„Dźwiękowe pejzaże Michała Wojtasa” (Amarok)
Kto lubi równowagę pomiędzy elektroniką, elektrycznym brzmieniem rocka i akustyką, przy zachowaniu spójności poszczególnych utworów, oraz odpowiedni klimat do przeżywania muzyki w kameralnych warunkach, dla takich słuchaczy album „Hunt” projektu Amarok stanowi mus. A jak dodam, że głównemu architektowi projektu, udało się zainteresować swoją artystyczną koncepcją takie rockowe tuzy jak Mariusz Duda i Colin Bass, można dojść do słusznego wniosku, że Amarok proponuje muzykę stylową, pięknie opracowaną, z wytrawnym jak dobre wino brzmieniem, które w miarę upływu czasu szlachetnieje. Dodatek Floydowego i Oldfieldowego pierwiastka nadaje muzyce rockowo- klasycznego szlifu, dzięki czemu wszystkie autorskie kompozycje lśnią pięknym blaskiem, oprawionym w ramy wyrazistych melodii, w aurze wciągającej nastrojowości, skłaniającej do refleksji i osobistych przemyśleń. Autor i główny wykonawca tych muzycznych pejzaży, Michał Wojtas dzieli się z nami w poniżej zamieszczonym wywiadzie swoimi inspiracjami i przemyśleniami na temat sztuki muzycznej w ogóle oraz idei stworzenia dźwięków zapisanych na dysku zatytułowanym „Hunt”. Moim zdaniem, warto przeczytać!
HMP: Z Twojej biografii można się dowiedzieć, że od dzieciństwa byłeś „skazany” na edukację muzyczną. Pierwszym krokiem było pianino, nieco później, chyba krótko po podstawówce, klasyczna gitara, a kolejny etap to nauka technik gry na etnicznych instrumentach perkusyjnych. Zapewne coś jeszcze pominąłem. Ale skąd u Ciebie taki pęd do wiedzy muzycznej? Posiadasz „genetyczną” łatwość opanowywania techniki gry na tak różnych instrumentach muzycznych, jak te wymienione wyżej?
Michał Wojtas: Rzeczywiście zacząłem od instrumentów klawiszowych. Moi rodzice nie grali na instrumentach muzycznych tak więc trudno mówić o genetyce, ale też nie znam się na tej dziedzinie (śmiech) Pamiętam jednak, kiedy mój ojciec zawsze stukał w boki fotela i mówił mi o rytmie, prawdopodobnie nasiąknąłem jakimś jego poczuciem... Miłość do klawiatury pojawiła się u mnie już w dzieciństwie. Na różnego rodzaju bazarkach z zainteresowaniem wypatrywałem panów z małymi keyboardami na baterię, którzy często niewiele wiedzieli na temat tych instrumentów, jedynie włączali melodie demonstracyjne i pytałem ich możliwość pogrania. Ku zdziwieniu w/w panów, po chwili sam odgrywałem zasłyszane melodie z demo. Były to czasy, w których kontakt z instrumentami możliwy był dla mnie tylko w ten sposób. Z tej miłości do klawiatury, zdecydowałem się zapisać do państwowego ogniska muzycznego, gdzie do nauki gry przydzielono mi akordeon. Szybko zrozumiałem, że chcę grać na klawiaturze, ale dwoma rękami. Później przyszedł czas na pierwszy keyboard, pierwszy syntezator, a pod koniec szkoły podstawowej pojawiła się gitara klasyczna. Rozpocząłem wtedy szkołę muzyczną, ale niestety idąc na egzamin w ostatniej chwili naboru, dowiedziałem się, że będę grał na waltorni! Na początku nie wiedziałem co to za instrument, kojarzył mi się z działem jakiejś fabryki... Po jakimś czasie z waltorni przeniosłem się, tym razem bardziej świadomie - na obój. W tamtych czasach w PSM w Kielcach nie było nawet gitary klasycznej, aczkolwiek miałem przyjemność wypróbowania wtedy każdego innego instrumentu orkiestry symfonicznej. Czułem jednak, że najbardziej interesuje mnie gitara elektryczna. Po jakimś czasie zrezygnowałem ze szkoły muzycznej. Potem jeszcze miałem chwilę z saksofonem tenorowym i altowym, ale nie trwało to długo. Przez lata cały czas mam do czynienia z różnymi gitarami, basami, bębnami czy instr. dętymi. Sam siebie jednak postrzegam jako klawiszowca i gitarzystę, poza tym używam innych instrumentów na ile potrafię.
