„Mocne wejście” (Internal Quiet)
– Oscylujemy w klimatach hard 'n' heavy i nic szczególnego nie odkryliśmy, ale chcieliśmy połączyć warstwy typowe dla stylu ze szczyptą progresji oraz intrygującej melodyki, wyjątkowym nastrojem i warstwą liryczną w formie luźnego koncept albumu – podkreśla gitarzysta Sławek Papis i faktycznie debiutancki album „When The Rain Comes Down” Internal Quiet robi wrażenie. Lider grupy opowiada szczegółowo kulisach jego powstania oraz o promującej go długiej trasie u boku naszej rodzimej legendy Turbo:
HMP: Rok 2016 jest chyba przełomowym w pięcioletniej historii zespołu, bo nie dość, że właśnie ukazuje się wasza debiutancka płyta „When The Rain Comes Down”, to macie już zaplanowaną bardzo intensywną trasę promującą to wydawnictwo?
Sławek Papis: To prawda, rok 2016 to rzeczywiście bardzo ważny okres dla naszego zespołu. Bardzo zależało nam, aby zgrać w czasie premierę płyty i trasę koncertową promującą nasze pierwsze wydawnictwo. Z działaniami w tym kierunku ruszyliśmy już od września zeszłego roku, po koncercie w Rymanowie, bo wtedy tak naprawdę ustabilizował się obecny skład zespołu Internal Quiet . Wówczas to wespół z naszym managementem rozpoczęliśmy prace, aby poskładać to wszystko - nasze działania łącznie z bukowaniem koncertów, zakończeniem nagrywania płyty i wydaniem całości w formie ekskluzywnego pod kątem graficznym CD. Zdecydowanie 2016 to przełomowy rok w działalności IQ – ruszamy w 40 koncertowe tournée u boku Turbo – czego chcieć więcej na start?
Zanim jednak mogło dojść do tego, zespół musiał powstać – jaka jest geneza Internal Quiet i skąd wybór właśnie takiej stylistyki?
Zespół powstał w 2011 roku, kiedy to spotkałem mojego kolegę Andrzeja, który muzycznie wciąż poszukiwał wówczas swej drogi, nawet po doświadczeniach wyniesionych z innych zespołów i projektów, w których brał udział. Ja miałem wtedy podobne przemyślenia i całą szufladę muzyki skomponowanej dość dawno, ale jakoś nie potrafiłem poskładać tego w całość pod kątem realizacji i doboru właściwych muzyków. Z Andrzejem ruszyliśmy ten temat. Z czasem powstał pomysł, aby znaleźć perkusistę i drugiego gitarzystę, gdyż na początku graliśmy jedynie pod metronom. Zespół budował się powoli… Nazwa Internal Quiet przyszła mi na myśl wiele lat temu, a zaczerpnąłem ją ze specyficznego stanu poczucia braku świadomości co do obrania właściwego kierunku działań w życiu codziennym i zawodowym, nadania ludzkim poczynaniom właściwego charakteru. To bardzo dziwny i częstokroć nie do końca pozytywny stan umysłu, z którego wyjście może być czasami bardzo trudne…. Aby odzyskać pełnię świadomości i pozytywny stosunek do rzeczywistości a w konsekwencji znaleźć się dalej w pożądanym punkcie konieczne jest często zresetowanie umysłu, pozostanie przez jakiś czas na uboczu, bycie jakby zawieszonym w próżni... Mocną stroną każdego człowieka (w tym również artysty) powinien być ten „wewnętrzny spokój”, niezbędny do w pełni świadomego tworzenia, rozumiany jako idealny stan ciszy umysłu, nie spowity troską, obawami, stresem czy też silnymi doznaniami emocjonalnymi. W 2013 roku zagraliśmy już kilkanaście koncertów, w tym większych imprez – zadebiutowaliśmy m. in. na festiwalu Summer Dying Loud, który to koncert scalił nas muzycznie i upewnił co do kierunku, w jakim chcemy podążać. Stylistycznie Internal Quiet to jest wypadkowa całej muzyki, której każdy z nas słuchał. Z drugiej jednak strony pracowaliśmy też nad tym, aby ta stylistyka w naszym wydaniu stała się możliwie unikatowa. Owszem, oscylujemy w klimatach hard 'n' heavy i nic szczególnego nie odkryliśmy, ale chcieliśmy połączyć warstwy typowe dla stylu ze szczyptą progresji oraz intrygującej melodyki, wyjątkowym nastrojem i warstwą liryczną w formie luźnego koncept albumu. W kontekście realizacji studyjnej płyty unikaliśmy skompresowanej muzyki i sztucznych bębnów, poprawiaczy wokali i solówek. Postanowiliśmy zrobić coś innego – nagrać wszystko bardzo organicznie, łącznie z klawiszami, które również były nagrywane przez mikrofony. Wierzę, że udało się osiągnąć intrygujący efekt, będący dziś wyznacznikiem brzmienia Internal Quiet.
