Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!

Nowy numer

hmp 89sm

Szukaj na stronie

HMP Poleca

pandemic m

"100 % live w klimacie 70/80" (Steel Velvet)

Zdradzimy małą tajemnicę na sukces... Nie ględzimy i nie biadolimy, tylko robimy swoje! - deklaruje gitarzysta Steel Velvet Dominik Cynar i nie są to tylko czcze deklaracje bez pokrycia. Ta młoda grupa po wydaniu dwóch świetnych i bardzo dobrze przyjętych przez fanów hard 'n' heavy płytach studyjnych podbija sceny kolejnych klubów, plenerów i festiwali, a koncertową formę zespołu potwierdza zarejestrowany niedawno koncertowy krążek „Live” – bez poprawek i dogrywek, po prostu czysty rock 'n' roll:

HMP: Płyty koncertowe nie są obecnie zbyt popularne, tylko te najbardziej znane zespoły regularnie wydają takie krążki, bo jednak to DVD/Blu-ray są chętniej kupowane przez fanów. Wy jednak zdecydowaliście się zarejestrować koncertówkę – decydujące było pewnie to, że sporo występujecie i czujecie się doskonale na scenie?

Dominik Cynar: Decydujące było to, że mieliśmy możliwość zarejestrowania koncertu i nie ukrywamy, iż jedno z miliona naszych marzeń spełniło się w postaci nagrania pierwszej Lajfki. Wiadomo, że dążymy drogą zespołów z lat 70. i 80., a wtedy najpopularniejsze były zwykłe płyty live wydawane na winylu czy CD i tak też zrobiliśmy. Chcielibyśmy wypuścić nasz koncert na DVD/Blu-ray, ale na wszystko przyjdzie czas. Na pewno po trzeciej płycie studyjnej się tym zajmiemy. Fakt, dużo gramy (chcemy jeszcze więcej) i scena to tak jakby nasz drugi dom i mamy nadzieję, że słychać jak ta muzyka tętni życiem w nagraniu.

Słychać, słychać. W dodatku trudno było nie skorzystać z takiej okazji, skoro dostaliście propozycję występu w studio Polskiego Radia Rzeszów, byłoby też chyba bez sensu, gdyby taki profesjonalnie zarejestrowany materiał trafił po jednej emisji do jakiegoś archiwum?

Dokładnie. Szkoda było po prostu ot tak zagrać i zapomnieć. Był to dla nas naprawdę ważny występ i mamy z niego pamiątkę w postaci nagranej płyty, która dla fanów stanowi kolejny klasowy bibelocik z naszych poczynań muzycznych. Dodatkowo studio im. Tadeusza Nalepy w Polskim Radiu Rzeszów ma niesamowitą akustykę i przestrzeń, była też możliwość nagrywania śladów przez taśmy analogowe. Dzięki czemu całość oddała fajny charakter i ducha lat 70/80.

Długo przygotowywaliście się do tego koncertu, czy też wręcz przeciwnie, zważywszy na wasz staż? Świadomość tego, że akurat ten występ będzie nagrywany, dawała się wam jakoś we znaki?

Każdy koncert jest ważny, zgadza się... Ale w radio jednak trzeba było zagrać jeszcze lepiej. A tak serio, jeśli chodzi o nasze przygotowania to graliśmy regularne próby, jak zwykle. Myślę, że ta regularność naszych prób i duża ilość koncertów ma największy wpływ na zgranie i to, że na występach jesteśmy w bardzo dobrej formie.

Jak dystrybuowane są wejściówki na takie koncerty w Radio Rzeszów – można je kupić, a może wygrać w konkursach na antenie?

Część wejściówek została rozdysponowana przez Radio Rzeszów dla swoich zasłużonych gości oraz osób, które wygrały konkursy antenowe, kolejny pakiet przypadł nam - też zaprosiliśmy naszych dobrych znajomych i fanów. Sprzedaż wejściówek nie wchodzi tu w grę - co tym bardziej podkreśla wyjątkowość koncertów organizowanych w tym miejscu.

Sala nie jest szczególnie duża, tak więc pewnie zapełniła się po brzegi fanami Steel Velvet i hard rocka?