Dorastałeś na przełomie lat 80-tych i 90-tych, skąd zatem zainteresowanie ikonami rocka ze Złotej Ery lat 70-tych jak Pink Floyd, Camel, Jean Michell Jarre czy Mike Oldfield? Sam natrafiłeś na w/w wykonawców, zapewne mógłbyś „dorzucić” jeszcze kilka nazw, czy zainspirowały Cię inne osoby, podając jeszcze kilku innych progrockowych wykonawców?
Dokładnie tak. W latach 80. i 90. w moim domu, głównie za sprawą starszego brata słyszałem muzykę Michael’a Jackson’a, OMD i wiele innych głównie z ówczesnego mainstreamu. Pamiętam jednak, kiedy od swojego ojca, który widział moje zainteresowania keyboardami dostałem trzy kasety JM Jarre’a. Chłonąłem je bez reszty. To była uczta dla fana syntezatorów i masa emocji. Lubiłem bardziej złożone, raczej mollowe formy. W czasach szkoły średniej, dzięki koledze z klasy usłyszałem o muzyce Mike’a Oldfield’a oraz Pink Floyd. Całymi godzinami słuchaliśmy kaset i oglądaliśmy VHSy z koncertami i wywiadami. Do szkoły nosiliśmy plecaki z napisami Mike Oldfield & Pink Floyd, podczas gdy większość kolegów nosiło napisy Metallica czy Kat. Potem usłyszałem kolejną przełomową dla mnie płytę Roger’a Waters’a "Amused To Death". Zrozumiałem, że przełom przyniósł tutaj nie tyle Roger, co Jeff Beck, stając się na długie lata najważniejszym dla mnie mistrzem gitary. Słuchałem także płyt innych gitarzystów jak np. Mark Knopfler solo czy też z Dire Straits i różnych odmian muzyki elektronicznej jak np. Enigma czy Bjork. Nie byłem wtedy fanem nurtu rocka progresywnego. O zespole Camel dowiedziałem się dopiero przy okazji współpracy z Colin’em Bass’em (śmiech).
Co tkwi takiego magicznego w partiach gitarowych Mike’a Oldfielda, że stał się dla ciebie, kimś w rodzaju nauczyciela? Co takiego odkryłeś w kompozycjach Floydów? Bardziej cenisz ten psychodeliczny okres do „Dark Side of The Moon”, czy może późniejsze ich dokonania?
"Tubular Bells II" to moja pierwsza płyta Mike’a, a dokładnie kaseta, która zmieniła mnie na zawsze. Tak niezwykle emocjonalny sposób gry na gitarze usłyszałem wówczas pierwszy raz. W sumie to nie chodziło tylko o gitarę, a raczej o całość kompozycji. Od tamtej pory zostałem wielkim fanem Mike’a Oldfielda i wyczekiwałem każdej nowej płyty. Inną najbardziej "katowaną" przeze mnie płytą była "The Songs Of Distant Earth". Potem, cofając się aż do początku dyskografii, na dłużej zatrzymałem się przy płycie "Amarok"… W podobnym czasie usłyszałem też o Pink Floyd. Kupiłem pięknie wydaną kasetę najnowszej – i jak się potem okazało ostatniej studyjnej płyty Pink Floyd – "The Division Bell" (ostatniego wydawnictwa "The Endless Rive"’ nie liczę, gdyż jest to tylko pamiątkowy zapis niektórych sesji studyjnych do "The Division Bell"). Zawsze słuchałem i dalej słucham nowych artystów od końca (śmiech) W przypadku Pink Floyd miałem trudności z wysłuchaniem tej kasety do końca, muzyka była bardzo spokojna i z początku dłużyła mi się, ale emocje związane z wieloma utworami z czasem już tylko rosły. To płyta i zespół, który także na zawsze mnie zmienił. Już pierwszy utwór ("Cluster One"), łączy to co kocham w muzyce najbardziej – piękno instrumentów klawiszowych z pięknem gitary, a "High Hopes" to mój hymn świata (śmiech) Kolejną płytą Floyd’ów była "Pulse" – podwójne wydawnictwo MC z pulsującą diodą! Wyglądało i brzmiało pięknie. To "Pulse" pokazał mi inne płyty czy utwory, do których oczywiście sięgnąłem później. Miewałem przez lata różne etapy uwielbienia dla tego zespołu, ale dziś po latach muszę przyznać, że pierwsze wrażenie i emocje z tym związane pozostają na zawsze. Choć kocham twórczość Waters’a w Pink Floyd i solo, to jednak estetycznie i osobowościowo bliżej mi do duetu Gilmour/Wright (gitara/klawisze). Pink Floyd to w mojej ocenie genialne proste, czasem poprockowe piosenki wzbogacone o piękne impresje i solówki.
