideo.

Po takiej dawce emocji, na Cardinals Folly patrzyłam jak na zwyczajny koncert, który czasem przytrafia się na festiwalu. Zespół powstał niecałe 20 lat temu, ma na koncie 6 płyt i status legendy. Po prawej stronie sceny grał oryginalny członek zespołu, basista i wokalista – Mikko. To on właśnie „prowadził” koncert, a jego charyzma opierała się raczej na aurze, jaką roztaczał, niż na samym wokalu. Głosy naszych polskich wokalistów, których miałam okazję chwilę wcześniej słuchać zdecydowanie bardziej mnie porwały. Niemniej jednak charyzma działała magicznie, bo pod sceną wiele osób z zaangażowaniem śpiewało wraz z nim.

Heavy metal ma w Polsce niezrównany Helicon Metal Festival, byłoby świetnie, jakby i doom metal miał swój cykliczny Riders of Doom. I choć na Heliconie goszczą też zespoły epic doomowe, to nie wyklucza, a wręcz wspiera ideę utrwalenia doomowego festiwalu. Dwa lata temu Evangelist grając na Heliconie pokazał swoje misteryjne oblicze i też dlatego wielu metalowców ruszyły na Riders of Doom znów doświadczyć tej heavy doomowej ceremonii. Na najbliższej edycji festiwalu zagra Metallus. Do niedawna był na mojej heliconowej liście w kategorii ciekawostki. Po tym koncercie (i po akcji z Evangelist) jestem naprawdę nakręcona, żeby znów ich zobaczyć. Co więcej, w przyszłości na pewno skorzystam też z okazji, żeby nadrobić zaległości z CrossRoad i Rosary!

Strati

baner0slider_hmp_4.png baner0slider_hmp_3.png baner0slider_hmp_2.png baner0slider_hmp_1.png

Goście

5823592
DzisiajDzisiaj3060
WczorajWczoraj4462
Ten tydzieńTen tydzień16065
Ten miesiącTen miesiąc55791
WszystkieWszystkie5823592
18.97.14.91