Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 92sm

Szukaj na stronie

Suffocation, AngelMaker, Fuming Mouth, Carcosa, Melancolia - Warszawa - 17.03.2025

Suffocation, AngelMaker, Fuming Mouth, Carcosa, Melancolia - Proxima, Warszawa - 17 marca 2025

Saaaa foooo kejszyyyn!!! I tak z czystym sumieniem mógłbym skończyć relację z tego koncertu! (śmiech) Dla tych co byli, wiedzą jak się temat przedstawiał. Dla leniuchów, którzy uważają, że wstanie z kanapy i pójście wieczorkiem na legendę brutalnego technicznego death metalu to dużo, mam jednak taką przydługą opowiastkę. Poczujcie chociaż coście stracili.

Na start powiem Wam, że klejenie koncertów musi być bardzo skomplikowana rzeczą. Dla mnie połączenie Suffocation z kapelami, które grały przed nimi było mocno kontrowersyjne. Nie wiem, jakie tam są zależności koleżeńskie czy też biznesowe, ale muzycznie to dla mnie był gruby rozjazd. Koncert zaczął się od kapeli którą była Mélancolia, potem była Carcosa, kolejno Fuming Mouth i na deserek (choć jak się okazało nie taki słodki) AngelMaker. I tu puenta: całościowo był to dla mnie set jednej kapeli, która gra dokładnie to samo, tylko różni się detalami. Mélancolia była taka trochę emo. Carcosa była z rapowankami. Fuming Mouth miał przecudowne szwedzkie brzmienie (jak z demówek Nihilist!). AngelMaker zaś był najbardziej tradycyjny i najbardziej wkurzający. I wszystko to byłoby dla mnie nawet strawialne, gdyby nie to, że kapele grały jakieś tam swoje melodie/tematy może z minutę i potem - no to co? Brejkdałnik. I tak cały czas i cały czas… Ja rozumiem, że to jest taki rodzaj muzyki, death/core rządzi się swoimi prawami zapewne itd. Ale ja tutaj nie mogłem nawet zaczepić ucha dłużej na jakimś muzycznym wątku, no bo: ej, już minęła minuta, to co? Nooo, staaary, teraz brejkdałnik!  Do tego prosiak albo naprzemiennie Dani Filth like na wokalu. Może nie jestem odpowiednią osobą, żeby to oceniać, ale trafiłem pierwszy raz – serio – w metalową niszę, w której nie byłem w stanie znaleźć nic, absolutnie nic dla siebie. Dodatkowo poczucie osamotnienia potęgował fakt, że chyba tylko mi się to nie podobało. Wszyscy byli zachwyceni i brejkdałnikowali razem ze swoimi gwiazdami… Tak więc wiecie, rozumiecie… Trzeba poczytać inne relacje, może ktoś tam będzie bardziej rzetelny w temacie supportów przed Suffocation. Ja sypie sobie na głowę popielniczkę. No ale dalej. Terrance Hobbs kręcił się trochę po sali, miałem nawet zagadać go o zrobienie sobie z nim zdjęcia, ale ten brejkdałnik mnie wybił z poczucia mocy. W ogóle główny mózg Suffocation jest taki drobny i mały. Zawsze mi się wydawało, że to takie wielkie skurczybyki. Widziałem ich dawno temu i byłem użyty, więc nie pamiętałem za bardzo jak wtedy w rzeczywistości wyglądali. Ustawiłem się szybciutko przed barierkami z większą liczbą ludzi, którzy jak ja przyszli zrobić sobie niszczenie mózgu falą dźwiękową. Zespół trochę się kręcił i zbierał do wyjścia, ale co trzeba zaznaczyć przy takiej ilości kapel, wyszedł o czasie. W moment pocięli mi twarz potężnym „Thrones of Blood”. Mało mi trzewiki nie spadły z nóg. Potem po tym kubełku lodowatej wody szczęścia dostaliśmy numer z ostatniego krążka „Seraphim Enslavement”. Od razu piszę, że cały set był ładnie skrojony, dobrze zmieszany. Raz utwór z ostatniej płyty, a potem kawałek z przeszłości. Następny więc był tytułowy „Effigy of the Forgotten”. Szał publiczności niesamowity. Pomimo tego, że usłyszałem od jednego młodego chłopaka, że przed koncertem posłuchał w necie Suffocation, ale rozbolała go głowa, tu więcej było takich, co chyba głów nie mają i bawili się przy tym bardzo dobrze. „Dim Veil Of Obscurity” na, że się tak wyrażę, złapanie oddechu. Bo po nim był kawałek po którym (cytując mojego kumpla jak byliśmy na koncercie KISS powiedział po wybrzmieniu„ I was made for lovin’ you”) teraz idę umrzeć, a mianowicie „Pierced From Within”. Dla mnie ten numer jest pigułką brutalnego death metalu. Ma w sobie absolutnie wszystko. Pewnie każdy znajdzie sobie na takie sformułowanie coś innego, ale ja to piszę, więc mogę? Dziękuję. Nie to, żeby po tym utworze koncert się dla mnie skończył, ale byłem już zaspokojony i kolejne numery nadal mieszane (na grubym i ostry sos, zdecydowanie) tylko dopełniały mojej ekstazy, ciśnienia mi jednak już bardziej nie podnosiły. Chłopaki zakończyli show dwoma kawałkami z jedynki, czyli „Liege of Inveracity” oraz „Infecting the Crypts”.  Wcześniej pocisnęli „Catatonia” ze słynnej EP-ki, który wiem z rozmów, że dla wielu był tym czym dla mnie „Pierced”. Numer „Funeral Inception” został (nazwijmy to zabawnie) „zaśpiewany” wraz z muzykiem z AngelMaker oraz Carcosa. Dla mnie spoko, zrehabilitował się za wcześniejsze katusze.