Kolejny ewenement to droga Twojej kariery. Po nagraniu demo była szansa, żeby pod egidą ArsMundi „wypłynąć” na szerokie, także pozaeuropejskie wody. Zrezygnowałeś, nie czując się jeszcze gotowym do upowszechnienia muzyki zawartej na demo. Powstaje dosyć banalne pytanie, dlaczego? Przecież wielu innych młodych twórców rockowych dałoby się „żywcem pokroić” za taką szansę?
Hmm, chyba było jednak trochę inaczej (śmiech) Po nagraniu demo, zostało ono zaprezentowane firmie Ars Mundi, której szef – Mieczysław Stoch zdecydował się na wydanie debiutanckiej płyty i kasety Amarok, po czym tak się właśnie stało. Nie było takiej sytuacji, z której rezygnowałem.
Ale znajomości z Mieczysławem Stochem z ArsMundi nie zarzuciłeś. Została niejako reaktywowana w roku 2001, gdy powstał projekt Twój i Bartosza Jackowskiego pod nazwą Amarok. Czy debiutancka płyta, która ukazała się rok później to dowód na to, że dojrzeliście do podzielenia się Waszymi autorskimi dźwiękami z innymi odbiorcami muzyki?
Mietka Stocha poznaliśmy w 2000 roku i ta znajomość od razu zaowocowała rejestracją a następnie wydaniem debiutanckiej płyty Amarok w 2001 roku.
Start albumem zatytułowanym tak, jak nazwa zespołu, „Amarok” zdefiniował po części Wasze poglądy i priorytety muzyczne? Nie jest to muzyka łatwa w odbiorze, wręcz antykomercyjna i antyradiowa. Dlaczego świadomie „zepchnęliście” Amaroka do niszy z etykietką „rock progresywny”, skazując się w pewnym sensie na ograniczoną popularność?
W tamtych czasach kiedy czytałem o muzyce M. Oldfield’a czy Pink Floyd widziałem określenia typu „rock progresywny” lub „artrock”. Ponieważ tworzona przeze mnie, czy razem z Bartkiem muzyka była inspirowana w/w artystami, w oczywisty sposób tymi określeniami opisywałem własną twórczość. Utwory Pink Floyd grane były wówczas przez MTV a koncert premierowy M.Oldfielda ("Tubular Bells II") emitowany był przez TVP w godzinach dużej oglądalności. Można powiedzieć, iż ci artyści byli dla nas nawet mainstreamowi. Z naszej strony nie było jednak żadnych spekulacji, liczyła się tylko muzyka.
Czy klasyfikowanie muzyki rozrywkowej na kierunki, podgatunki ma Twoim zdaniem jakiś sens? Jeżeli tak, to w jakim celu tworzy się jakieś rankingi, listy, zestawienia?
Myślę, że klasyfikowanie gatunków i podgatunków ułatwia odbiorcom trafienie do właściwej muzyki. Nigdy jednak – moim zdaniem – twórcy nie powinni tworzyć według takiej czy innej klasyfikacji, gdyż to może ograniczać.
Ile jest prawdy w informacji, że nazwa Amarok to efekt Twojej fascynacji muzyką z albumu M. Oldfielda o identycznym tytule, wydanego w 1990 roku? A może po części klimatyczny mrok, pewna tajemniczość w niektórych Waszych utworach wynika z charakteru mitologicznego wilka Amaroka z kultury Inuitów?
Kiedy zebraliśmy z Bartkiem materiał na pierwszą płytę, trzeba było wymyślić nazwę. W tym czasie byłem zafascynowany płytą M.Oldfield’a – Amarok. Postanowiłem tak nazwać ten projekt. Było to dla mnie i dalej jest pewnego rodzaju magisterium suity współczesnej. Kunszt multiinstrumentalny, polimetria, polirytmia, wielogłosowość. Dla mnie Oldfield był jak J.S.Bach naszych czasów. Mogę się przyznać, że byłem do tego stopnia zafascynowany muzyką – głównie instrumentalną Mike’a, że próba gry czy aranżowania na zasadzie podobieństwa estetycznego była dla mnie sprawą ambicjonalną. Chciałem być taki jak on. Mitologiczny wilk to Amarok z jakim powracam dziś i ma to też związek z konceptualnym tematem płyty.