Skład zespołu krystalizował się chyba dość długo, w dodatku los nie oszczędził wam też tragicznych wydarzeń, jak choćby nagła śmierć współzałożyciela zespołu, basisty Andrzeja Kostrzewy, jednak w żadnym razie nie wpłynęło to na was negatywnie, a przeciwnie – mobilizowało do dalszych działań?
Tak, w historii zespołu było trochę dramatycznych wydarzeń, m. in. tragedia związana ze śmiercią Andrzeja, która bardzo nas wszystkich dotknęła. Stało się to mniej więcej w czasie, kiedy prowadziliśmy przesłuchania na stanowisko perkusisty i kiedy go już wybraliśmy nagle zmarł Andrzej… Zastanawialiśmy się, co dalej robić… Po kilku miesiącach przerwy postanowiłem ciągnąć to dalej. Znalazł się basista, który godnie zastąpił Andrzeja i jakoś poszło. Ale masz rację – właściwy skład Internal Quiet krystalizował się długo. Kto wie, być może dlatego, że ludziom nie jest często po drodze – czasami oczekują czegoś innego, bo przecież nie wszyscy mają te same cele i priorytety. To jest problem, który dotyczy większości zespołów na całym świecie, bo ciężko jest dopasować sześć osób, które będą dążyły do tego samego celu. Nam się to w końcu udało. Dla mnie jest równie ważne, że z byłymi muzykami zespołu rozstaliśmy się w przyjaźni i cały czas mamy ze sobą bieżący kontakt.
Materiał na „When The Rain Comes Down” powstał z udziałem wokalisty Dominika Zurovaca, który jednak niedawno rozstał się z zespołem, tak więc niejako wróciliście do punktu wyjścia i ponownych poszukiwań frontmana?
To prawda – Dominik odszedł z zespołu po nagraniu dwóch numerów. Była to nasza wspólna decyzja, bo Dominik był w takim okresie swojego życia, że nie do końca mógł się w całości oddać pracy twórczej dla zespołu, co zdeterminowało naszą decyzję w tym kierunku. Pamiętam, że wówczas postawiło nas to w nieciekawej sytuacji, jako że krótko po festiwalu w Książu Wlkp, na którym Dominik zaśpiewał z nami po raz ostatni, mieliśmy zakontraktowany kolejny gig na imprezie pod szyldem „Pomieszajmy języki” w Rymanowie. Na szczęście mieliśmy w Łodzi wokalistę, który był naszym fanem i przychodził na nasze koncerty, śpiewając z nami wszystkie utwory z publiki. Gościnnie zresztą wziął też udział w tym pamiętnym koncercie, na którym Dominik śpiewał z nami po raz ostatni. Maciek wykonał wówczas kompozycję „Time To Fight” i wypadł znakomicie więc nic dziwnego, że pierwszy telefon jaki wykonałem, praktycznie tydzień przed festiwalem w Rymanowie, to był telefon do Maćka czy nie zgodziłby się zaśpiewać tej sztuki w zastępstwie. Nikt wówczas jeszcze nie wiedział, że Rocker zostanie z nami na stałe. Pamiętajmy bowiem, że Maciek śpiewał wówczas w dwóch innych zespołach i dopiero później okazało się, że jeden z nich opuścił. Ponieważ zrobiło się trochę luzu w jego grafiku więc decyzja zapadła taka, aby nagrał z nami tę płytę i tak też się to stało w sposób naturalny. Nie szukaliśmy wokalisty przez ogłoszenia – ja od samego początku wiedziałem, że jeśli ktoś ma zastąpić Dominika to musi to być Maciek. Pozostała jedynie kwestia, jak on sam to widzi i czy będzie zainteresowany współpracą. Na szczęście dziś już wiemy, że zdecydował się dołączyć do zespołu na stałe.