Powiedzieć, że Suffocation na scenie wygląda spoko, to jak powiedzieć, że piwo jest żółte. Mają tak perfekcyjne, a jednocześnie na pełnym luzie zachowanie, że ogląda się ich jak kolegów, których się szanuje i podziwia. Nie da się ich nie lubić. Na scenie nie ma podziału na młodych (perkusja, druga gitara i wokal) oraz na starych (wiadomo, nie?). Terrrance ciśnie z gitary grzmoty i pioruny, machając przy tym prawie cały czas głową. Derek ze swoim kosmo basem wygląda jakby dźwigał ciężary całego świata, jednocześnie robiąc z nim co chce i kiedy chce. Perkusista, proszę Was, zagrałby to wszystko nawet jedną ręką, drugą grzebiąc w nosie - taki ma zapas. Drugi gitarzysta (nie wiem czy powinienem o nim pisać drugi) jest również tak wyluzowany, że mam wrażenie, że dopiero wstał: o, są jacyś ludzie? To sobie trochę pogram. Wokal. On był dla mnie największym wyzwaniem, czy go zaakceptuję na scenie. Frank Mullen jest niepodrabialny. Ale Ricky Myers jest zajebisty i wspaniale sobie radzi. Nie udaje, a jego wokal jest miażdżący jak ciężarówka pełna cegieł pędząca 120km/h po A dwójce. Z górki. Ktoś mi zaraz zarzuci, że też grali breakdowny. No tak, ale tu są one małymi dodatkami, smaczkami, a nie stanowią konstrukcję całego utworu. Cóż… Suffocation jest jak ojciec, który zjadł największego kotleta i pogonił dzieci po pokojach do spania. Sorka chłopaki, ale nie macie do nich startu. Pochwalony niech będzie amerykański death metal! Do zobaczenia pod sceną następnym razem!

Bartosz Łękarski

drowning_pool_heavy_metal_pages_158x600.png glenn_hughes_heavy_metal_pages_158x600.png ronnie_romero_gusg_heavy_metal_pages_158x600.png uriah_heep_heavy_metal_pages_158x600.png mayhem_heavy_metal_pages_158x600.png

Goście

5922478
DzisiajDzisiaj1169
WczorajWczoraj3754
Ten tydzieńTen tydzień21350
Ten miesiącTen miesiąc54554
WszystkieWszystkie5922478
18.97.14.91