Dyskografia Amaroka dosyć szybko wzbogaciła się o dwa kolejne albumy i gdy wydawało się, że kwestią czasu będą kolejne longplaye świadczące o muzycznym rozwoju formacji, nastąpiła kilkunastoletnia przerwa. Jaka była przyczyna tego stanu rzeczy?
Myślę, że przyczyna tego stanu rzeczy tkwi właśnie z chęci rozwoju muzycznego. Od płyty "Metanoia" Amarok jest moim solowym projektem. Każda kolejna płyta była nowocześniejsza czy rozwojowa – bo tak postrzegam pojęcie rocka progresywnego (Każda płyta Pink Floyd czy Oldfield’a wtedy była bardziej postępowa od poprzedniej). W pewnym momencie moje poszukiwania poszły tak daleko, że nie odważyłem się nazywać tego Amarok. Pomyślałem sobie, że ok idę teraz gdzie indziej i zobaczymy co będzie dalej. Próbowałem z innymi artystami, m.in. z Michałem Ściwiarskim – znany z udziału gościnnego na płycie "Metanoia" – założyliśmy progresywny zespół Casma, ale po przygotowaniach do płyty opuścił nas wokalista. Następnie przeprowadziłem się do Warszawy gdzie poznałem wielu artystów. Z ogromnej chęci do śpiewania oraz do niezależności z tym związanej założyłem zespół Uniqplan, w którym debiutowałem jako wokalista. Potem jeszcze powstał trio elektroniczne o nazwie Catster. W przeciwieństwie do zespołu Uniqplan, Casma i Catster nie doczekały się jeszcze szerszej prezentacji. Czekamy na właściwy moment. Poza tym pracowałem jako wykonawca czy tzw. ghost producer dla innych, bardziej mainstreamowych artystów. Potem, nabrawszy różnych doświadczeń, pracując z wieloma artystami i zespołami pomyślałem, że znowu chcę coś zrobić samemu. I zaczęło się.
W jaki sposób i gdzie poszukujesz impulsów do pracy twórczej? Czy nowe pomysły na muzykę to efekt wytrwałej pracy czy raczej intuicji i talentu autora?
Z pewnością podróże wpływają na mój horyzont twórczy. Dodatkowo jestem pasjonatem instrumentów. Zbieram je starannie. Zazwyczaj dobieram takie, które dodają coś do mojej kolekcji słysząc, że chcę ich użyć w następnych utworach. Potem zamykam się w mojej pracowni i jamuje, uruchamiając wszystko co mam pod ręką. Zaczynam niemal zawsze od syntezatorów i jeśli wyczuję jakąś fajną transową bazę, zaczynam śpiewać. Na końcu gram na gitarach a solo jest dla mnie zawsze ukoronowaniem utworu i pewnego rodzaju celebracją. Staram się przekraczać swoje umiejętności.
Czy uważasz się za osobę „osłuchaną’’ w muzyce i dobrze zorientowaną w aktualnych trendach? Zajmują Twoją uwagę także różniące się dosyć istotnie od rocka takie gatunki jak jazz (szczególnie ten improwizowany) czy kompozytorzy tzw. muzyki poważnej? Czy artysta rockowy może pozostać kreatywny czerpiąc także z tych odmian sztuki muzycznej?