Tak. Wejściówki były limitowane do ilości jaką może pomieścić studio, ale to specyficzny rodzaj koncertu i pojemność sali nie ma tu nic do rzeczy. Publiczność tak świetnie reagowała i dodawała nam kopa, że czuliśmy się jak na dużym plenerowym koncercie. Liczył się też sam fakt transmisji na żywo i rejestracji śladów z tego wydarzenia.

Wnioskuję z nagrania, że atmosfera była gorąca, a klimat dla takiej muzyki bardzo sprzyjający, chociaż konferansjerkę ograniczyliście do minimum – wyszliście z założenia, że jak będzie mniej gadania, to zmieści się jeden utwór więcej?

Na koncercie panowała bardzo luźna i wesoła atmosfera, w sumie to jak na wszystkich naszych koncertach i tej gadki było więcej niż zostało ostatecznie na płycie. Jeśli chodzi o  gadanie na albumie to nie chcieliśmy tego zbyt wiele i przy miksowaniu całości obcięliśmy do minimum. Raczej fani wolą słuchać naszej muzy niż wywodów filozoficznych wokalisty. Konferansjerki naszym zdaniem jest tak akurat „nie za dużo, nie za mało”. (śmiech)

„Live” trwa ponad 67 minut i jest to pewnie zapis całego koncertu, ale emisja była raczej krótsza, tak jak w przypadku koncertów ze studia radiowej Trójki, kiedy często koncert na antenie jest wyciszany, a słychać, że trwa dalej w najlepsze?

Wiedzieliśmy, że cały nasz set nie będzie transmitowany w radio i przygotowywaliśmy go dokładnie pod ograniczenia czasowe - choć i tak wyszło inaczej niż planowaliśmy (śmiech). Dlatego teraz prawdziwą nagrodą dla fanów kupujących płytę jest reszta utworów, których nie było w transmisji. Wiadomo, że wynika to z długości audycji na antenie i ograniczonego czasu antenowego. Jak chodzi o szczegóły to czas antenowy wynosił 50 minut (było to od 19:10 do 20:00).

Macie na koncie dwie płyty studyjne, wciąż promujecie tę nowszą „Chwila”, tak więc nie było innej opcji, jak zaprezentowanie aż siedmiu wybranych z niej numerów?

„Chwilę” będziemy promować do wydania kolejnej naszej studyjnej płyty. Zachęcamy wszystkich czytelników HMP którzy nie mieli przyjemności nas usłyszeć do znalezienia tegoż naprawdę wartego poświęcenia „Chwili” krążka.

Trudno chyba jednak wyobrazić sobie wasz koncert bez tych starszych utworów, jak na przykład „Soczewki” czy „Wczorajszy jazz”?

Tak, te kawałki są z nami od początku, goszczą w setliście na każdym naszym koncercie i ciężko się z nimi rozstawać choć to nie miały być jedyne utwory z pierwszej płyty „Luz” które chcieliśmy zagrać w radiu. Bardzo chcieliśmy odświeżyć i uwiecznić na nagraniu live takie utwory jak „Koszmar”, „Moneta” czy „Zew młodości”. Niestety ograniczenia czasowe - ale może następnym razem. (śmiech)

Covery gracie chyba dość chętnie, jednak wyjątkowość tego akurat koncertu podkreśliliście aż trzema przeróbkami klasyków Bon Jovi, Petera Framptona i  Whitesnake – skąd akurat ten wybór?

Sprawa jest prosta: lubimy grać utwory zespołów, których sami słuchamy jednak uważamy, że zbyt duża ilość coverów w setliście nie robi dobrze dla zespołu, przynajmniej my tak myślimy… A jeśli chodzi o covery z koncertu, to akurat te utwory najbardziej podkreślają nasz charakter i styl. Przynajmniej tak nam się wydaje (śmiech). Druga sprawa jest taka, że zazwyczaj w setach koncertowych wplatamy trzy covery, tak też chcieliśmy zrobić tutaj żeby płyta „Live” brzmiała jak najbardziej wiarygodnie.