Byliście jednak w o tyle komfortowej sytuacji, że mogliście wykorzystać teksty napisane przez Dominika, tak więc wnoszę, że nie rozstaliście się w gniewie?
Ponieważ rozstaliśmy się w zgodzie z Dominikiem to jego teksty mogliśmy zachować. A było to przecież istotne, bo te liryki były pisane pod konkretną muzykę i konkretne przemyślenia. Zresztą Dominik cały czas bierze dość czynny udział w promocji zespołu, pomaga nam na ile może i wspiera działalność Internal Quiet.
Maciej zdążył jeszcze napisać tekst do utworu „Reaching The Stars”, ale wygląda na to, że pozostałe kompozycje mieliście już w pełni gotowe i dopracowane przed wejściem do studia?
Tak, wszystkie nagrania na płytę były już gotowe, jeśli chodzi o formy. Były zgrane bębny, bas, gitary, czekaliśmy tylko na wokal przez co Maciek miał trochę czasu, aby napisać tekst do „Reaching The Stars”, który powstał zresztą dość spontanicznie – na jednej z prób po prostu zgrałem kilka dźwięków na gitarze akustycznej i tak się złożyło, że powstała z tego cała kompozycja. Cała reszta była już wcześniej gotowa, łącznie z liniami melodycznymi, które Maciek nieco zmodyfikował pod swoje preferencje i miał w tym zakresie wolną rękę.
Zespoły przygotowujące debiutancką płytę przez kilka lat, mają zwykle swego rodzaju problem z nadmiarem materiału, jego selekcją – jak to wyglądało u was, tym bardziej, że utwory składające się na „When The Rain Comes Down” tworzą swego rodzaju spójną całość?
To prawda – przekaz i muzyka Internal Quiet tworzą spójną całość, mając jednocześnie charakter wielowymiarowy. Tekstowo jest w tym sporo z refleksji na temat przemijania. W życiu często jest tak, że wszystko co robimy, choćby miało dalekosiężny i istotny dla nas cel gdzieś tam ostatecznie przemija. Realizujemy marzenia, które później mijają po to, aby realizować kolejne... To samo jest z życiem i uczuciami. W tym miejscu zawsze miałem skojarzenia z deszczem, którego krople obficie spadają a kiedy wstajemy na drugi dzień rano tego deszczu już nie ma. Brzmi to może melancholijnie, ale włożone w hard rockowo-metalowy uniform nabiera intrygującego kolorytu. I ten rodzaj refleksji chciałem przekazać na „When The Rain Comes Down”, nawet jeśli ciężko jest mi określić do kogo jednoznacznie adresujemy naszą muzykę. Oczywiście mieliśmy kilka nagrań, które odrzuciliśmy, ponieważ nie pokrywały się one z koncepcją całości. Utwory które trafiły na „When The Rain Comes Down” powstawały przez długie lata, niektóre zanim w ogóle poznałem chłopaków, którzy są dzisiaj w zespole. I po części stąd ta decyzja – numery, które robiliśmy już wspólnie trafią na drugi album Internal Quiet.
Można więc mówić tu o albumie koncepcyjnym i dlatego „Time To Fight” jest utworem bonusowym?
Dokładnie, „Time to Fight” jest utworem bonusowym jedynie z tego względu, że tekstowo opowiada on inną historię niż pozostałe. Sam numer natomiast jest bardzo spójny muzycznie z resztą kompozycji na płycie. Dotyczy psychologicznego aspektu siły oddziaływania tłumu na jednostkę – będąc w tłumie zachowujemy się często zgoła odmiennie, wyzwalając emocje i zachowania, którym nie da się oprzeć. W ten sposób powstaje odmienny i niezwykle silny twór, który potrafi zmieniać rzeczywistość. Może to mieć oddźwięk pozytywny ale też negatywny – sterowanie psychiką jednostki, źle nastawiony tłum kibiców czy też strajki z wykorzystaniem przemocy. Nam chodziło jednak o pozytywny aspekt, bo tłum w „Time To Fight” zbiera się w celu dokonania pozytywnego przełomu i walki o lepszy świat. To bardzo ważny utwór, który powstał w oparciu o moje doświadczenia rodzinne – mój ojciec był często prawnie szykanowany za czasów Solidarności a ja jeszcze jako młody chłopiec byłem naocznym świadkiem sytuacji, kiedy to przyjeżdżali milicjanci i robili nam w domu rewizje… To jedyne nagranie na „When The Rain Comes Down” zrobione typowo pod psychozę tłumu i potrzebę walki z systemem partyjności totalitarnej. „Time To Fight” opowiada o tym, że ludzie czasem dostrzegają zagrożenie w tysiącach głów, podczas gdy tak naprawdę jest ta jedna, która nimi rządzi i manipuluje.