Największym osłuchaniem i orientacją w trendach cieszyłem się w czasie pracy nad płytą Uniqplan, gdzie oprócz historycznych muzycznych uwarunkowań rzeczywiście śledziłem świeżą muzykę. W czasie powstawania pierwszej trylogii Amarok (pierwszej, bo teraz planuję już drugą ) byłem niebywale osłuchany, ale tylko w dyskografii M.Oldfield’a i Pink Floyd. Ci artyści wydali po ponad 30 płyt, więc było czego słuchać, a dodam, że słuchałem bardzo wnikliwie, np. uwielbiałem kiedy po roku słuchania jakiejś płyty usłyszałem , że Oldfield gdzieś tam bardzo cicho powtórzył daną melodią w formie wariacji itp. Już wtedy wiele osób zachęcało mnie do tego, abym się nie ograniczał. Rzecz w tym, że ja nie czułem się ograniczany, wręcz przeciwnie. Wracając do Twojego pytania o inne gatunki muzyczne. Nigdy nie byłem zafascynowany jazzem, a muzyka poważna gdzieś odeszła wraz ze szkołą muzyczną czy studiami, ale z pewnością łączenie gatunków może być inspirujące. Tak jest w moim przypadku, kiedy łączę estetycznie różne elementy zaczerpnięte np. z elektroniki typu Bjork, Jon Hopkins, Floex czy Niels Frahm, folku, bluesa, rocka. Jestem też fanem muzyki formacji Fink. Ostatni rok i praca nad płytą "Hunt" upłynął niemal całkowicie w ciszy. Nawet w aucie staram się nie słuchać muzyki. Bardzo cenię sobie ciszę. Wyjątkami stają się oczywiście najważniejsze pozycje, których należy posłuchać, generalnie wolę jednak czas poświęcić na tworzenie własnej muzyki. Nie chcę nasiąkać muzyką innych artystów.
Jak z Twojej perspektywy wygląda proces kształtowania utworu muzycznego? Czy dźwięki to taki rodzaj „plasteliny”, która dosyć łatwo poddaje się powstawaniu konfiguracji i zróżnicowanej fakturze?
W przypadku kiedy mam już pewną bazę, pomysł rozpoczynam etap aranżowania utworu. Zajmuję się tym kompleksowo. Od razu domyślnie słyszę właściwy rytm, zaczynam budować każdą część utworu dodając lub odejmując różne elementy. Staram się szukać odpowiednich dźwięków. Wierzę, że każdy utwór ma swoją właściwą melodię czy brzmienie. Trzeba tylko wyciszyć się i tego poszukać. Jestem bardzo zadowolony, kiedy udaje mi się je odnaleźć i staram się wybierać na płytę tylko takie utwory, które uważam za wewnętrznie dopasowane, pełne. Znam osoby, które nagrywają cokolwiek, nie zwracając uwagi na harmonijność tych elementów i tak je zostawiają. W moim przypadku bywa, że szukanie trwa dłużej, ale dzięki temu czuje potem większą radość. Bywa, że pracując dla innych artystów wysyłam im moje "wyszukane" melodie, a oni decydują się z nich nie skorzystać wstawiając moim zdaniem niedopasowane. Być może jest to kwestia subiektywna, lub po prostu niektórzy nie zwracają na to aż tyle uwagi.
Dla Ciebie przygotowywanie premierowego materiału to proces długotrwały, czy skłaniasz się raczej ku tendencji zgodnej ze współczesnym życiem, szybko, prosto i możliwie łatwo do celu?
Jak już wspomniałem pracuję na zasadzie improwizacji. W przypadku płyty "Hunt" większość pomysłów powstawała w ciągu lata 2016. Kiedy mam przypływ ciekawych dźwięków, emocje rosną i rosną. Dawniej od razu aranżowałem utwory w trakcie tworzenia ich, taki sposób pracy był dla mnie naturalny. Od płyty "Hunt" skupiam się najpierw na jamach, które rejestruję za każdym razem. Nie myślę o całej produkcji ale o emocjach, szukam poruszenia w melodiach czy harmonii. Dzięki temu doświadczam olbrzymiej radości z tworzenia. Nie tracę czasu na aranżację, zajmuję się tym na późniejszym etapie. W ten sposób powstało kilkadziesiąt pomysłów, z czego wybrałem te najbardziej ze sobą spójne. Dopiero już wybrane pomysły aranżowałem szczegółowo. Ten proces trwa znacznie dłużej, ale jest równie emocjonujący. W procesie produkcji, chyba po raz pierwszy słuchałem też porad czy uwag realizatorów studia Serakos – Magdy i Roberta Srzednickich, którzy pomagali mi rozwiązywać moje produkcyjne dylematy.
Pod koniec lat 70-tych Ian Anderson z Jethro Tull w jednym z wywiadów powiedział, że w muzyce rockowej już wszystko wymyślono i trudno oczekiwać czegoś nowego. Zgadzasz się z tak sformułowaną tezą?