Jesteście bardzo młodymi ludźmi, więc z satysfakcją odnotowuję, że nie poszliście na łatwiznę, wybierając świetne, ale niezbyt oklepane utwory: „Burning For Love” z debiutanckiej płyty Bon Jovi na singlu ukazał się przecież tylko w Japonii, „Breaking All The Rules” Framptona pochodzi z jego mniej popularnej płyty z początku lat 80., a „Guilty Of Love” też nie stał się singlowym przebojem Whitesnake – być może z powodu zamieszania spowodowanego pojawieniem się na rynku dwóch różnych wersji albumu „Slide It In” – lubicie mniej oczywiste rozwiązania, o „Livin' On A Prayer”, „Baby I Love Your Way” czy „Here I Go Again” nie było mowy?

Nigdy nie idziemy na łatwiznę to raz, a dwa granie oklepanych numerów wcale nas nie bawi - raczej by nas to bardziej męczyło. Po trzy nie jesteśmy bandem „do kotleta”, który musi grać wszystkie znane przeboje. Wydaje nam się też, że takimi mniej oczywistymi wyborami podkreślamy naszą niezależność i stawianie na własną twórczość. Nie musimy później wysłuchiwać pod scena „Zagrajcie coś AC/DC, Iron Maiden, Queen, Dżem itd.” - choć i tak się czasem zdarzy (śmiech).  Covery gramy głównie dla siebie i musi nas to dobrze bawić. Jeszcze bardziej nas to cieszy, jak ktoś doceni nasz wybór takiego a nie innego repertuaru zamiast narzekać, czemu nie gramy czegoś znanego.

A nie korciło was, skoro już odwiedziliście studio im. Tadeusza Nalepy, żeby zagrać jakiś ostrzejszy numer z repertuaru Breakout?

Gramy na próbach różne bluesy w tym „Tadzia” i innych znakomitych bluesmenów jak Eric Clapton, Warren Haynes, Joe Bonamassa czy Stevie Ray Vaughan, ale żeby zagrać coś z repertuaru Tadeusza Nalepy czy Brekaoutu na koncercie to naprawdę trzeba to poczuć, zrozumieć i wiedzieć jak to oddać na scenie. Nie ma mowy tutaj o jakichkolwiek niewypałach. Żeby zagrać coś takiego musi to być równie mistrzowskie, inaczej granie jego numerów to czysty zbłaz. Chodź nie mówimy nie... może kiedyś zdecydujemy się na taki krok.

Nie odmówiliście sobie jednak przyjemności zacytowania innego klasyka naszego blues-rocka, bowiem we „Wczorajszym jazzie” mamy fragment utworu „Jak malowany ptak” Dżemu?

(Śmiech) To taki nasz malutki niewinny żarcik ... Smaczek... i oczywiście już bez żartu ukłon dla zespołu Dżem i sygnał dla odbiorców, że polska muzyka też ukształtowała nasze brzmienie.

Takie koncerty rządzą się swoimi prawami; ważniejszym z nich jest to, że na płytę trafiają zwykle bez poprawek czy późniejszych studyjnych dogrywek – zależało wam na tym, aby „Live” było takim 100 % koncertowym portretem Steel Velvet?

Na płycie „Live”chcieliśmy oddać 100% naturalnego brzmienia koncertu Steel Velvet. Nie było tutaj mowy o jakichkolwiek dogrywkach itd. Całość oczywiście była zmiksowana przez Piotra Gruenpetera, a wisienkę na torcie dołożyło masteringiem warszawskie studio As One. Trzeba tutaj też wspomnieć o Jurku Dziobaku realizatorze dźwięku z Polskiego Radia, który świetnie zarejestrował ślady z całego koncertu. Ostatecznie na płycie jest przez to kilka drobnych wpadek i błędów, ale wydaje nam się, ze to dodaje tylko smaku do całości.

W końcu to jest grane na żywo i każdy ma się prawo pomylić, tym bardziej, że na koncertach nie stoimy z gitarami pod szyją, wpatrzeni w gryfy przez całą sztukę. Nasza muzyka jest taka, że na scenie zawsze roznosi nas energia.

Zdaje się to też potwierdzać fakt, że koncert był 6 grudnia, a już 15 stycznia następnego roku ukazała się płyta – tempo było naprawdę piorunujące!