Muzycznie też mamy do czynienia z bardzo dopracowanym, wielowymiarowym materiałem – to, że gracie heavy metal wcale nie musi oznaczać czegoś nudnego i wtórnego? (śmiech)
Dziękuję za miłe słowa. Taki był zamiar, aby materiał na „When The Rain Comes Down” był wielowymiarowy i jednocześnie spójny oraz jakościowy. Proste łupanie riffów pod rytm nie jest czymś, do czego dążymy w Internal Quiet. Przez naszą muzykę od zawsze chcieliśmy wyrazić i przekazać coś więcej, coś co nie będzie dla słuchacza wtórne i nudne. Taką przynajmniej mam nadzieję – wierzę, że ludzie słuchający nasz album znajdą w nim coś intrygującego dla siebie.
Fakt, że jesteś właścicielem Case Studio był pewnie sporym ułatwieniem przy powstawaniu tej płyty, bo nie dość, że mieliście gdzie nagrywać, to w dodatku nie było problemów z poszukiwaniami odpowiedniego producenta, realizatora, etc.?
Zdecydowanie tak. To był swego rodzaju komfort, że studio zostało zamknięte na okres pół roku, przez co mogliśmy poświęcić swój czas tylko i wyłącznie na zgrywanie tego materiału. Płyta niemal w całości powstała w Case, jedynie bębny niemal całościowo robiliśmy u Piotra Bajusa w Green Studio, bo jest to człowiek któremu ufam i który potrafi zrobić to dobrze.
Takie udogodnienia mają też jednak i słabą stronę, bo przecież łatwo wtedy wpaść w pułapkę perfekcjonizmu, bez końca coś poprawiać, nagrywać poszczególne partie na nowo? (śmiech)
Masz całkowitą rację i my również mieliśmy tego świadomość na każdym etapie realizacji.
A spirali perfekcjonizmu uniknęliśmy w ten sposób, że każdy z nas brał czynny udział w realizacji projektu, a wszystkie instrumenty na „When The Rain Comes Down” są nagrane od początku do końca bez poprawek i kombinowania. Jeżeli udało się nagrać riff w całości to wypowiadali się wszyscy czy ich zdaniem brzmiało to tak, jak zakładaliśmy. Gdybym ja sam miał oceniać swoje partie i solówki to pewnie nagrywałbym to nie wiadomo ile razy! Naszym celem było przekazać energię i naturalność brzmienia przy akceptacji wszystkich osób w zespole i wierzę, że to się udało.
Jak długo trwała więc sesja „When The Rain Comes Down”, począwszy od wbicia pierwszych śladów do zakończenia masteringu przez Grzegorza Piwkowskiego?
Całość łącznie z miksem i masteringiem trwała aż siedem miesięcy. Mieliśmy komfort pracy w studio, więc się nie spieszyliśmy, poza tym każdy ma również swoje własne zajęcia przez co zwyczajnie nie mogliśmy siedzieć w studio od 8 rano do 20 wieczorem. Dzieła dopełnił delikatny, mało inwazyjny mastering lampowy u Grzegorza Piwkowskiego.
Wybór tego, specjalizującego się w masteringu i obdarzonego świetnym, tzw. „uchem” realizatora dowodzi jasno, że zależało wam na jak najwyższej jakości tego materiału?