Hmm. Myślę, że i tak i nie. Kiedy słyszałem najnowszą płytę Oldfield’a "Return to Ommadown" czy płytę Gilmoura "Rattle That Lock" czy choćby ostatnie dokonania Watersa usłyszałem ich osobistą chęć powrotu do estetyki z przeszłości – przeciwieństwo progresu, który sami "uprawiali". Panowie mają do tego prawo i też wiąże się to z pewnością z ich wiekiem. Dla jasności – nie oceniam tego negatywnie – lubię posłuchać starszych ode mnie i bardziej doświadczonych. Z drugiej strony mamy szukającego, choć jak dla mnie dość chłodnego estetycznie Steven’a Wilsona, którego działalność a zwłaszcza najnowsza płyta solowa jest dla mnie znakiem współczesnego progresu – postępu w jego twórczości i w jakimś sensie postępu w muzyce generalnie, kiedy słyszymy pewne rzeczy po raz pierwszy. Podobnie z Mariuszem Dudą, który szuka nowych form wyrazu czy to tworząc muzykę Riverside czy Lunatic Soul. Z pewnością w muzyce powiedziano już wiele, ale kreatywni twórcy zawszę będą chcieli szukać dalej. Wiadomo, że jesteśmy wypadkową naszych inspiracji, ale kiedy się wyciszasz możesz to zrobić na swój niepowtarzalny sposób albo wrócić do korzeni.
Na albumie „Hunt” udało się Tobie doskonale zachować proporcje pomiędzy elektroniką, rockowym brzmieniem elektrycznym oraz akustyką? Takie były założenia, czy taka równowaga powstała w trakcie pracy nad albumem?
Płyta "Hunt" rzeczywiście zawiera wiele wspomnianych przez Ciebie elementów. Takie było moje zamierzenie, żeby połączyć różne elementy i estetyki w sposób pasujący do siebie jednocześnie z zachowaniem równowagi między nimi. Jako klawiszowiec inspiruje mnie współczesna muzyka elektroniczna, więc nawet jeśli utwory są rockowe czy folkowe staram się budować partie instr. klawiszowych charakterystycznych dla elektroniki a nie dla rocka i w ten sposób łącze np. rockowe rytmy czy moje gitary z innymi elementami odmiennych gatunków.
Duduk, harmonium indyjskie, theremin, didgeridoo to egzotyczne składniki instrumentarium obecne w kompozycjach longplaya „Hunt”. Jakich efektów oczekiwałeś wykorzystując ich brzmienie? Założenia sprawdziły się w praktyce?
Użycie każdego ze wspomnianych instrumentów ma swoją odrębną historię, ale dalej jest to próba łączenia dźwięków akustycznych z elektrycznymi i elektronicznymi. Jestem bardzo zadowolony, że udało mi się poznać Sebastiana Wielądka, który zagrał na duduku. Pierwotnie utwór "Two Sides" był na dwie gitary. W trakcie sesji w studio Serakos usłyszałem potrzebę gry na duduku. Harmonium – choć indyjskie – usłyszałem po raz pierwszy w Kapkazach (Góry Świętokrzyskie), kilka dni później kupiłem własne harmonium – jest to dla mnie niebywale transowy instrument, przynajmniej w ten sposób go wykorzystuję (śmiech) Didgeridoo na płycie znalazł się przypadkowo i dołączył w końcowej fazie prac nad utworem "Hunt". Podróżując wcześniej po Polsce, kiedy przyjechałem na festiwal kultur na Pogórzu Izerskim, pewien nieznajomy zagrał kilka długich transowych dźwięków, które zarejestrowałem na dyktafon. Kiedy po kilku miesiącach przypomniałem sobie o tym zdarzeniu odkryłem, że wszystkie owe dźwięki zostały zagrane w tonacji utworu "Hunt" (śmiech) Theremin znalazł się w nagraniach dzięki temu, że Michał Łapaj (Riverside) zostawił swój instrument w studio (w czasie rejestracji Amarok, często mijaliśmy się z Michałem czy Mariuszem, którzy pracowali nad swoimi projektami). Pograłem, spróbowałem, potem zafascynowany zakupiłem własny theremin.
Czy „Hunt” to koncept album? W jakim zakresie, literackim, stricte muzycznym? Może istnieją jeszcze inne komponenty definiujące charakter albumu koncepcyjnego?
"Hunt" jest przede wszystkim literackim koncept albumem. Wszystkie teksty w różnych odsłonach nawiązują do głównego przesłania płyty dotykającym samotności w społeczeństwie ukształtowanym przez to, co obecnie dzieje się na świecie, zwłaszcza w kontekście świata wirtualnego, który miał nas jednoczyć a tymczasem izoluje i uzależnia, a dla wielu wyznacza fałszywy sens czy wpływa na postrzeganie samego siebie. W warstwie muzycznej są to odrębne aczkolwiek spójne estetycznie utwory z wyjątkiem najdłuższej tytułowej mini "suity", gdzie tematy łączą się ze sobą lub podlegają przetworzeniom, repryzom.