Tutaj wkradła się drobna pomyłka, bo koncert odbył się 2 października. Co i tak nie zmienia faktu, że tempo było piorunujące. Zdradzimy małą tajemnicę na sukces... Nie ględzimy i nie  biadolimy, tylko robimy swoje! No i przede wszystkim wiemy czego chcemy. Wiadomo, że to wszystko wymaga ogromnego poświęcenia i nakładu pracy z naszej strony, ale czego się nie robi dla Rock & Rolla! Nie ma co ukrywać, że powodem dla którego poszło to dość sprawnie jest fakt, że mamy już doświadczenie i pewne mechanizmy tyczące się obróbki materiału i fizycznej produkcji krążka przychodzą nam po wydaniu „Chwili” łatwiej.

Przywiązanie do klasyki manifestujecie nie tylko muzyką czy projektem graficznym, ale też wyglądem samego krążka, który znowu przypomina płyty CD wydawane w latach 80. – rozumiem, że to nie przypadek?

Oczywiście, że to nie przypadek. Po co poprawiać coś, co zostało zrobione dobrze i jednocześnie pomaga naprowadzić słuchacza na odpowiednie muzyczne tory. Całe wydawnictwo ma pasować do zawartości, a zawartość do twórczości kapeli - wtedy jest to pełny i prawdziwy przekaz. Publika zawsze wyłapie „ściemę” i naciąganych rockendrolowców.

Jak to mówią, do trzech razy sztuka, bo to wasz kolejny album wydany sumptem zespołu. Wolicie pełną niezależność i chcecie mieć kontrolę nad każdym aspektem swej kariery, czy po prostu nie szukaliście wydawcy dla tego materiału?

Tutaj nawiązując do poprzedniej wypowiedzi - znając pewne mechanizmy znów postawiliśmy na własne wydanie. Po za tym jak już wspomniałeś - takie krążki nie są teraz zbyt popularne, a na marginesie patrząc na ilość polskich tytułów hardrockowych wydanych przez duże wytwórnie w zeszłym 2015 roku - to o czym my mówimy? (śmiech). Oczywiście mieliśmy kilka propozycji wydania tego albumu jak i przy „Chwili”, ale niestety na takich warunkach, że szkoda tutaj cytować. Znacznie bardziej opłaca się nam takie działanie jak obraliśmy, ale jeśli trafi się ktoś z normalną propozycją współpracy, to jak najbardziej.

Myślicie o tym, by stać się zawodowcami i żyć tylko z muzyki? „Nowa nadzieja polskiego hard rocka” brzmi dobrze, ale być może ze wsparciem większej firmy, jak np. MMP czy Mystic Production, zdołalibyście wejść na jeszcze wyższy poziom, tak więc może warto poczynić kroki w tym kierunku?

No właśnie to kolejne pytanie, które można podciągnąć pod moje powyższe muzyczne rozterki (śmiech)... Ale odpowiadając - chcielibyśmy - jak chyba wszyscy wojujący na naszym rynku muzycy - wejść na wyższy poziom i żyć tylko z muzyki - więc tu apel do wszystkich większych firm: Jesteśmy do wzięcia (śmiech) - tylko okres wypowiedzenia w firmach gdzie pracujemy i możemy ruszać w trasę po USA!

Płyta koncertowa to swoiste podsumowanie waszego dotychczasowego dorobku i miły prezent dla zwolenników zespołu, ale pewnie powoli zaczynacie już myśleć o kolejnym albumie studyjnym?

Tak -  ta płyta to taka mała przerwa dla fanów przed kolejną studyjną płytą, nad którą już powoli pracujemy. Na pewno zajmie to trochę czasu, gdyż tak jak w przypadku „Chwili” mamy zamiar solidnie przygotować materiał do studia. Wstępnie można powiedzieć, że na końcówkę tego roku lub początek przyszłego materiał będzie gotowy.

Czyli warto życzyć wam wytrwałości i szczęścia w dalszej pracy, a o resztę zatroszczycie się już sami, wciąż dostarczając słuchaczom hard 'n' heavy na najwyższym poziomie?

My zawsze chcemy dostarczać naszą muzykę i wszystko co się z tym wiąże na najwyższym poziomie (śmiech) - spokojna głowa! 

Wojciech Chamryk

rightslider_002.png rightslider_004.png rightslider_005.png rightslider_001.png rightslider_003.png

Goście

5049642
DzisiajDzisiaj256
WczorajWczoraj1225
Ten tydzieńTen tydzień3121
Ten miesiącTen miesiąc53293
WszystkieWszystkie5049642
18.116.63.174