To była sprawa oczywista – wybór Grzesia Piwkowskiego był dla mnie jedynym wyborem w Polsce. Znam jego produkcje, podejście do pracy, sprzęt na którym pracuje i jego estetykę masteringową. Poświęcając długie miesiące pracy żeby zrobić płytę analogowo musiałem to zakończyć finalizacją na najwyższej jakości sprzęcie i lampach. Owszem, to wszystko kosztuje, ale jeśli myślisz o tym aby wyjść z czymś profesjonalnym innej opcji zwyczajnie nie ma. Wybór był chyba słuszny, bo wszyscy dookoła zauważyli, że jest to zrobione tak jak trzeba.
Coraz powszechniejsze jest ostatnio korzystanie z usług zachodnich specjalistów w tej, i nie tylko, dziedzinie – co o tym sądzisz, jako osoba znająca temat od podszewki? Bo wydaje mi się, że obecnie naprawdę dobrze brzmiący materiał można też bez problemu nagrać w Polsce, na co dowodem jest też również „When The Rain Comes Down”?
Nie ma nic złego w tym, że ludzie powszechnie szukają za granicą producentów i masteringowców dla pełnej realizacji swoich wizji. To rynek taki jak każdy inny. W naszym przypadku sprawa była podyktowana stosunkiem jakości do dyspozycyjności i możliwości osobistego czuwania nad każdym aspektem produkcji „When The Rain Come Down”. Ja osobiście chciałem być przy masteringu, mieć w to pełny wgląd, patrzeć jak Grzegorz ustawia te wszystkie poziomy… nawet jeśli mam do niego olbrzymie zaufanie, bo przecież zrealizował masę płyt które wbiły mi się w głowę bardzo mocno. Owszem, jestem zdania, że dzisiaj bez problemu można zrobić dobrze brzmiący album w Polsce, choć tych miejsc nie ma niestety tak wiele, jak na Zachodzie. Na pewno High End Audio Grzegorza Piwkowskiego jest tutaj wyjątkiem – jest wyposażone w mega dobry sprzęt i doskonałe odsłuchy przystosowane do konkretnej adaptacji - nikt tutaj nie robi tego na laptopie gdzieś w domu, tylko w pełni wyposażonym, kompletnym studio które jest przystosowane do tego typu zadań. Poza tym ten człowiek pracuje przy masteringu od początku lat 90., odbiera zlecenia z całego świata, zrobił masę platynowych płyt, a lista polskich i zachodnich zespołów które u niego nagrywały dobitnie świadczy o jego prestiżu.
A jaka była rola przy tej produkcji Piotra Bajusa i może uściślimy o którego z muzyków o tym nazwisku chodzi: gitarzystę Fatum czy gitarzystę znanego z bardziej ekstremalnych grup, np. Abusiveness?
Chodzi o Piotra Bajusa z zespołu Fatum – doskonałego gitarzystę i realizatora dźwięku, prywatnie mojego serdecznego przyjaciela. Jego rola w przypadku „When The Rain Comes Down” była bardzo istotna - wynika to stąd, że muzyk taki jak ja, który jest jednocześnie realizatorem, aby nie stracić dystansu do pracy nad swoim materiałem musi się posiłkować wiedzą innego realizatora, który ma solidne doświadczenie w temacie. I taką wiedzą i pomocą służył nam Piotrek Bajus, który bardzo mi pomógł w realizacji tego albumu. Nagrał nam doskonale bębny, podczas gdy my pracowaliśmy nad aranżacją, nie musiałem się już zajmować ich obróbką poza końcowymi miksami. Piotr służył też swoimi radami w pozostałych aspektach procesu realizacji, pełniąc swoistą rolę producenta wykonawczego.
Wydaliście „When The Rain Comes Down” samodzielnie – nie było firm zainteresowanych tym materiałem, czy też nie były raczej w stanie wypuścić tej płyty przed początkiem jesiennej trasy z Turbo, stąd właśnie taki krok?
Zdecydowanie to drugie – konkretni wydawcy mają kalendarze wypełnione na dwa lata do przodu, a tyle zwyczajnie nie było sensu czekać. Chcieliśmy, aby album ukazał się na czas przed rozpoczęciem wielomiesięcznego tournée, bo przecież koncerty mają służyć promocji płyty.
Nie wykluczacie jednak, że w razie zainteresowania materiał ten pojawi się na rynku ponownie, już pod firmą jakiegoś wydawcy?