Tytułowy utwór płyty w formie suity wykazuje w kilku miejscach pewne nawiązania do stylu Oldfielda, także, przynajmniej moim zdaniem, do twórczości wybitnego przedstawiciela „Szkoły Berlińskiej” czyli Tangerine Dream. Szczególnie w momencie, gdy warstwę instrumentalną uzupełnia wokaliza Marty Wojtas, mam skojarzenia z pięknym albumem z tekstami Williama Blake’a „Tyger”. Moje porównania są uzasadnione, czy to zwykły przypadek?
Z pewnością nie da się uciec od tego , co mamy głęboko w środku chociaż przyznaje się, że o Tangerine Dream więcej słyszałem niż słuchałem, więc tutaj mamy do czynienia z możliwym zbiegiem okoliczności. Wykonawcą wszystkich partii wokalnych w utworze "Hunt" jestem ja. Marta jest autorką tekstu. Dodatkowo słyszymy tam głos lektora – John’a England i tutaj debiutowałem jako współautor słów. Inspiracje do tekstu "Hunt" były dość szerokie. Począwszy od zainteresowanie tematem tzw. Big Data oraz faktu, że strony z których na co dzień korzystamy zawierają drugie dno, gdzie pod płaszczykiem dzielenia się z innymi trwa prawdziwe polowanie na nasze dane i informacje o naszym życiu, przez elementy apokaliptycznej wizji zaczerpniętej od Jamesa Camerona z Terminatora, gdzie sztuczna inteligencja wypowiada wojnę ludziom, którzy ją stworzyli aż po psychologiczną analizę człowieka naszych czasów, który żyje online i off-line, a jednak nie może zrealizować się w żadnej z tych rzeczywistości.
Gdy zestawimy okładkę płyty, muzykę, sample, efekty elektroniczne to całość tworzy niesamowicie klimatyczny obraz. Zgadzasz się, że nastrój muzyki oraz dźwięki powinny tworzyć integralną całość wpływając w równym stopniu na słuchacza?
Lubię różnorodność repertuaru w ramach całej płyty a jeszcze bardziej cenię różnorodność z zachowaną spójnością. Bardzo istotnym elementem tworzonej muzyki są dla mnie przestrzenie, które zapamiętałem w czasie rożnych podróży. Ważne abym umiał je przywołać lub widzieć kolejne w trakcie słuchania muzyki. Zależy mi na tym aby słuchacz potrafił przywołać własne widoki i horyzonty. Myślę, że ta cecha zaczęła być dla mnie ważna dawno temu kiedy po raz pierwszy widziałem różne przestrzenie słuchając takich utworów Floydów jak "Poles Apart", "Take it Back" czy "High Hopes". Myślę, że wystarczy je włączyć i od razu przestrzenie nasuwają się same. Podobnie odczucia mamy w wielu wypadkach repertuaru U2.
Talent, doświadczenie i umiejętności Twoich gości, szczególnie Mariusza Dudy i Colina Bassa to niesamowity bonus. Jak udało Ci się namówić ich do współpracy, przecież to bardzo zajęci i „zabiegani” ludzie? Colina Bassa, z którym już współpracowałeś przy realizacji albumu „Neo Way” to musiałeś zapewne poszukiwać na jakimś odludziu na Jawie, albo w Walii, bo stamtąd nadszedł w 2015 jego solowy longplay „At Wild End”.
Kiedy myślałem o nowej płycie pomyślałem o Mariuszu, Colin’ie a także o Michale Ściwiarskim – gościach z poprzedniej trylogii Amarok. Jestem bardzo zadowolony z tej ponownej współpracy, najpierw ze zgody muzyków a potem z efektów jakie mamy w postaci utworów z ich udziałem. W przeszłości Mariusz miewał więcej czasu i na płycie ‘Metanoia’ zaśpiewał aż 6 utworów o czym być może mało kto wie, gdyż poprzednie płyty Amarok nie były dostatecznie promowane w kraju. Tym razem udało się z jednym utworem – "Idyll" ale dla mnie ma on szczególne znaczenie. Podobnie z Colin’em, który faktycznie mieszka teraz w Północnej Walii, z dala od centrów miast, gdzie ma możliwość obcowania z dziką naturą...Colin zgodził się w zasadzie od razu. A utwór "Nuke" stał się dzięki niemu jeszcze bardziej monumentalny i podniosły. Dla mnie to trochę jak hymn płyty ‘Hunt’ czy nawet hymn świata Amaroka.