Zdecydowanie tak – na pewno w niedługim czasie podejmiemy rozmowy z wydawcami w każdym aspekcie strategii współpracy, podparte wcześniej wykonanymi ruchami, o które dba już nasz management.
„Back To The Past Tour” zapowiada się naprawdę imponująco, bo od końca sierpnia do połowy stycznia przyszłego roku zagracie ponad 40 koncertów w całej Polsce. Taka trasa to chyba dla was olbrzymia szansa na sporą promocję?
Na to po części liczymy – ta trasa liczy aż 40 koncertów i to jest bardzo dobra promocja naszego zespołu, dlatego robimy wszystko, aby każdy jej aspekt był dopięty na ostatni guzik. Jest to spore przedsięwzięcie dla młodego zespołu, gdzie nagle każdy oprócz samego grania i codziennych obowiązków dostaje gdzieś pewne dodatkowe zadania do realizacji. Koncerty z takim zespołem jak Turbo to odpowiedni ruch promocyjny – mało jest bowiem w Polsce legendarnych rodzimych wykonawców o podobnym profilu, w który Internal Quiet byłby w stanie wpasować się idealnie. Te występy to również nobilitacja i wyzwanie, wszak Turbo stanowi muzycznie bardzo wysoką jakość, stąd też musimy zagrać jak najlepiej potrafimy, aby się należycie zaprezentować publiczności.
Nie będzie to wasza pierwsza trasa z Turbo, bo graliście wspólnie choćby podczas koncertów z okazji 35-lecia tej grupy, tak więc wiecie czego się spodziewać, etc.?
To jest pierwsza nasza trasa z Turbo, aczkolwiek graliśmy już z tym zespołem kilka koncertów przy okazji promocji „Piątego żywiołu” oraz na „35th Anniversary Tour” w Aleksandrowie Łódzkim i Kielcach. Wiemy doskonale, czego się spodziewać po Turbo, dlatego też musimy sprostać trudnemu zadaniu i zagrać jak najlepiej potrafimy.
Podchodzicie do tego tournée jako do czegoś niezwykle ważnego, podporządkowując mu bardzo wiele, bo np. Maciej w tej sytuacji skoncentrował się już chyba tylko na Internal Quiet, skoro w Titanium śpiewa obecnie Konstantin Naumenko, a Wolf Spider też szuka wokalisty, przynajmniej na czasowe zastępstwo?
Masz rację – skupiamy się w pełni tylko na tym i to jest dla nas wszystkich najważniejsza rzecz w tym roku, aby wypromować album oraz zagrać te koncerty możliwie najlepiej, jak potrafimy. Wierzymy, że fanom hard rocka i heavy metalu spodoba się nasza muzyka i z przyjemnością sięgną po „When The Rain Comes Down”.
Czyli nie ma innej opcji: trzeba kuć żelazo póki gorące i chwytać swoją szansę, bo kolejnej może po prostu nie być?
Aż tak tego nie odbieramy, ale zdecydowanie trzeba kuć żelazo, póki gorące. Na pewno liczymy na odzew publiczności, bowiem po pięciu latach istnienia zespołu to już jest czas, aby iść do przodu na całego albo zejść ze sceny, na którą tak naprawdę jeszcze dobrze nie weszliśmy. Chwytamy więc szansę mając nadzieję na coraz większą liczbę fanów przyjaźnie nastawionych do twórczości Internal Quiet.
Życzę wam więc powodzenia i do zobaczenia na trasie!
Dziękuję za życzenia, serdecznie pozdrawiam i z całego serca dziękuję za zainteresowanie zespołem. Zachęcam wszystkich czytelników HMP do zapoznania się z materiałem zawartym na „When The Rain Comes Down” - płyta odzwierciedla 100% stylu Internal Quiet na tą chwilę i nie możemy się już doczekać jej prezentacji na żywo! Obserwując dynamicznie rosnące zainteresowanie zespołem mamy nadzieję, że słuchaczom spodoba się nasza muzyka i poczują wibracje, które inspirowały nas podczas tworzenia tego albumu. Krążek będzie dostępny w sprzedaży podczas wszystkich nadchodzących koncertów a także poprzez stronę internalquiet.com, której nowa szata graficzna zostanie zaprezentowana już wkrótce. Pozdrawiam wszystkich heavymetalowych maniaków i do zobaczenia na koncertach!
Wojciech Chamryk