Brzmienie muzyki na płycie „Hunt” jest niezwykle bogate i zróżnicowane. A to bogactwo bazuje przede wszystkim na szerokim spektrum instrumentalnym. Większość instrumentów obsługujesz Ty, więc jak wyobrażasz sobie ewentualne koncerty? Pogodzenie wszystkich partii wydaje się „mission impossible”? Ale może masz już koncepcję promocji tej muzyki w czasie występów „na żywo”?
Wszystkie utwory na płycie "Hunt" wbrew pozorom są zaaranżowane w prosty sposób i są wykonalne na żywo, czego dowodem jest choćby występ w ramach tegorocznego ProgRockFest w Legionowie. Mam swój zespół live, którzy tworzą także artyści goszczący na płycie, m.in. Marta Wojtas, Michał Ściwiarski, Paweł Kowalski i Konrad Pajek. Niektórzy grają na kilku różnych instrumentach, podobnie do mnie.
Występy przed publicznością to Twój żywioł, czy preferujesz spokój studia? Klimat pomieszczenia koncertowego ma duży wpływ na jakość muzyki i jej odbiór? Muzyka Amaroka „live” sprawdza się najlepiej w kameralnych warunkach?
Dla mnie studio i koncerty to dwa różne światy emocjonalne. W studiu, podczas komponowania doświadczam wysokiego poziomu adrenaliny pomimo braku jakiekolwiek publiczności. W trakcie występów adrenalina pojawia się z zupełnie innych powodów. Muzyka staje się dużo bardziej dynamiczna. Publiczność też odbiera ją ze zdwojoną siłą. Reakcja publiczności wraca do mnie dokładając większą dawkę adrenaliny. A kiedy mam już uczucie wolności zaczynam tworzyć, czy też w moim odczuciu celebrować to jak święto grając na gitarze dźwięki nowe, czasem improwizując – co znowu dostarcza mi kolejną dawkę adrenaliny. To jak narkotyk. Nie mogę się już doczekać kolejnych koncertów…oraz kolejnych jam sessions. Repertuar z czterech płyt pozwala na dobór utworów do danej imprezy, jej charakteru czy też warunków takich jak, sala kameralna czy duży plener itp. Myślę, muzyka Amarok w wersji live dostaje innego wymiaru, staje się dużo bardziej dynamiczna i sprawdza się w każdych warunkach dostarczając publiczności nowych bodźców.
I jeszcze na zakończenie proszę o krótki komentarz dotyczący kondycji polskiej i światowej sceny rockowej. Na jakich wykonawców zwróciłeś ostatnio uwagę?
Wydaje mi się, że nadchodzi dobra era szeroko pojętego rocka progresywnego. Czuję, że po chłodach i progmetalowych lodowcach nadchodzi jakaś odwilż (sam kiedyś byłem metalem z włosami po pas). Artyści w Polsce jak i na świecie zaczynają grać bardziej emocjonalnie, wyrafinowanie i różnorodnie stawiając na własny charakter i subtelność. ak zawsze lubię nowości. Oczywiście zwróciłem uwagę na nowego S.Wilson’a i Waters’a. Wilson brzmi dla mnie dość postępowo, jest ciekawy, szukający. Waters, choć mówi o sprawach bieżących brzmi dość blisko "Amused To Death" sprzed lat oraz Pink Floyd, tylko zabrakło mi gitary Jeff’a Beck’a i miksu 3D. Szkoda, że Waters nie zaprosił Gilmour’a… Jest to pewien fenomen, że ceniąc postęp czyli prawdziwy progres, serce jednak patrzy na Watersa…
Życzę wielu pomysłów na nowe kompozycje, udanej promocji albumu „Hunt” i innych wydawnictw Amaroka, które czekają na wznowienie. I być może, ponieważ życie bywa przewrotne, do spotkania na turystycznym szlaku w górach Izerskich, które dość regularnie odwiedzam, chociaż mieszkam kilkaset kilometrów dalej na północ (Bydgoszcz)
Dzięki wielkie i do zobaczenia!
Włodek Kucharek